piątek, 28 grudnia 2007

Wielkie proste radości

Popatrzcie, taki sobie prosty obrazek, a od razu się człowiekowi robi inaczej! Warto takie obrazki oglądać, kiedy za oknem ponuro. Proste rzeczy mogą przynosić tak wiele radości. A Pan jest dobry i daje nam tak wiele prostych, ślicznych "obrazków" każdego dnia. Czym się dzisiaj cieszę?
:
Cieszę się ze świeczek zapachowych, które bardzo bardzo lubię i które mogę rozpalać w moim własnym domku. Zapalić świeczkę, cieszyć się wolnym od pośpiechu dniem, zamknąć oczy, uśmiechnąć się do Jezusa.

Cieszę się z nowego typu herbaty, który wykryłam w Tesco i cieszę się ze znanego mi już rodzaju herbaty, którym też lubię się raczyć. Cieszę się, że tyle mamy teraz opcji różnych herbatek do kupienia.

Cieszę się, ze mam za co kupić świeczki i herbatki.

Cieszę się z szaleństw internetowych, które popełniłam wczoraj i przedwczoraj w ramach ferii, z porządku na mojej stronie flickra, ze zdjęć Natanka i mnie w wersji w soczewkach. Chcecie zobaczyć - z boku jest link!

Cieszę się z iGoogle'a i wszystkiego co na nim sobie umieściłam. Ale oni sprytne rzeczy robią w dzisiejszych czasach.

Cieszę się, z wczorajszego spotkania z rodzeństwem i przyjaciółmi, z którymi działamy dla Jezusa tu na Ursynowie, z tego co my nazywamy "Kościołem dla ludzi". Cieszę się z głębokiego dzielenia marzeniami o kościele, który Bóg wkłada nam serce i cieszę się ze świeżej wizji na przyszły rok.

Cieszę się z czasu spędzonego z rodziną w czasie świąt.

Cieszę się, że mogę się z Jezusem cieszyć i mogę z Nim płakać. Cieszę się, że mogę Mu powiedzieć, że Go nie rozumiem i On się nie obrazi. Cieszę się, że nie muszę rozumieć tego, co On robi w moim zyciu, ale zawsze mogę Mu ufać.

Cieszę się z piosenek, które dostałam od wydawcy Newsboysów w prezencie gwiazdkowym, że mnie zachęcają i budują i mogę przy nich poskakać i powirować i pogibać się i wyciszyć się nieraz też i odpłynąć i odetchnąć i znaleźć wytchnienie.

Cieszę się z nowych kalendarzy na Nowy Rok. I z tego do torebki, takiego pastelowego z gumką, co go sobie sama kupiłam i który jest tak niesamowicie madziowaty. I z tego hawajskiego, co przyleciał pocztą z Hawajów i który będzie wisiał przy biurku. I w którym wszystkie miesiące i dni tygodnia są zarówno po angielsku, jak i po hawajsku!!! Wow!!! I z tego od rodzeństwa z cytatami z Biblii i... zdjęciami Natanka, który będzie stał przy mojej "poduszce modlitewnej". Właśnie tak! Każdy miesiąc z innym pięknym zdjęciem Niuniaszka! I z tego internetowego, w którym mozna tak łatwo wpisywać i zmieniać różne rzeczy i w który mogą zawsze mieć wgląd najbliźsi przyjaciele.

Cieszę się, że istnieje we moim życiu zjawisko takie jak najbliźsi przyjaciele!!!

Cieszę się, ze jest Nowy Rok, bo ja niesamowicie lubie Nowe Początki, Nowe Perspektywy, Nową Łaskę, Nową Nadzieję i w ogóle wszelkie Nowe Nowe.

Cieszę się z konferencji Przełom, która się jutro zaczyna. Cieszę się ze wspólnego uwielbienia, z ludzi, których spotkam, z nauczań, z tego wszystkiego co Pan będzie mówił mi na tak wiele różnych sposobów.

Cieszę się, o jak strasznie, niesamowicie, ogromnie się cieszę, że w Jezusie jest moje zbawienie, że wiem, że przyjdzie taki dzień, kiedy zobaczę go twarzą w twarz i nie będzie wtedy łez ani cierpienia.

Cieszę się tez, ze Pan nie zakończył jeszcze pisać mojej historii tu na ziemi. Że jeszcze nie jeden raz mnie i was zadziwi obrotem takich czy innych spraw w opowieści o życiu Magda K.

Cieszę się, że rosnę, nawet kiedy boli. Cieszę się, że wypuszczam sprawy i ludzi z dłoni, nawet jeśli strach. Cieszę się z wolności, w którą się wtedy wchodzi i ciężaru, który spada człowiekowi z ramion.

Cieszę się, że mogę uczyć się na błędach i nie muszę, naprawdę nie muszę być doskonała i bezbłędna. Ba! Nawet nie ma takiej opcji, żebym była, więc mogę wyluzować. Z czego się cieszę.

Cieszę się, że jest więcej. Ze jest więcej rzeczy do odkrycia i zrobienia w Panu. Ze jest wiecej głębi i treści w tym co się dzieje teraz niż sobie zdaję sprawę. Ze jest więcej odcisków palców Pana w tym co już minęło. I ze choć jeszcze teraz tego nie widzę, przyjdzie dzień, czy Tu czy Tam, kiedy będę wiedziała. I będę świętować z tego powodu razem z Jezusem, z aniołami i kochanymi świętymi i naszej radości nie będzie końca.

Cieszę się, że znam angielski i mogę przez to tyle ciekawych rzeczy czytać, oglądać, tyle ciekawych poznać ludzi, w tylu ciekawych miejscach być użyteczną.

Cieszę się z tych rzeczy, których nie umiem, że może się kiedyś nauczę, albo że zawsze będę potrzebowała innych w tych dziedzinach i nie spotka mnie nieszczęście jakim jest samowystarczalność.

Cieszę się, o jakże się cieszę ze Słowa Bożego, że jest Prawdą, że jest Słodką, Potężną, Pełną Mocy Prawdą. Za ten przywilej, że mogę się tą Prawdą napełniać, radować, że czuję jak Duch porusza się we mnie i potwierdza w moim sercu to co czytają oczy, to co mówią usta i zmienia się moje życie.

Cieszę się każdą chwilą kiedy jest mi tak cudownie, że aż zamykam oczy i uśmiecham się ku niebu: po przeczytaniu niezwykłego Słowa; po czymś zachęcającym, co powiedział ukochany przyjaciel; po łyczku bardzo dobrej kawy; w czasie słuchania pięknej piosenki o Jezusie; albo w czasie ciepłej, pachnącej bąbelkowej kąpieli po zmarznięciu lub po prostu po ciężkim dniu.

Ależ, ależ, ależ! Chyba mogłabym tak jeszcze długo! Miało być o czymś całkiem innym. Miało być o tym jak to człowiek nieraz czuje, że rośnie. I jak to boli. I jakie to słodkie. Ale o tym chyba innym razem, bo jak się zaczełam cieszyć to już mnie poniosło! Czego i wam życzę moi drodzy. A może... A może by tak dać się MadziMadzi sprowokować i korzystając z nastroju i luzu świąteczno-noworocznego siąśc i... zapisać z czego się cieszycie? Tak naprawdę na serio zapisać - długopisem, albo klawiszem komputerowym, ale tak zeby naprawdę było przelane na trwały nośnik, widzialne i dostępne? Możecie się zdziwić. Trudno zacząć... ale ponosi człowieka o wiele łatwiej niż by się ów człowiek kiedykolwiek spodziewał. A jak dobrze robi to na serce! Życzę wam kochani zawsze jak najlepiej. Cieszcie się. Cieszcie się nadzieją. Cieszcie się prostymi rzeczami i tymi wielkimi. Cieszcie się w Panu. Cieszcie się codziennie. A radość w Panu będzie waszą siłą. Całuję i ściskam mocno mocno. M

niedziela, 16 grudnia 2007

Obfite życie

Kochani. Dzięki za to, że czytacie i reagujecie na mojego bloga... i za dopytywanie się o to, co ze mną od ostatniego wpisu. Spieszę się więc donieść, ze z jednej strony mozna powiedziec, ze nic specjalnego się nie wydarzalo, z drugiej strony dzialo się tak duzo, ze to az głowa mała. Zalezy kto patrzy i jak patrzy. Nie wydaje się wam, jakie to smieszne - jedni uwazają za zdarzenie tylko takie rzeczy jak nowa praca, zamązpójście, przeprowadzka, smierc, narodziny, badz chociazby zakup samochodu albo, no przynajmniej telewizora plazmowego. Albo, juz nie badzmy tacy wymagający - niech będzie chociaż chomik. Otóz ja nic takiego nie zrobilam. Jestem zdrowa, nie wyszlam za maz, nie przeprowadzilam sie i nie mam chomika. Przepraszam. Bylo jedno wydarzenie z kategorii. Nabylam mianowicie szkla kontaktowe i juz je nosze prawie trzy tygodnie. Bylam na sprawdzeniu i pan doktor powiedzial, ze wszystko jest w porządalu i mogę nosić. Jest to dla mnie ciekawa zmiana. Ale tak poza tym to raczej bez zmian. Duzo pracuje, przez prace Pan mnie ksztaltuje a ludzi dotyka. Sąsiad milczy. Spotkania wszystkie co się odbywaly, odbywają się. Cwiczę regularnie na stepie oglądając moją wciąż ulubioną Joyce Meyer. Zaglądam do bratanka Natanka. Toczę modlitewną i Chrystocentryczną, czasem bardzo głęboką a czasem bardzo radosną koresponduję z Jayem Hawajczykiem. Spoko.

Ale we mnie. Ale co się dzieje we mnie. Tymczasem we mnie dzieje się nauczanie na temat obfitego życia. Nauczałam na ten temat ostanio zarówno tu na Kabatach jak i na muzykach, ale przede wszystkim to Pan mnie samą zyciowo naucza w tej materii. Otóż wpadłam ostatnio na to, że obfite życie wiąże się i zaczyna się i wychodzi od obfitości owocu w nas - owocu Ducha Świętego. Pokoju, radości, miłości, cierpliwości, etc. zajrzyjcie do Galacjan 5. Obfitość, której za nic i nigdy nie da nam świat to nie obfitość wypasionych okoliczności, ale to, że możemy kwitnąć niezależnie od okoliczności. Bo mieć pokój, kiedy dookoła jest spokojnie to każdy umie. Być cierpliwym, kiedy sytuacja nie wymaga cierpliwości, kochać, kiedy ktoś nas kocha i nie bać się, kiedy nie ma się czego bać. Wspaniałość daru Bożego polega na tym, że czy jest dobrze, czy jest trudno, my ze względu na Jego Ducha w nas możemy mieć taki sam pokój, jakby była plaża i full wypas. Nie ma takiej rzeczy, której diabeł mógłby użyć, aby okraść nas z radości i pokoju i łagodności. To ci jest dopiero obfitość!!!! I wiecie co? Jezus powiedział, że On właśnie po to przyszedł, żebyśmy to naprawdę mieli!!!! Nie żeby teoretycznie, ale żeby naprawdę. Doświadczyłam tego w tej mojej sytuacji z sąsiadem, ten pokój wbrew okolicznościom, który był zdecydowanie darem Bożym a nie wynikiem mojego spięcia... no i obudziło to we mnie apetyt, żeby pójść za ciosem i nabyć tę samą wolność także w innych dziedzinach.

Jak to zrobić? Przede wszystkim przyjąć przez wiarę to, że wszelki owoc duchowy już w nas jest, jeśli tylko jest w nas Duch Święty. Może on być nie widoczny. Tak jak nie wywołane zdjęcie już jest w aparacie, nawet jeśli na można go jeszcze obejrzeć, albo nie wyćwiczony mięsień gdzieś tam siedzi pod skórą, choć na oko nic na to nie wskazuje. Jak już to przyjmiemy przez wiarę, to możemy dziękować za ten dar Bogu i napełniać się Słowem na ten temat i modlić się tym Słowem i pilnować ust, żeby nie mówić, że go nie mamy. I nie starać się wypracować tych owoców swoimi siłami, bo wzrost daje tylko Bóg. Nawet jeśli podlewamy i nawozimy, musimy uznać, że wzrost da tylko On i że bez Niego nic nie możemy uczynić. Więc przychodzić do Niego i prosić o łaskę i wzrost.

Takich modlitw Pan chętnie wysłuchuje. I kiedy wołamy On odpowiada. Tylko, żeby być w stanie przyjąć Jego odpowiedź musimy być świadomi jednej rzeczy. Że owoc pokoju hoduje się w sytuacji, kiedy po ludzku nie sposób mieć pokój. Łagodność hoduje się w sytuacji, która po ludzku budzi gniew. Cierpliwość hoduje się w miejscu, kiedy trzeba na coś czekać i to czekanie jest trudne. I jeśli jesteśmy tego świadomi, że tak to właśnie jest, to w trudnej sytuacji zamiast obrażać się na Pana, rozpoznamy w niej Bożą odpowiedź i powiemy "Dzięki ci Panie, że dajesz mi wzrost" i będziemy jeszcze bardziej Mu się poddawać i szukać Jego łaski, pokutować kiedy upadniemy, przyjmować Jego przebaczenie, radować się Jego miłosierdziem i napełniać się Jego Słowem. Aż pewnego dnia odkryjemy, że w sytuacji, która zwykle wzbudzała nasz gniew, tego gniewu nie ma. Że jesteśmy wolni. Wow (łał).

I bardzo często w dopiero wtedy następuje odpowiedź w formie zmiany okoliczności. Bo w tej sytuacji Pan wie, że nasza obfitość nie zależy od tych okoliczności. Bo to nie to, że Pan nie chce nam dawać fantastycznych zwycięstw, takich widzialnych gołym światowym okiem. Ale droga do nich często będzie prowadzić przez góry i doły, przez sytuacje wymagające wiary i cierpliwości i wolności od lęku i gniewu... A żeby to przejść to już potrzebujemy obfitości owoców w nas. Niezależności od okoliczności.

To jest prawdziwa rewolucja, taka obfitość. Przy niej wysiada i chomik i telewizor i samochód i sąsiad i Hawajczyk i śmierć i narodziny. I właśnie to się dzieje w tej chwili w moim życiu. Pan odpowiada na moje modlitwy. I daje mi sytuacje, w których po ludzku zawsze się bałam, w których traciłam poczucie bezpieczeństwa, w których brakowało mi cierpliwości, w których litowałam się nad sobą... I w każdej z tych sytuacji po kolei, po stoczeniu walki z moim ciałkiem i koncentracją na sobie i niewiarą, Pan daje mi wzrost w takim czy innym owocu i wolność o jakiej nigdy wcześniej nie marzyłam.

Więc życie bywa wyzwaniem. Ale nigdy chyba jeszcze nie byłam tak jasno świadoma, że rosnę. I nie miałam tak często tak głębokich chwil odpoczynku w Bożym pokoju i Jego miłości i akceptacji. Czy jest łatwo? Nie. Czy jest niebiańsko? Niewątpliwie. Po stokroć i tysiąckroć TAK.

Czego i wam życzę. Całuję przedświatecznie. Pamiętajcie o Jezusie. M

niedziela, 25 listopada 2007

Czekam. Ufam. Rosnę.


Kochani, jestem w tak przedziwnym stanie, ze nawet nie potrafię go opisać inaczej niz wlasnie te kilka słów w tytule posta. Czekam. Ufam. Rosnę.

....

Jeśli chodzi o faktografię. Odbyłam wspaniałą podróż do Kalisza w weekend 10-11 listopada. Pogadałam z tamtejszym pastorostwem i opowiedziałam im wszystko, wszystko, wszystko co leżało mi nas sercu, co się działo, co budziło moje wątpliwości, rozterki, rozbudzało nadzieje w ciągu ostatniego roku. Były tam przeróżne sensacje i bałam się nieco, że po ich ujawnieniu zostanę wysadzona gdzieś w środku Polski (bo rozmowa główna odbywała się w samochodzie w drodze z Warszawy do Kalisza) i będę wracać do domu na piechotę, albo jakoś tak. Okazało się jednak, że moje najsmakowitsze kąski to ponoć "pikuś" i "nawet nie powiało sensacją". No cóż, mi to ciągle wieje sensacją w duszy, niemniej nie mogę ukryć, ze wspaniale jest wiedziec, iz gdzieś tam w Polsce są ludzie, którzy wiedzą wszystko to samo co ja wiem i nie przestają mnie lubić. O ILEZ BARDZIEJ BÓG!!! Jest to moje nieustające odkrycie tego roku. Ze Magda K moze się pogubić, zabłądzić, nawalić, a Bóg i tak będzie ją kochał. Nie znaczy to, ze będę teraz specjalnie nawalać i błądzić. Ale niesamowita jest świadomość, że MOGĘ. Ze nie oczekuje się ode mnie doskonalości. Wspaniałe.

...

Bo ja bardzo nie rozumiem, co się ze mną dzieje, co Bóg ze mną robi. Wiem, ze robi cos głęboko.

...

Duzo pracuję i choć mniej się denerwuję, ale kosztuje mnie to wiele sił. Doświadczam tez w tej pracy bardzo róznych wyzwań, ale i wzruszeń, a Boza ręka spoczywa na tym wszystkim bardzo mocno. To dla mnie wciąz nowość. Uczenie się do jakiego stopnia kluczowe jest dla Boga jak ja będę służyć Jemu i jakim będę Ambasadorem Jego w świecie.

...

Jeżdżę na spotkania muzyków na daleką północ i podejmuję gości u mnie w domu co niedzielę na spotkaniach biblijnych. Dzielę się w miarę możliwości tym, co Bóg kładzie mi na sercu. Nieustannie się dziwię, że w moim zamieszaniu zawsze jest coś, coś nowego i świeżego, czym mogę się podzielić. A naprawdę zawsze jest. Dziwne, bo choć spędzam czas z Panem, ale jest to teraz czas w dużej mierze płakania, wylewania serca, przyjmowania pociechy, ufania, śpiewania, ogłaszania, wyznawania wiary, uwielbienia. Bycia. Niesamowite, że rodzi się z tego czasem coś, co może się takze przydać i innej osobie. To tylko dzięki Jego łasce i miłosierdziu.

...

Sąsiad popadł w kolejną fazę milczenia, więc dalej nie wiem. Czekam. Są dni, kiedy mój pokój ducha jest zagrożony i atakowany. Chciałabym mieć tę sprawę zamkniętą. Ale staram się pilnować myśli i uwielbiać Pana. Błogosławię człowieka, modlę się za niego. Ufam Bogu.

...

No i jest cały obszar pragnień, które pojawiły się w moim sercu, o których istnieniu nie wiedziałam wcześniej, nawet nie podejrzewałam. Wywołane w jakiś sposób przez radosne rzeczy w moim życiu. Przez nadejście Natanka, bratanka. Przez niezwykłą korespondencję z niezwykłym mężczyzną z dalekiej ziemi. Pojawiły się we mnie pragnienia tak czyste, tak bezinteresowne i tak mocne, że zapiera mi chwilami dech w piersi. Pojawiły się po raz pierwszy w czasie, kiedy po ludzku to właściwie mogłyby sobie one dać spokój. I dokładnie w momencie kiedy się pojawiły, Pan powiedział, zeby je całkowicie oddać w Jego ręce. Oddać całkowicie kwestię, dlaczego się pojawiły, skoro miałam tyle lat łaskę ich nie odczuwać. Widzę teraz, że gdybym przez te wszystkie lata przeżywała to, co przeżywam teraz z taką mocą, to nie byłabym w stanie funkcjonować tak długo, niespełniona. Oddać całkowicie wszystkie pytania po co i dlaczego. A już napewno oddać mu pytania czy i kiedy. Czuję się trochę jakbym umierała i pewnie tak trochę jest. Umieram dla swoich własnych celów. Umieram dla braku zaufania, dla niewiary, dla niecierpliwości. Wiem, że Pan jest bardzo blisko. Wiem, że mnie kocha. Doświadczam Jego pociechy. Odczuwam obecność Jego aniołów. Odkrywam rzeczy, które są tak piękne, że aż boli. Im są piękniejsze, tym bardziej boli. Ale piękno tych odkryć jest warte każdego bólu.

...

Przepraszam, że taka jestem tym razem mistyczna poetyczna. Ale tereny, po których kroczę są tak nowe, przedziwne i tak równocześnie emocjonalne... Nie chcę użyć słów, które ubrałyby coś w niewłaściwą definicję, stworzyłyby jakąś rzeczywistość, której tak naprawdę nie ma.

...

To dosyć dobrze opisuję co przeżywam. Wiem, jestem absolutnie pewna, że dzieje się coś epokowego, przynajmnie dla mojego własnego życia. Ale nie da się tym z kimkolwiek podzielić, bo wymyka się to słowom. Wymyka się to definicjom. Czekam. Czekam aż przyjdą od Pana właściwe słowa. Czekam na Jego kolejny ruch. Czekam na Niego.

...

Dobrze jest. Dobrze jest czekać na Pana. Jest to miejsce pokoju i odpoczynku bez względu na okolicznosci. Jest to miejsce wzrastania i przemiany. Jest to miejsce wolności od presji tego świata. Jest to miejsce gdzie rodzą się odpowiedzi ale także cierpliwość w czekaniu na nie.

...

Czy potrzebujesz tego? Odpoczynku? Wolności? Odpowiedzi? Cierpliwości. Usiądź w ciszy przed Panem. Uwielbiaj Go. Czekaj. Przed Nim możesz wylać nawet to co wymyka się słowom. On wie. I Jego nadejscie jest pewne jak swit poranka. On slyszy. On wie. On wie kim naprawdę jesteś.

...

Hush little baby. Hush.

sobota, 3 listopada 2007

Sezon spełnionych modlitw

Kochani, bardzo dziękuję wszystkim, którzy modlili się za mojego brata, bratową i bratanka. Otóż jeśli jeszcze ktoś nie wie, to w czwartek 25 października tuż przed drugą w nocy urodził się mój bratanek Natanek!!! Urodził się miesiąc za wcześnie - według medycyny, ale oczywiście według Pana urodził się w sam raz! Jest to syn, którego Bóg obiecał, że się urodzi mojemy braterstwu w 2007 roku - no i załapał się na końcówkę roku. Myśleliśmy, że jeszcze bardziej na końcówkę, a jemu, jak się okazuje nieco się pospieszyło. Natan ma się dobrze, choć jeszcze jest w szpitalu, ale już nie w inkubatorze, nie ma żadnego zakażenia, musi jeszcze nauczyć się koordynować ssanie i oddychanie i będzie mógł pójść do domu. Prosimy o modlitwę za nowoprzybyłego człowieczka i młodych rodziców. Natanek jest więc jedną z wysłuchanych ostatnio modlitw - ale nie jedyną!

Przeglądałam ostatnio mówi dziennik duchowy z tego roku. W ogóle wiele rzeczy ostatnio przeglądałam, proroctw, dzienników duchowych, snów, szukając odpowiedzi, odnajdując kolejne odciski Bożej ręki w moim życiu. Niemniej to właśnie w dzienniku duchowym z tego roku, pod datą 4 lutego znalazłam następujący wpis:

SŁYSZĘ KAŻDE TWOJE SŁOWO - MÓWI PAN - NAWET TO, W GŁĘBI TWOJEGO SERCA, KTÓREGO TY SAMA NIE SŁYSZYSZ. NADCHODZI SEZON WYSŁUCHANYCH MODLITW. PROŚ A DAM CI.

To jest właśnie teraz. Właśnie teraz jest czas kiedy rzeczy, o które prosiłam Boga latami stają się ciałem w moim życiu. Jedną z moich najdłużej zanoszonych do Pana modlitw przez lata była modlitwa o zwycięstwo nad spięciem i o chodzenie bez lęku, w pokoju, szczególnie w dziedzinie praktycznych aspektów codziennego życia - finansów i zaopatrzenia. Dla mnie, jako singla, utrzymującego się z działalności gospodarczej jako lektor/tłumacz, był to od dawna obszar, który spędzał mi często gęsto sen z powiek. Wystarczyło, że nieraz miałam trudności z "zapięciem" miesiąca i wszelka radość znikała z mojego życia. Bóg nigdy mnie nie zawiódł w tej dziedzinie i mam mnóstwo świadectw naprawdę nadprzyrodzonego Bożego zaopatrzenia. A jednak, w obliczu każdej nowej trudności, paraliżował mnie strach. A tu. Po pierwsze to w tym miesiącu, jako ostatnim, w którym żyłam z "wakacyjnej" pensji, miałam naprawdę dużą trudność z dożyciem do kolejnej wypłaty, ale nie miałam grama lęku. A potem sąsiad, ten od zalania, którego się tak okrutnie bałam, przyniósł mi swoje roszczenie, jakoś tam uzasadnione, naciągane, ale w tak sprytny sposób, że dałoby się o to kłócić tylko przed sądem. Kwota kilku miesięcy moich dochodów, dwa razy tyle ile udało mi się zaoszczędzić przez cały zeszły rok. Moja mama, obecna przy całej wymianie o mało nie zaczęła włosów rwać z głowy. Krzyczy, że krwiopijca, że bez zmrużenia oka niszczy drugiemy człowiekowi życie (niby mi). A ja siedzę, patrzę na całość sytuacji i mam całkowity pokój. Przecież to tylko pieniądze. Weźmiemy roszczenie, pomodlimy się, pogadamy czy nie da się obniżyć. Ile by w końcu nie było do zapłacenia, Pan da, czy to przez przyjaciela, który pożyczy i któremu będę mogła spłacać po troszeńku albo zaopatrzy mnie w dowolny inny sposób. A czy to teraz czy później diabeł i tak będzie musiał oddać wszystko co mi ukradł i to siedmiokrotnie. To jasne. Przecież żyjemy w wieczności i pieniądz to tak mała rzecz, a Bóg taki wielki. Nic. Nic się nie zdenerwowałam. Pomyślałam jeszcze, może jestem w szoku. Ale następnego dnia rano modlę się i nie wychodzi z moich ust nic tylko uwielbienie i dziękczynienie i radość. Pan mój Pan mnie wysłuchał. Dokonał cudu! Jestem wolna! Diabeł myślał, że to będzie najgorszy dzień mojego życia, a ja cały dzień chodziłam tańcząc! Ale się cieszyłam z tego, jaki diabeł był wściekły. Wiecie, moja kochana Joyce'ka mówi często, że jak diabeł dotyka naszych rzeczy, to nie dlatego, żeby zależało mu na naszych rzeczach. On jest mieszkańcem rzeczywistości duchowej i materialne dobra nie są mu na nic potrzebne. On chce nas okraść z naszej radości i pokoju. I nic go bardziej nie rozwściecza jak to, że on dotknie naszych okoliczności a nas to nie ruszy! Czy to nie wspaniałe wiedzieć, że się zrobiło złemu taki numer!!! Teraz nie mogę pojąć jak ja kiedykolwiek się mogłam takimi rzeczami przejmować.

To dla mnie cud. Większa radość niż gdyby sąsiad darował mi całkowicie to zalanie. Bo Bóg wysłuchał mojej modlitwy a ja jestem wolna!!! Free at last!

W czerwcu wypisałam w dzienniku obietnice Boże, których spełnienia jeszcze nie oglądam. W większości z nich modliłam się już wiele lat. Od tamtej pory modliłam się w tych sprawach więcej niż dawniej, więcej wyznawałam w tych obszarach obietnice Słowa Bożego, no bo... no bo mnie taka wzięła zawziętość. Najwyraźniej Pan pobudził mnie do wzmożonej modlitwy, bo to był już czas... a ja nawet nie wiedziałam.

Czas doświadczenia pokoju, jakiego świat nie daje.
Czas odpoczynku, w który wchodzi się przez wiarę.
Czas służenia Bogu bez lęku, w swoim darze i bycia owocnym.
Czas aby był czas na wszystko pod słońcem.
Czas aby ci co zaufali Panu odzyskali siły.
Czas abyśmy zrozumieli i wiedzieli, że Bóg jest Panem.

Takie były 6 z 8 obietnic jakie wtedy w czerwcu wypisałam. W każdej z nich doświadczyłam poważnego przełomu. W jednej z pozostałych widzę powolne znaki postępu. A w drugiej z pozostałych...

Druga z pozostałych dotyczyła Męża Mądrego. Powiem wam tylko tyle, ze trwając w Bozym pokoju, i w tym względzie polecam się waszej modlitwie. :)

Całuję mocno mocno. I życzę i wam Sezonu Wysłuchanych Modlitw. Otwartego Nieba. Pokoju. Pan jest Bogiem. On nas kocha. On nas rozumie. On wszystko w naszym życiu wykorzystuje dla dobra. On nas wychowuje. On nam przebacza. On nas odbudowuje. On do nas mówi. On nas pociesza. On jest wieczny i oddał Syna aby wieczność z Nim była również naszym przeznaczeniem. Nie jesteśmy już stąd. Ulga. Pozdrawiam raz jeszcze. Magdalena. Warrior Princess.

niedziela, 21 października 2007

Październikowe milczenie

Cześć kochani. Złamię troszeczkę to październikowe milczenie, acz tylko troszeczkę. W ciągu roku szkolnego jednak nieco trudniej pisać raz na tydzień niż w wakacje. Rok ruszył z kopyta - zarówno lekcje jak i inne zaangażowania: spotkania naszej grupki kabackiej, spotkania muzyków, wyjazdy. Byłam w zeszły weekend na konferencji w Kaliszu. Mowa była o Bogu jako o naszym Ojcu, który ma dla nas pasję, który nas kocha ponad wszystko, który nigdy nie wstydzi nazywać się naszym Bogiem, choćbyśmy nie wiem jak narozrabiali. Nigdy się nas nie wyrzeka. Chyba bardziej niż kiedykolwiek dotychczas dotarło do mnie to, że wolno mi popełniać pomyłki i że nie zmieni to miłości Boga do mnie. Że nie muszę być przerażona tym, że zrobię coś nie po Jego myśli. Oczywiście, pragnę robić to co po Jego myśli ale z miłości a nie ze strachu. I mogę odpoczywać w całkowitej pewności tego, że On mnie rozumie i nie potępia, kiedy błądzę. Powinnam to już była dawno załapać. Przecież rozrabiałam w swoim życiu jak pijany zając, a On zawsze sam mnie odbudowywał i nie pamiętał o przeszłości. Potrzebuje o tym wiedzieć coraz bardziej. To zmienia moje życie. Wolność od tłumaczenia się. Wolność do przyznawania się do tego kim jestem. Wolność od lęku przed odrzuceniem, niezrozumieniem, potępieniem. Piękna sprawa. Dostępna tylko w Bogu, który jest lepszy, wspanialszy niż kiedykolwiek będziemy w stanie pojąć.

Dziękuję wszystkim za modlitwy w sprawach przeróżnych. Bóg tak niesamowicie wszystko ma w swojej opiece. Bywają sytuacje podbramkowe. Bywają chwile, ze Pan zwleka z ratunkiem do ostatniego momentu. Ale nie ma sytuacji, żeby Pan zostawił mnie samą sobie. Przeżywam teraz czas błogosławieństwa, bez względu na to czy mi danego dnia trudno czy lekko. Przeżywam czas błogosławieństwa, bo widzę, że zaczyna się manifestować w moim życiu odpowiedź na modlitwę, którą zanosiłam już wiele lat: modlitwę o pokój i pewność tego, że Pan się mną opiekuje. Jeszcze nie chodzę w pokoju cały czas, ale jest go coraz więcej. Odpoczywam. Sytuacje, które dawniej wprawiały mnie w panikę teraz nie robią na mnie żadnego wrażenia. Szukam, niedowierzam, przerzucam zakamarki serca i duszy, gdzie się zapodział mój strach. A jego nie ma. Bóg jest taki dobry. Jest Bogiem pokoju. Jest Bogiem radości. Jest Bogiem nieustannej nadziej i pociechy. Jest Bogiem, przed którym możemy wylać nasze serca. Który ma dla nas dobre plany. Który nas nie potępia. Nie mogę bez Niego żyć.

Całuję was mocno, kochani. Niech ta jesień was nie przytłacza. Niech wami nie rządzi. Nie pozwalajcie pochmurności dni kierować waszym życiem. Nie patrzcie na to co w dole, na ziemi, ale na to, co w górze, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Ojca. I nie oskarża nas przed Nim. Ale wstawia się za nami. Niech oświetla was Jego blask. Blask tego, że On jest po waszej stronie. Wszechmocny, który jest Miłością.

sobota, 6 października 2007

Zaproszenie


Kochani, jak widzicie szykuje się kolejna impreza z cyklu sąsiedzkiego. Jak ktoś jest w okolicy zapraszamy serdecznie żeby przyjść i przyprowadzić znajomych. Jakbyście już wiedzieli że się wybieracie dajcie znać, to pomoże przy zakupach na poczęstunek.

Dzięki ogromne wszystkim, którzy się modlili i modlą za mnie i za sytuację z sąsiadem. Narazie w tej dziedzinie akcja się zatrzymała i od ostatniego wpisu nic się nie zmieniło. Ale tak poza tym to dalej mam wrażenie, że od połowy września wydarzenia weszły w fazę przyspieszenia turbo. Wiecie, albo poziom emocji przekroczył jakiś limit i musiałam po prostu wejść w stan pokoju ducha, bo inaczej bym eksplodowała, albo Pan pośród tych wszystkich burz i fajerwerków uczy mnie chodzić w Jego odpoczynku. Przez zeszły tydzień doświadczyłam więcej odpoczynku w Nim pomimo szaleństwa dookoła niż przez wiele lat - nawet w momentach kiedy pozornie nic się nie działo. Może trzeba mi było takiej bonanzy, żeby postawić mnie przed wyborem - albo wreszcie się tego nauczę, albo zginę. Tak więc uczę się dalej być Wojownikiem, uczę się dalej być Sługą. Uczę się czerpać poczucie wartości i bezpieczeństwa z tego co myśli o mnie mój Tata w niebie, a nie z tego co ludzie myślą albo jak mi w tej chwili wychodzą różne rzeczy. Uczę się, że nie mam w sobie sama mądrości, ale On jest mądry i dzieli się tą mądrością ze mną, kiedy tego potrzebuję a Jego mądrość i miłość są dla mnie ochroną, kiedy nie mam pojęcia gdzie jestem. że Bóg jest moim odpoczynkiem i schronieniem. Tylko w Nim moja dusza znajduje wytchnienie.

Całuję was wszystkich. Niech was Pan prowadzi na zielone pastwiska, gdzie znajdziecie orzeźwienie. Dajcie znać, kiedy tam będziecie! Magda

sobota, 22 września 2007

Powiastka na temat wiary

Heyka najmilsi. Jestem wam zdecydowanie winna parę słów na temat tego, co się działo, a działo się tak wiele, że od czasu ostatniego wpisu chodziłam przez ponad tydzień jak we śnie, albo jakby mi w obu uszach dzwoniło. W zeszły czwartek, mam wrażenie, coś się wydarzyło w niebiesiech, co otworzyło drzwi dla powodzi (sic!) przedziwnych wydarzeń w moim życiu. Myślę, że to może nawet mieć jakiś związek z modlitwą, którą całkiem niedawno zapisałam w moim dzienniku duchowym, i to długopisem, a nie ołówkiem, więc nie da się wytrzeć, po lekturze czwartego rozdziału Rzymian, a mianowicie ta modlitwa brzmiała mniej więcej tak "Tato, daj mi wiarę, szczególnie w sytuacjach wymagających wiary". Napisałam to, a potem nawet trochę się obśmiałam, no bo po co nam niby potrzebna wiara jak nie na takie sytuacje, w których jest nam ona potrzebna. Choć brzmi to absurdalnie, ale uświadomiłam sobie wtedy, że ja to tak gdzieś w głębi mojego jestestwa chciałam i oczekiwałam dotychczas, że ta wiara - w dużej części - będzie mi wzrastać gdzieś tak w ramach "treningu na sucho", jak by mógł powiedzieć jakiś wodniak, albo off-line, jakby mógł powiedzieć jakiś wytrwany internauta, no w każdym razie, że ja będę sobie żyła całkiem rutynowo, czas z Panem, praca, dom, spotkania, bieganie, Biblia i tak w kółko gładko spokojnie a moja wiara będzie rosła. Głową niby wiedziałam, że tak nie jest i nie będzie, że wiara rośnie w doświadczeniach, ale odkryłam tego dnia ze zdziwieniem, że jest w głębi mnie takie miejsce, do którego ta informacja jeszcze nie dotarła. Z którego to odkrycia zrodziła się moja prosta modlitwa, a Pan wejrzał na szczerość mego serca i mnie wysłuchał.

A więc. Najpierw zaczęło się od bardzo dobrych rzeczy. W czwartek było pierwsze w nowej formule spotkanie muzyków. Myślałyśmy sobie z Gosią, że w związku z trwaniem pewnej dość licznie uczęszczanej konferencji w Legnicy, na spotkanie nie wiadomo czy w ogóle ktoś się zgłosi i byłyśmy raczej pogodzone z tym, że prawdopodobnie spędzimy czas w kameralnym gronie paru osób, modląc się za to co zacznie się tak naprawdę od następnego spotkania. Tymczasem chata była pełna ponad wszelkie nasze oczekiwania, a zestaw ludzi, którzy się pojawili mnie osobiście przyprawił o palpitację, jako że chyba o połowie listy obecności potrafiłabym powiedzieć oddzielne świadectwo dlaczego dla mnie osobiście jest cudem, że ta osoba się tam znalazła i że tam właśnie ją / jego spotkałam. Już samo schodzenie się uczestników o mało nie wysłało mnie więc w kosmos, a jak doszło do dzielenia się słowem, które zagaiłyśmy razem z Gosią, a potem dołączyli inni, a zakończyliśmy wspólna modlitwą, to zrobiło się tak doniośle, że bałam się chwilami oddychać. Wiecie są takie chwile, kiedy ktoś naucza, albo dzieli się słowem zachęty i robi to mądrze i w atrakcyjny, sprawny sposób i wszyscy są zachwyceni. Ale są takie chwile kiedy człowiek mówi coś co mu leży na sercu, co wydawało się, owszem warte odezwania się, ale nie takie znowuż nic absolutnie niecodziennego, i w miarę jak człowiekowi słowa z ust wychodzą to robi się taka cisza, i staje się jasne, że słowa słowami, a Bóg sam coś robi na sali i ta osoba co mówi napełnia się bojaźnią i ma ochotę przerwać i schować się pod krzesło, ale jak się powiedziało A to trzeba już do tego Z dotrzeć ale potem trudno zasnąć w nocy i serce bije mocno, bo człowiek zdaje sobie sprawę, że dotknął się czegoś naprawdę świętego. I odruch ma się wtedy taki sam jak Piotr jak zobaczył połów ryb, który ponad wszelką wątpliwość wykraczał poza doświadczenie rybackiej "normalności" i padł do stóp Jezusa i powiedział "odejdź ode mnie Panie, bom człowiek grzeszny". Ale Jezusa ten argument jakoś nie przekonał i nie odszedł (chwała Bogu). Więc ja się właśnie tak czułam w czasie drugiej części spotkania, od momentu kiedy zaczęło się dzielenie Słowem, aż do końca modlitwy końcowej. Nie wiem czy ktoś inny odczuwał to tak mocno jak ja, choć wiem że był to ważny czas dla wielu osób. No ale mnie to poprostu Pan powalił. Wróciłam do domu i już dzwonienie w obu uszach było gotowe, właściwie od razu dnia pierwszego. A to był dopiero początek tygodnia.

W piątek nastąpiła druga odsłona, tym razem negatywna, albowiem około 23.00, równo 2 tygodnie po mojej przygodzie z wężykami wannowymi, na progu mym zjawiły się niewiasty, sztuk dwie, matka i córka, przedstawiły się jako sąsiadki z dołu, które zajrzały do mieszkania po miesiącu nieobecności i zastały tam obraz zniszczenia i rozkładu, przyprawiający mnie o dreszcze przerażenia. Chciały się dowiedzieć, co się stało a dowiedziawszy się poinformowały mnie, że "tata będzie ze mną załatwiał tę sprawę", a one same udało sie na zasłużony spoczynek. A ja owszem złożyłam ciałko w pozycji horyzontalnej w łóżeczku, ale o spoczynku specjalnie mowy nie było. Wizje mojej przyszłości jakie przesuwały mi się tymczasem przed oczami z postawą wiary niewiele miały wspólnego, a raczej były jej całkowitym zaprzeczeniem, więc nawet nie będę ich tu przytaczać. Powiem tylko, że skutecznie zdołały mnie pozbawić szans na wykonanie tak prostego zazwyczaj manewru jak zapadniecie w sen.

W sobotę nawet trudno powiedzieć, że się obudziłam, raczej powstałam z łóżka o piątej rano, zmęczona leżeniem i drżeniem, stwierdziłam, że z jakiejś przyczyny jak chodzę po domu i się modlę, to łatwiej mi nabrać wiary niż jak leżę i próbuję robić to samo (dlaczego tak mi się wydaje to ja nie wiem, ale w związku z tym, że tak mi się wydaje, to tak mi się też dzieje). Chodzę więc po dużym pokoju i się modlę i nagle wzrok mój padł na widok za oknem, siąpiący deszczem, przypomniało mi się, że tego dnia miał być dawno obmadlany i przygotowywany zawzięcie grill sąsiedzki, pierwszy z cyklu sąsiedzkich inicjatyw naszego młodego kościoła domowego. Widok lejącego deszczu jakby przelał czarę goryczy i całkiem nieźle rozgniewana wyciągnęłam palec wzkazujący w kierunku drzwi balkonowych i rzuciłam krótko: "A ty pogoda, w imieniu Jezusa Chrystusa, masz się poprawić, słyszysz?" Po czym wróciłam do obmadlania mojego własnego nieszczęścia. Okazało się później, że moja bratowa przez dziecię w łonie obudzona o tej samej godzinie wypowiedziała taką samą modlitwę. I wiecie co zrobiła pogoda? Poprawiła się! Przez cały dzień nachodziły na niebo chmury, my im nakazywałyśmy odejść w imieniu Jezusa Chrystusa, a one odchodziły. Świadkowie naoczni opowiadali nam, że na Chomiczówce padało i na Pradze padało, po lewej padało tysiąc kropli, a po prawej dziesięć tysięcy, a na nas nie spadła ani jedna! I nawet świeciło słoneczko. Co prawda wiatr wiał straszny, ale to już inna sprawa, uczymy się... W każdym razie grill się odbył, przewinęło się ze 30 osób i znów zestaw ich wzbudzał we mnie ekscytację i znów Boża wierność i bogactwo zachwyciły mnie do rozpuku. Cały dzień zajmowałam się najpierw odbieraniem telefonów w tej sprawie, potem zabawianiem gości i nawet z tego wszystkiego zapomniałam o sąsiadach, choć ciało nie zapomniało, bo raz zażyty stres + brak snu dawały o sobie znać. Niemniej tej nocy przynajmniej już nic nie zakłócało mego spoczynku nocnego.

W niedzielę znów się ekscytowałam, bo na nabożeństwie u Andrzeja było o dyscyplinowaniu dzieci, temat niby mnie nie dotyczy, ale nauczanie było tak mocno oparte na czerpaniu z przykładu jaki Bóg daje wychowując osobiście każdego z nas, że suma sumarum temat dotyczył właściwie każdego, pięknie się komponował z nauczaniem z obozu absolwentów i przypomniał mi o tym, że Bóg mnie wychowuje i uczy - żeby być Jego wojownikiem wiary, oraz jego służebnicą, która robi różne rzeczy dla innych osób a nie tylko dla siebie (bo ja nie wiem, czy wy wiecie, że czasem nawet jak robimy coś dla kogoś, to robimy to tak naprawdę dla siebie? i wcale nie jest łatwo zacząć robić rzeczy tak naprawdę dla innych. Ale to całkiem oddzielny temat).

Jeszcze po drodze (we wtorek) dostałam sms-a od Asi T., pięknej i szlachetnej Bożej niewiasty, która bez żadnej prowokacji z mojej strony napisała mi, że modli się w sprawie tego mojego zalanego mieszkania (a nie wiedziała nawet, że sąsiedzi się zgłosili) i że jest przekonana, że Bóg robi coś bardzo ważnego i wzniosłego i że diabeł próbuje jak tylko może odciągnąć moją uwagę i rozproszyć mnie. Która to wypowiedż upewniła mnie, że Bóg w tym wszystkim jest i może dzięki temu nie umarłam, kiedy w czwartek zadzwonił sąsiad i powiedział, że zniszczenia w jego mieszkaniu są wielkie i jutro rzeczoznawca oceni jak wielkie, i że on mi na całość wystawi rachunek, bez żadnego miłosierdzia, że go nie było dwa tygodnie, że woda stała, czy coś, że go to nie obchodzi, albo zapłacę, albo poda mnie do sądu i już. Przeraziłam się oczywiście dziko, ryczałam jak norka, jednocześnie sercem i ustami dziękowałam Bogu, że właśnie kształtuje się w moim życiu jakieś ważne świadectwo i że mogę przerzucić na Niego moje troski, bo Jego obchodzi co się ze mną stanie. Duch i wola całkiem nieźle płynęły w tej modlitwie, ale ciałkiem mi telepało porządnie. Spróbowałam się więc przespać z godzinkę a potem wstałam i poszłam na koncert uwielbienia (razem z koleżanką z pracy, która była na grillu). Na koncercie, przynajmniej według mnie, większość pieśni była o tym, że się nie boję, nawet jeśli idę ciemną doliną, że moi wrogowie padają bo ufam Bogu. Wyskakałam się, natupałam, nadeklarowałam, miałam okazję poprosić o modlitwę, spożyć wieczerzę i spokojna jak niemowlę wróciłam do domu.

Następnego dnia (wczoraj) razem z mama udałyśmy się do mieszkania sąsiada a tam w ogóle nie ten sam człowiek. Oczywiście, kto by tam chciał do sądu, jasne, że się jakoś dogadamy, no pewnie, że będziemy negocjować. A i zniszczenia nie tak rozległe jak z opowieści wynikało. Wrociłyśmy z mamą z ulgą do mnie na górę, acz sprawa się dalej toczy, więc jeśli ktoś się modli razem ze mną, niech nie ustaje. Ekspertyza od rzeczoznawcy będzie dopiero za parę dni i wtedy będziemy dalej rozmawiać. Bardzo bym chciała już to mieć wszystko za soba, ale wiecie co, myślę, że zyskałam w ciągu tego tygodnia już kilka potężnych świadectw Bożej wierności w sytuacjach wymagających wiary, a nadto doświadczyłam takiej opieki i pomocy i troski ze strony Jego Ciała, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie było mi dane doświadczyć. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy z różnych stron Polski dawali mi znać o tym, że są ze mną w modlitwie jak i tym, którzy modlili się w ukryciu, anonimowo, a Pan ich modlitw wysłuchiwał. Wielka jest wasza nagroda w niebie! Przyczyniacie się nie tylko do rozwiązania konkretnej trudnej sytuacji, ale do potężnej przemiany w moim życiu, w moim myśleniu o sobie, o kościele, o mocy Bożej działającej przez nas wierzących.


Aha! Jeszcze zdarzyło się, że w zeszły czwartek, tego samego dnia kiedy rozpoczął się ten cały ciąg przedziwnych wydarzeń, nawiązałam dziwnym sposobem kontakt mailowy z pewnym Hawajczykiem z Honolulu, dojrzałym i pełnym Ducha chrześcijaninem a korespondencja z nim całkiem niespodziewanie też miała w ciągu tego tygodnia bardzo ważne znaczenie i stanowiła integralną część głębokiej pracy, którą Bóg wykonywał w moim sercu. Ale o tym opowiem wam innym razem, o ile to będzie właściwe i w chwili kiedy będzie to właściwe. Wiem, brzmię tajemniczo, ale nie powiem nic więcej, bo sama już jestem zmęczona pisaniem wam o tym jednym tygodniu z mojego życia, więc mogę sobie wyobrazić jak wy jesteście zmęczeniu czytaniem. A poza tym trochę tajemniczości człowiekowi nigdy nie zaszkodzi :) oby w rozsądnych dawkach.

Chciałabym wam kiedyś napisać więcej o tym o czym było pierwsze spotkanie muzyków: o dolinie suchych kości z Ezechiela 37, a także o Wojowniku Wiary i o duchu Sługi i o celebrowaniu życia. Ale zostawię to na jakąś chwilę, kiedy pęd wydarzeń być może na chwilę trochę zwolni.

Dziękuję jeszcze raz wszystkim wspieraczom za wsparcie, a wszystkim czytającym, życzę, aby mimo wszystko mieli odwagę pomodlić się szczerym sercem o wiarę w sytuacjach, które wymagają wiary. Bo z wiary sprawiedliwy żyć będzie.

Całuję i gratuluję przebycia wraz ze mną tego karkołomnego wpisu. M

sobota, 15 września 2007

Znak życia

Kochani dzisiaj daję tylko krótki znak życia i znikam, trochę z powodu przygotowań do grilla, trochę z powodu pewnych komplikacji, które mi się pojawiły w życiu, w jego warstwie dość przyziemnej. Nie za bardzo mi teraz o tym pisać, ale bardzo proszę o modlitwę o Boże rozwiązania. Widzicie, nawet najbardziej zachęcająca osoba czasem potrzebuje modlitwy i wsparcia. Więc nawet jeśli czujecie się bardzo odpowiedzialni i zachęcający, nie bójcie się prosić o pomoc, wsparcie i modlitwę. Choć czuję się w tej chwili jeszcze zestresowana komplikacją, ale już też doświadczam błogiego poczucia, że mogę liczyć na wsparcie od Pana, zarówno bezpośrednie, jak i przez wierzących, z którymi On sam mnie łączy więzą miłości. Gdybyśmy nigdy nie byli potrzebujący, nigdy byśmy nie doświadczyli radości z tego, że ktoś nas kocha na tyle, żeby pomóc nam bezinteresownie w trudnościach i nie czulibyśmy słodyczy Bożej pociechy. Przesyłam ucałowania i promyk zachęty wraz z pozdrowieniami z wycieczki do doliny przeciwności. Cmok. M

czwartek, 6 września 2007

Choćbyś szedł przez wody...


Tak więc już kochani wróciłam z wakacji... choć jeszcze w ten weekend prąd znosi mnie do Kielc, ale potem już osiądę mniej więcej tu na mojej górze Ararat...


Jak widzicie przeważają u mnie tematy wodniackie. Najpierw byłam z rodzeństwem i znajomymi nad jeziorem, gdzie wody dość dosłownie było w bród i choć nie za bardzo lubię pływać (i w związku z tym nie pływałam), ale bardzo lubię wielkie otwarte przestrzenie, więc ogromną radość sprawiło mi wypłynięcie na środek jeziora np. rowerkiem wodnym albo łodzią wiosłową i bycie tam na środku tak po prostu. Jezioro było cokolwiek dzikie, mało uczęszczane a przez to niezwykle urocze. Na środku jeziora towarzyszyły nam więc głównie kaczki, których sylwetki z daleka wyglądały cokolwiek jak tajemnicze zdjęcia potwora z Loch Ness. No i cisza. Bardzo lubię ciszę. Są ludzie, którzy podobno boją się ciszy i pustki. Dla mnie mają one efekt zdecydowanie kojący, balsamiczny.

To pierwszy motyw wodny.
Drugi motyw wodny był taki, że idąc w Lwówku Śląskim od PKS-u do zamku (jakieś 2-3 km? jeśli ktoś wie ile tego iścia jest to niech mnie poprawi), wraz z trzema pięknymi młodymi niewiastami, zostałyśmy złapane w samym środku otwartego pola przez szaloną burzę gradową połączoną z zarwaniem chmury i tym podobnymi atrakcjami. Chyba jeszcze nigdy tak nie zmokłam. A wraz ze mną walizka i torba i komórka i nowiusieńka Amplified Bible z artykułami Joyce Meyer i dziennik duchowy i wydrukowane na atramentówce rozliczne moje wypiski... Było śmiesznie. Mam teraz falowaną Biblię i falowany dziennik, komórka na szczęście nie jest falowana, acz udawała nieżywą przez większość wyjazdu, w końcu jednak postanowiła mnie nie straszyć i wyszła z ukrycia.

Po powrocie zaś w nocy z piątku na sobotę, lub jak kto woli, późnym wieczorem, bo o 23.30 pękły mi wężyki pod wanną i zaczęła się z nich lać pod wielkim ciśnieniem woda, szybko zalewając łazienkę pół przedpokoju i pół dużego pokoju. Drzwiczki od głównego włącznika wody akurat pozwoliły sobie się zassać i nie chciały ustąpić przede mną ani prośbą ani groźbą ani na siłę ani na spryt. Dopiero pokonał je pan konserwator ze snu wyrwany, który przyjechał z odległości po jakiejś pół godzinie albo może trochę dłużej, i tak niesamowite, że tak szybko, bo nie mieszka zbyt blisko. Na szczęście sąsiedzi nie zgłaszali skargi na mnie, ale do kolekcji pofalowanych nabytków doszedł pofalowany dywan i pofalowana podłoga typu mozaika w dużym pokoju.

A tu jeszcze w moim normalnym trybie czytania Biblii doszłam akurat w tym czasie do kwestii potopu. Hihihi.

Zastanawiam się, czy przez te wszystkie wody Bóg nie chce mi czegoś powiedzieć. Podzielę się z wami moimi skojarzeniami, a jeśli wam przyjdzie coś jeszcze do głowy, to dajcie znać.

Pierwsze moje skojarzenie było na temat cieknącego dachu z księgi Przypowieści lub Przysłów jak kto woli. Co prawda tam chyba było o dachu leniwca, który się zapada, ale o cieknięciu chyba też coś było... W Lwówku otóż bardzo dużo mówiliśmy o dyscyplinie i o leniwcach i o tym jak Pan nas karci bo nas kocha. A ja po powrocie zapadłam bardzo mocno w bimbanie, nie wiem co mi się stało. Jedyny powód dlaczego nie spałam jak pękły wężyki to fakt, że zagapiłam się totalnie w demo gry internetowej typu "hidden objects" - oj nie dotykajcie tego, bo to wciąga. Totalnie bezproduktywne zajęcie i wężyki mnie z niego całkowicie, skutecznie i na dobre wyleczyły. Dużo mi się myśli tak obecnie nad tym, ile Biblia mówi o tym, że pracowitym ludziom to się dobrze wiedzie i droga im prosta i gładka, a gnuśnym to wszystko pod górę. I jeszcze o tym, żeby każdą rzecz, którą robimy robić z całego serca, jak dla Pana i nie dla ludzi... Tęskni mi się u progu tego nowego roku szkolnego za tym, żeby naprawdę z taką postawą wejść w pracę, ale też w służbę i nawet w prace około domu, żeby tak żyć dziarsko i cieszyć się każdą rzeczą, którą mam do zrobienia. Dziarsko to też jedno z ważniejszych słów z wyjazdu w Lwówku. Wiem, że nie mogę popadać w pracocholizm i aktywizm, już się parę razy hamowałam i wykreślałam z kalendarza różne nadgorliwie wpisane tam punkty, ale żeby te rzeczy, które już robię, żeby robić je z o wiele większą pasją i pewnością niż dotychczas. Chyba coś w tym jest, bo także Joyce'ka teraz bardzo dużo mówi na temat życia z pasją... A jak jakiś temat atakuje z każdej strony, to pewnie coś w tym jest. Może się dziwicie, że ja mam z tym problem? Wiecie co, ale naprawdę mam! Jak już znajdę się w sytuacji, w której mam jakieś zadanie, to mnie to motywuje, wpadam w nie cała sobą i wyglądam i szczerze czuję się pełna entuzjazmu. Ale potem tak bardzo czuję się jakby moc ze mnie uszła... i dotychczas nie miałam między tymi rzutami pasji wystarczającej ilości czasu, żeby tę moc odbudować... Teraz po roku przerwy wracam do czynnej służby z pewnym lękiem, żeby znów nie było tak jak wtedy. A Bóg mi mówi (takie mam wrażenie) odwagi! działaj dziarsko i się nie bój! Nawet nie potrafię określić tak ze stuprocentową pewnością co przed urlopem było tak dokładnie moim problemem i skąd się brały te huśtawki energetyczne... ale wierzę, że to co Bóg teraz robi jest informacją i obietnicą, że taka sytuacja się nie powtórzy. Oczywiście, jeśli będę się Go słuchać :)

Inne słowo, które przyszło mi do głowy jak myślałam o tych wodach wszystkich to słowo, które wielokrotnie i na różne sposoby było w szczególny sposób wypowiadane nad moim życiem: słowo z Izajasza 43. Chocbyś szedł przez wody to cię nie zatopią. Mogą cię pofalować. Możesz przez parę dni udawać trupa. Może przemokniesz do suchej nitki. Ale wyschniesz i pójdziesz dalej. Jakoś czuję się pewniejsza niż dawniej, że mogą mi się dziać trudne rzeczy, ale Bóg mnie przez nie przeprowadzi. Tak napisałam dziś rano w dzienniku duchowym, że potrzebuję więcej wiary... szczególnie w sytuacjach, które wymagają wiary... I chyba Bóg mi daje troszeczką wzrostu w tej dziedzinie. Nieraz jesteśmy tak dumni ze swojej wiary kiedy w sumie wszystko jest cool. A ja teraz pobieram kolejną lekcję CHLUBIENIA się wiarą wtedy kiedy po ludzku czuję się przytłoczona.

Tyle moich myśli o wodzie. Jeśli mielibyście jakieś pomysły na to, co jeszcze może oznaczać ten zalew zalań, to jestem bardzo otwarta na sugestie i komentarze.

A nam się zbliżają różne inauguracje. 15 września inaugurujemy cykl inicjatyw towarzyskich w celu wyjścia naprzeciw i budowania relacji i okazywania Bożej miłości naszym sąsiądom - w tym przypadku ma to być grill przy lesie Kabackim. W tej chwili zainteresowanie zgłosiło ok 40 osób. Całkiem sporo. Modlimy się o dobrą pogodę i przede wszystkim, żeby Pan dał nam być przezroczystymi, tak żeby było przez nas widzieć Jego samego. Jeszcze przedtem 13-ego jest inauguracja spotkań muzyków w nowej postaci... Trochę mam tremy i niepewności, jeszcze muszę zadzwonić do Gosi i Leona (zawiadowców tych spotkań) dookreślić szczegóły ich oczekiwań wobec mnie i dopytać się czy nic się nie zmieniło... Ale jak zwykle ciekawość przeważa u mnie nad obawą. Wreszczie 24-ego inauguracja nowych grup... zobaczymy ile i jakich dzieci będzie do mnie przychodzić w tym roku na lekcje. Teraz korzystam z wolnych chwil w czasie dyżurów, żeby się trochę douczać i szukać nowych pomysłów. A tak w ogóle, jak mówi moja szefowa, najważniejsze żeby ich kochać, reszta się poukłada... O Panie, daj mi Twojej miłości, żeby starczyło dla każdego, nawet największego urwićpołcia...

Chyba na tym narazie skończę. Piszcie do mnie piszcie. Życzę wam samych Bożych inauguracji... cokolwiek nowego byście nie zaczynali. Całuję. M

niedziela, 12 sierpnia 2007

What's up?

Obiecałam wam kiedyś tam na początku moich wypisków, że będę tu pisać o tym co się u mnie dzieje, a tymczasem piszę tylko o tym co Bóg do mnie mówi. Co też jest ważne, może nawet najważniejsze. Ale skoro obiecałam, to ten wpis będzie trochę bardziej faktograficzny.

Zaraz znowu wyruszam w drugą część wakacyjnych wojaży. Najpierw we wtorek po południu (14-ego sierpnia) jadę nad jeziorko z rodzeństwem i przyjaciółmi - całkowicie wypoczynkowo! Okolice znów bardzo podobne jak przy wyjeździe do Wiatraków. Dojeżdżam pociągiem do Olsztynka i z tamtąd zabiorą mnie na miejsce 7 km do pięknego domku z własnym molo i kajakiem i łódką i rowerami i w ogóle ponoć pełen wypas. Biorę ze sobą moją nową Biblię, która wreszcie mi przyszła - Amplified Bible z dopiskami... nigdby nie zgadniecie czyimi. Oczywiście Joyce Meyer. Tak wielkiej (gabarytowo) Biblii to jeszcze nie miałam, ale jestem nią na tyle dziko zachwycona, że mam zamiar się z nią targać zarówno nad jezioro i potem do Lwówka. I nie mam zamiaru czytać nic innego poza Biblią i mam zamiar temu głównie poświęcać mój wolny czas. Mam od początku tych wakacji rosnącego głoda na Biblię, a teraz to już w ogóle świr.


A moja nowa wielka Biblia wygląda tak :)

Nad jeziorkiem będę do 19-ego włącznie a 22-ego zaczyna się obóz absolwencki w Lwówku, gdzie będę tłumaczyć Ricka, acz mam zamiar również korzystać z tego co będzie tam mówione na temat dobrego, biblijnego gospodarowania pieniędzmi i czasem i innymi zasobami, jakie daje nam Bóg. No i oczywiście mam zamiar czytać dużo Biblii. I cieszyć się dawno nie widzianymi ludzikami. Ostatnio nawiązałam z jednym takim ludzikiem kontakt Skypem. Niestety nie będzie ludzika owego na absolwentach, ale za to może przyjedzie po następnych wakacjach ludzik ów na studia do Warszawy, z czego okrutnie się cieszę!!! Jeśli ten ludzik czyta to wie, że o niego chodzi, więc serdecznie ludzika pozdrawiam!!!!!

Z Lwówka wrócę 29-ego więc dopiero po tej dacie będzie można się spodziewać następnego wpisu... ale mam nadzieję, że to co już naprodukowałam + linki i tak dostarczą wam zachęty.

Myslę, że mogę zanim wyjadę pokusić się jeszcze na wstępne podsumowanie wakacji jak dotychczas, bo już spora część minęła i widać już jakiś wzór i porządek tego co Bóg chciał w tym czasie w moim życiu zrobić. Oczywiście może się jeszcze sporo zmienić, bo przecież moje wakacje tak naprawdę trwają do 24 września, dopiero wtedy zaczynają się w szkole grupy, ale w razie zmian to będę uzupełniać na bieżąco.

Dla mnie najbardziej niesamowite to jest to, że Bóg coś mówi i to naprawdę robi. To znaczy OCZYWIŚCIE nie dziwi mnie to, że Bóg dotrzymuje słowa, ale nie mogę się nadziwić, że On taki jest, że pragnie takim gżdylom jak ty czy ja mówić o tym co będzie dalej, daje nam taką łaskę, że możemy prawidłowo od Niego odebrać komunikat, a potem stać z rozdziawioną buzią i patrzeć jak wszystko to, co z pewną taką nieśmiałością zapisaliśmy, że nam Bóg chyba mówi, rozgrywa się przed naszymi oczami, w naszym wnętrzu, w naszym życiu. Jestem oszołomiona i zbudowana i oniemiała z zachwytu Bogiem.

I stand in AWE. To w te wakacje moje najulubieńsze słowo. A-W-E! Czyta się to [ O! ]. A znaczy to taki oniemiały zachwyt, pełen czci nabożnej, osłupienia, zachwytu, oszołomienia, porażenia pięknem, mocą, wspaniałością czegoś. Nie znalazłam w polskim języku jeszcze niestety niczego co by oddawało w równie dobry sposob tego co czuję, kiedy myślę o tym co robi Bógi kim ON jest.

Więc tak jak już chyba tam napisałam w którymś momencie, w długi weekend majowy Pan powiedział mi, że czas wyjść z norki i że zacznie się akcja. Przy czym powiedział mi wyraźnie, że nie znaczy to, że mam sama zacząć coś kombinować, co by tu zrobić tylko mam mieć oczy otwarte na to, co On sam zacznie robić i reagować na Jego zaproszenia. I rzeczywiście tak jak powiedział zaraz później rozdzwoniły się telefony i nie zamilkły przez całe wakacje. To znaczy, gwoli ścisłości jeden zamilkł (stacjonarny), bo się zepsuł - może nie wytrzymał napięcia. Ale właściwe osoby i tak docierają do mnie komórką, Skype'em albo mailem. Na początku było tego tyle, że sama już nie wiedziałam co ja mam robić i co Pan mi przez to mówi. Co mi się już wydawało, że wiem o co chodzi, to czułam, że mam czekać zanim coś orzeknę na sto procent, bo jeszcze będą następne części układanki. Było wesoło! I pewnie jeszcze będzie.

Również w ten sam długi weekend Pan mnie poprowadził, żebym wypisała dary, co do których jestem pewna, że je mam od Pana, które potwierdza mi mój duch i kóre zostały potwierdzone przez wielu świadków. Wypisałam je na kolorowej karteczce post-it, pięknym kolorowym metalicznym żelowym pisakiem i przykleiłam na wewnętrznej stronie okładki mojego dziennika duchowego, gdzie mieszkają sobie po dziś dzień. W maju poza punktem pierwszym na tej liście nie miałam wizji jak, kiedy i gdzie mam nimi posługiwać, a teraz wiem co do każdego z grubsza co mam na dziś dzień robić.

Tłumaczenie - na gębę. Jasne.

Zachęcanie - to ma pozostać służbą nieustrukturyzowaną. Żadnych regularnych spotkań duszpasterskich. Zachęcać tam gdzie jestem. W pracy, w sklepie, na spotkaniach chrześcijańskich, innych spotkaniach relacyjnych, na Skype'ie, albo jak ktoś zadzwoni - tak jak Duch Boży prowadzi. To mi właśnie wychodzi najlepiej. Aha! No i oczywiście w blogu :)

Nauczanie - w naszej grupce tu na Ursynowie/Kabatach i na spotkaniach dla muzyków. Wow! To niesamowite, że zostałam zaproszona, żeby to robić.

Most - miałam jakieś 8 lat temu takie proroctwo wypowiedziane nad moim życiem, że mam być "matką dla wielu, siostrą dla wielu, mostem". Na początku nawet mnie tak nie poraziło jakoś szczególnie to słowo, ale potem, w miarę jak widziałam, że staje się ono prawdą mojego życia, wracało mi coraz częściej na myśl i w końcu stwierdziłam, że może nawet warto by z tym słowem współpracować i się w nim modlić. Ja ten most tak po krótce rozumiem w ten sposób, że Bóg chce, żebyśmy pracowali dla królestwa a nie na konto naszych własnych małych podwóreczek i że mają padać różne mury pomiędzy kościołami w mieście i kraju a wzrastać relacje. Żadne sztuczne układy, ale po prostu pełne miłości relacje i zrozumienie, że jesteśmy wszyscy jedno i działamy dla jednej sprawy. I że są jednostki, które mają służyć tej sprawie burzenia murów i budowania relacji. A żeby to robić same muszą być w różnych miejscach, mieć relacje w różnych miejscach, rozumieć różne miejsca i zapoznawać ze sobą w naturalny, poddany Duchowi Świętemu sposób ludzi z różnych miejsc. I ja bardzo widzę, że jestem jedną z takich jednostek. I chcę w tej dziedzinie współpracować z Panem. A wiecie, to zajmuje czas. Czas fizyczny - odwiedzin, podróży a takze czas modlitwy. I to nie jest coś, co dzieje sie przy okazji, tylko normalnie ważna, konkretna służba. Nagle to do mnie dotarło w te wakacje. Dlatego, pomimo tego, że moim głównym miejscem służby jest nasz Kościół dla Ludzi tu na Ursynowie i Kabatach, zgodziłam się być "stałym gościem" i to z konkretną odpowiedzialnością na spotkaniach muzyków, pomimo tego, że są w tym roku co tydzień i to na końcu świata. No i oczywiście podjęłam tę decyzję również dlatego, że Pan potwierdzał mi ją znakami i cudami, ale to już całkiem inna historia :) Dlatego też chcę dalej z jakąś regularnością bywać na nabożeństwach u Andrzeja N. Dlatego chcę pielęgnować relację z Kaliszem i Kielcami. I Polską dla Jezusa ogólnie. I w konsekwencji z Czechami i Anglią. Nie wspominając już o Ugandzie :) Ajajajaj... Ale się rozpędziłam. Ale wiecie co, ja nie żartuję. Zawsze słyszałam, że te rzeczy, w których Bóg nas stawia są wymagające i kosztują nas często niezrozumienie innych i pokonywanie wielu przeszkód, ale mamy w nich taką pasję, że jesteśmy w stanie w Bożej mocy przejść przez każdą trudność i zaporę. I wiecie co, z tym mostem to jest coś, co Bóg mi daje, ja sobie tego sama nie wymyśliłam. Te wszystkie relacje w tych wszystkich miejscach to nie rzeczy, które ja sobie wywalczyłam po ludzku, tylko w które Bóg mnie sam wprowadził i często nie pozwalał mi z nich wyjść pomimo mojego nieraz ich zaniedbywania. No tak jest! I jak dochodzę do tego tematu "mostowego" to zaczynam szybować. Nie mam pojęcia jak Bóg mnie chce w tym używać, ale dotychczas jakoś to mimo wszystko robił i modlę się, żeby to robił dalej, choć takie to dla mnie niepojętę. Najfajniejsze jest to, że ja się cały czas w tym wszystkim czuje takim żuczkiem. Nie mam swojej mądrości, nie mam dalekoplanowej wizji, nie jestem wielkim strategiem, ale szukam Pana i jak oglądam się za siebie nagle widzę, że On w jakiś sposób znalazł pożytek z takiego prostaczka jak ja. Bo co? Bo jestem towarzyska? A owszem, wykorzystał to. Bo jestem zachęcająca? To też wykorzystał. Ale najbardziej chyba to, że po prostu strasznie chcę przeżyć moje życie zgodnie z Jego wolą. I jestem nieustannie gotowa dokonywać w tym celu zmian i to nieraz drastycznych i to nieraz niepopularnych. Jestem zdesperowana. Więc nawet jeśli nie jesteś taki towarzyski jak ja, i masz inny zestaw obdarowań to jeśli będziesz miał tę ostatnią cechę wspólną ze mną, jeśli będziesz desperacko pragnął nie zmarnować swojego życia i wypełnić Bożą wolę dla Ciebie, to możesz być pewien, że znajdziesz miejsce w królestwie, gdzie Bóg będzie miał z ciebie pożytek, a ty będziesz oniemiały z zachwytu. You will stand in AWE. A żebym to ja jeszcze była tak full zdesperowana. Ja dopiero zaczynam w tym wzrastać i to odkrywać. Jest więcej, jest więcej. Jest nieustannie więcej.

No, ale troche odeszłam od tematu. Hi hi hi - poszybowałam.

Mam jeszcze na liście dwa dary: modlitwa i taniec. Jeśli chodzi o modlitwę - to nie trzeba wiele, żeby się modlić. Trzeba zacząć z Nim rozmawiać. Można sie modlić wstawienniczo i uwielbiać, można się modlić wspólnie, albo samemu. Modli się człowiek na randkach z Nim, w czasie takiego specjalnego czasu kiedy mamy czas tylko dla siebie, we dwójkę, ale można też modlić się na ulicy i w metrze. Mnie na przykład strasznie bierze modlitwa w metrze. Dosyć regularnie. Czasem się boję, że padnę na kolana przy tych wszystkich ludziach. Takie mnie bierze uwielbienio-wstawiennictwo. Nie wywołuję tego w żaden sposób, przychodzi nagle i nic na to nie nie mogę poradzić. To znaczy mogę się wstrzymać od padania na twarz przed Panem tam gdzie stoję w tym wagoniku metra, przynajmniej jak dotychczas mi się udawało, ale nie mogę nic na to poradzić, że mam straszną ochotę to zrobić. Sama jeszcze tego wszystkiego nie rozumiem, ale wiem, że nie wyobrażam sobie życia bez modlitwy, że potrzebuję i doświadczam nieustannie wzrostu w tej dziedzinie, że Bóg mi ciągle pokazuje nowe obszary w modlitwie, jak narazie z daleka, jeszcze niedoścignione dla mnie, ale wiem, że nie pokazuje mi ich bez celu. Wiem że też nie bez celu krąży ten temat domów modlitwy i modlitewnych "boiler rooms". Nie powiem wam jednak w tej dziedzinie nic więcej, bo sama nie wiem. Wiele też mówi mi Bóg o tańcu. Chcę zainwestować czas w tym roku dwa popołunia w tygodniu na taniec, albo w Puelli albo na regularnym kursie tańca nowoczesnego, zależy od tego jak ich plany będą się komponować z moim. Mam wrażenie, że to od Pana i że On to jakoś w którymś momencie wykorzysta. Miałam kiedyś takie krótkie słowo prorocze, chyba w Legnicy w 2001, nie jestem pewna, ale pamiętam przez kogo do mnie Pan powiedział to słowo - jest taka jedna niewiasta piękna z Gorzowa, która zawsze mówi do mnie bardzo krótkie, bardzo konkretne i bardzo prawdziwe słowa i jakoś zawsze ma to miejsce w przebieralniach na terenie hal sportowych gdzie odbywają się różne konferencje. No i wtedy to też było w przebieralni a słowo było na temat tego, że Bóg jakoś w moim życiu połączy te dwa dary: taniec i wstawiennictwo. Dalej nie wiem o co chodzi, ale sytuacja się wyraźnie zagęszcza. Czekam.

Miałam zamiar jeszcze napisać wam 3 tematy, które Bóg głównie kładzie mi na sercu, które mam rozprzestrzeniać przez nauczanie, zachętę i modlitwę. Ale chyba już nie mam siły więcej pisać. Najwyraźniej tak miało być. Jeśli są rzeczywiście od Pana to prędzej czy później tak czy tak znajdą się na tej stronie. Tak jak sobie teraz myślę, to już się w mniejszym czy większym natężeniu znalazły do tej pory :)

Więc na tym teraz zakończę. Jak widzicie dużo na jedne wakacje. Wczoraj mówiłam komuś, że miałam zluzować na rok, żeby uporządkować kwestię tego, które z rzeczy, które robiłam dotychczas, robiłam dlatego, że było to moje powołanie od Pana, a które z rozpędu i z powodu ludzkich oczekiwań. A które były zadaniem na pewien czas, ale ten czas już minął. Jak Joyce'ka kiedyś powiedziała: nieraz dopiero ładnych parę lat po tym jak nasz koń umarł, dochodzimy do wniosku, że czas z niego zsiąść. Jaka marnacja czasu :) Więc mówiłam tak komuś wczoraj i ktoś mnie zapytał: i co, już teraz wiesz? A ja mogłam powiedzieć: wiem. Ile ja czekałam i marzyłam o takiej chwili, zebym mogła tak powiedzieć! Wiem! Jak widzicie, nie wiem jeszcze wszystkiego, ale to jest jeszcze bardziej ekscytujące. Wiem tyle ile potrzebuję wiedzieć na dziś.

*

I wiem coś jeszcze. Wiem, że Pan nie ma względu na osoby. Wiem, że nie spotyka mnie to wszystko bo jestem jakimś niesamowitym wybrańcem. Oczywiście, w pewnym sensie jestem. Tylko ja mogę zrobić to, co ja mam do zrobienia. Ale tylko ty możesz zrobić to, co TY masz do zrobienia. I nie będzie to dla ciebie mniej ekscytujące niż to co ja mam do zrobienia jest ekscytujące dla mnie. Więc będę się modlić, żebyś był absolutnie zdesperowany/absolutnie zdesperowana, żeby nie zmarnować życia, żeby wypełnić Jego wolę, i żebyś był gotowy / gotowa w tym celu dokonywać zmian, nawet drastycznych i niepopularnych. Bóg nie ma względu na osoby. Powołał cię i da ci wszystko czego potrzeba, żebyś zrobił to, co On dla Ciebie zamierzył.

*
A ja już się z Tobą cieszę!!!!!!
*
Jeszczę na koniec podzielę się z wami nową ulubioną piosenką. Nazywa się "Where You Go I'll Go". Mówi o życiu w całkowitym poddaniu Bogu - tak jak żył Jezus. Można jej posłuchać pod poniższym linkiem. Mam nadzieję, że będzie dla was błogosławieństwem. Bóg jest dobry.
*
Cmokam i pozdrawiam. M

środa, 1 sierpnia 2007

Tryptyk cz.3: Wolnośc!

Wczoraj w czasie obiadu oglądałam program Joyce Meyer, który zrobił na mnie fenomenalne wrażenie. Mówił on o naszych uczuciach i emocjach. I o tym że jako chrześcijanie mówimy, że rządzi nami Jezus, albo Duch Święty, a tym czasem rządzą nami emocje i nawet nie próbujemy czekogolwiek robić, żeby to zmienić, takie nam się te ich rządy wydają naturalne. Nie możemy w żadnym wypadku wypierać się uczuć. To Pan nam je dał, żeby były częścią obfitości naszego życia w Nim. To jednak nie one mają nami rządzić, tylko my nimi. A nami ma rządzić Pan. Popatrzcie, ile razy jest dla nas całkiem uzasadnione, że nie robimy czegoś, bo czuliśmy się niepewnie, bo czuliśmy się zniechęceni. Bo nie czuliśmy się gotowi do czegoś. To nasze czucie jest takim potężnym dyktatorem w naszym życiu. A tymczasem uczucia nie mają być czymś na podstawie czego podejmujemy takie czy inne działania, bo wtedy zawsze wylądujemy w rowie.

Właściwe uczucia są następstwem właściwych decyzji.

Chciałam postawić przed tobą wyzwanie. W najbliższym czasie rób to co wiesz, że jest właściwe, a nie to, co dyktują ci uczucia. Jak trzeba kogos przeprosic to przeproś. Jak masz zobowiązanie do wypełnienia, zabierz się do pracy. Jak powinieneś zrezygnować z pokorą ze swojej racji w jakimś sporze zrób to. Zrób coś o czym jesteś pewien/pewna, że jest słuszne i sprawiedliwe, bez względu na to czy ci się chce. Zrób coś co napewno jest wolą Pana - wbrew swoim uczuciom. A potem zapisz sobie jak się twoje uczucia po fakcie różniły od tych przed faktem. Powtarzaj ten eksperyment przez jakiś czas. Jestem pewna, że wstąpi w ciebie nowe życie. Bo podążanie za pragnieniem cielesnym prowadzi do śmierci, a za pragnieniem duchowym do życia. Podążaj za właściwymi pragnieniami. Sprawdź i przekonaj się, że uczucia wcale nie mają nad tobą tej władzy, którą ty sam im przyznawałeś. Bądź wolny.

Czego i sobie życzę :) Całuję was mocno mocno. I wymiękam. Bo czuję się juz bardzo śpiąca ;) M

Tryptyk cz.2: Nadzieja!

"Dlatego okiełzajcie umysły wasze i trzeźwymi będąc, połóżcie całkowicie nadzieję waszą w łasce, która wam jest dana w objawieniu się Jezusa Chrystusa". 1P 1:13

Jest coś, co bardzo wiązało mi się z poprzednim wpisem, a co Bóg bardzo mocno kładł mi na sercu przez ostatni rok, a mianowicie kwestię tego w kim i w czym pokładamy nasze nadzieje. Biblia mówi nam, że mamy pokładać nadzieję w tym co będzie, kiedy powróci Jezus. Jeśli uwierzyliśmy Mu, możemy mieć pewność, że doczekamy czasu, kiedy nastąpi odnowienie wszechrzeczy, że będziemy mieć udział w tych czasach, kiedy nie będzie już cierpienia, śmierci, łzy ani jakiegokolwiek niedostatku, kiedy Bóg wszystko naprawi. My to tak naprawdę traktujemy trochę jakby to była figura stylistyczna. A Pan chce żebyśmy czekali na ten dzień tak jak narzeczeni czekają na ślub. Albo jak się czeka na przeprowadzkę do domu, który dopiero się buduje. Albo młodzi rodzice w dniu, kiedy dowiadują się, ze będą mieli potomstwo. Jest to jeszcze dość daleka przyszłość. Wiadomo, ze zmieni ona całkiem kształt naszego zycia i nie do końca jesteśmy pewni jak to będzie. Jest dalej wiele dni, które mamy po drodze przezyć, wiele codziennych zadań do wykonania, wiele wyzwań, wiele radości, ale pośród tego znanego nam normalnego życia wiemy NAPRAWDĘ i NA PEWNO, że nastąpi ten dzień, już za parę lat, już za parę miesięcy NASTĄPI TEN DZIEŃ. I będziemy malzenstwem, i zamieszkamy pod nowym dachem, i będziemy trzymać w rękach nasze maleństwo. Takie to nierealne, ale ponad wszelką wątpliwość to będzie i już teraz możemy żyć emocjami tej chwili. Tak samo my chrześcijanie mamy ten niesamowity przywilej, którym zbyt często gardzimy, ze mozemy wiedziec NA PEWNO, ze już wcale za nie tak długo będziemy zyć w nowych zmartwychwstałych ciałach w świecie odnowionym, według pierwotnego zamiaru Pana, gdzie nie ma grzechu, cierpienia ani śmierci.

Nie wierzycie? Poczytajcie. Objawienia 21:1-5 "I widziałem nowe niebo i nową ziemię; albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. I widziałem miasto święte, nowe Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, przygotowane jak przyozdobiona oblubienica dla męża swego. I usłyszałem donośny głos z tronu mówiący: Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi. I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły. I rzekł Ten, który siedział na tronie: Oto wszystko nowym czynię. I mówi: Napisz to, gdyż słowa te są pewne i prawdziwe".

Słowa te są pewne i prawdziwe.

Jeśli będziemy wiedzieć NA PEWNO, jaka jest nasza przyszłość i w niej będziemy pokładać nasze oczekiwania, nasze zycie tu i teraz nie będzie już takie samo. Nie będziemy już niewolnikami presji, że jak nie zdążymy z czymś po tej stronie wieczności, to już stracone. Będziemy wolni. Będziemy wolni aby nie słuzyć juz zaspokajaniu swoich pragnień, ale by słuzyc niepodzielonym sercem, z całej duszy Chrystusowi, tak jak w głębi tęskni nasz duch. Odbijemy się od ziemi. Będziemy szybować. "Ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają". Iz 40:31

Biblia mówi nam też że "Jeśli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godni". 1Kor 15:19. Ponieważ założenie jest z góry takie, że dopóki jesteśmy na tej ziemi, nie będzie takiej chwili zeby wszystkie nasze pragnienia były zaspokojone! Możesz być tego stuprocentowo pewny! Ale taka jest dobra nowina w Jezusie: wszystkie twoje pragnienia będą zaspokojone!!!!! Jak nie w tym życiu, to wtedy, kiedy On wróci. I dlatego żadna niezaspokojona potrzeba nie ma możliwości ani siły nas dręczyć ani straszyć, a każda modlitwa jaką zanosimy w sprawie tych potrzeb jest napewno wysłuchana. Nie musimy już być niewolnikami stwierdzeń typu: a jak nigdy nie wyjdę za mąż, a jak już nigdy nie będę mógł biegać, a jak nie urodzę nigdy dziecka... etc. Przyznaj szczerze. Wstajesz rano i twoje serce tęskni za tym, żeby coś się tego dnia zmieniło w którejś z tych całkiem zamkniętych w tym życiu dziedzin, w których pokładasz nadzieję. Czy nie żyjesz nadzieją - że spotkasz dziś tą jedyną lub tego jedynego, że ktoś cię doceni i da ci stanowisko twoich marzeń, że test ciążowy pokaże, że jesteś rodzicem, ze pojawi sie lek na twoją chroniczną chorobę? I ta nadzieja tak bardzo cię zniewala, że nic innego tak do konca cię nie cieszy i nie doświadczasz prawdziwego odpoczynku o ile nie jest ona spełniona. Kiedy wydaje się, że już już widać znaki, że TO na co masz nadzieję nadchodzi, juz jesteś ożywiony, już nabierasz nowego życia. Jak znowu przechodzi bokiem, uchodzi z ciebie powietrze. Jeśli te objawy są ci znajome, niestety, pokładasz nadzieje w niewłaściwym miejscu. "Jeśli tylko w tym życiu pokładamy nadzieję w Chrystusie, jesteśmy ze wszystkich ludzi najbardziej pożałowania godni". 1Kor 15:19. Co w takim razie zrobić?

Stop it!

Po prostu przestań! Módl się z wiarą za to pragnienie, które jest w twoim sercu. Módl sie wytrwale. Ale nie pokładaj swojej całej nadziei w tej sprawie. Mówię całkiem serio. Nie pokładaj nadziei w tym życiu. Biblia nam tak mówi i mówi to na serio. Bóg nie kłamie. To ciekawe, ze Biblia nakazuje, abysmy modlili się z wiarą, ale nigdzie nie czytamy aby modlic sie z nadzieją. Nawet kiedy angazujemy w modlitwę full wiary, nasza nadzieja moze zostać przy łasce, którą otrzymamy przy objawieniu Jezusa Chrystusa. Przyjdzie moment kiedy wszystkie twoje pragnienia, które stają za różnymi ziemskimi marzeniami, będą spełnione. Poczucie intymności, akceptacji, ukochania, wybrania, poświęcenia dla kogoś, spełnienia, bezpieczeństwa, osiągnięcia, wypełnienia celu. Wszytkie te potrzeby i inne będą całkowicie spełnione najpóźniej wtedy, kiedy nastąpi odnowienie wszechrzeczy. A niektóre z nich na tej ziemi. Co tam, te parę lat w te parę we wte.

Niech ta nadzieja ozywia wasze serca. Całuję, M

Tryptyk cz.1: Radość!


Tak więc kochani, wróciłam z Kalisza, gdzie motywem przewodnim był dla mnie tym razem temat radości chrześcijańskiej, tej radości, o której Jezus mówi, że chce nam ją dać w pełni i że nikt nie zdoła nam jej odebrać. Miałam tez wiele okazji wylać całą tę radość w tańcu, szczególnie kiedy w pieśniach pojawiał się ten temat - a pojawiał się, pojawiał. Więc nózki po powrocie były obolałe - ale szczęśliwe :)

Biblia mówi, że radość w Panu jest naszą siłą. Nie działa to tak, że Pan daje nam zawsze okoliczności, które by nas po ludzku cieszyły i z tego powodu będziemy silni. Jeśli tak uwazamy to niestety sie mocno zawiedziemy. Radość w Panu polega na tym, że zawsze, bez względu na okoliczności, możemy być radośni, że Bóg naprawdę jest, ze dał nam się poznać, ze umarł za nas, abyśmy mogli się cieszyć zbawieniem, którego nie da się osiągnąć przez żadne uczynki czy zasługiwania, że mamy zycie wieczne, które, gdyby nie Jego śmierć, byłoby dla nas całkowicie niedostępne. Mozemy sie cieszyc tym, ze calą wieczność będziemy się rozkoszować Jego obecnością, ze nic nie oddzieli nas od Jego miłości, ani śmierć, ani prześladowanie, ani miecz, ani nagość, ani głód, ani to co przyszłe ani przeszłość, ani żadna inna rzecz. Za to, że Jego Duch nas uczy, prowadzi, pociesza, że jest naszą mocą i pocieszycielem i przewodnikiem i nauczycielem i nie jesteśmy sierotami, zostawionymi same sobie i mogącymi polegać tylko na sobie samych. Ileż jest powodów do radości w Panu! Tyle co słów w Biblii i jeszcze więcej! To czyni nas absolutnie odpornymi i niezależnymi od tego, co nas spotyka na tym bądź co bądź upadłym świecie. Toż to totalny odpał!!! I jeszcze jeden powód do radosci w Panu.

No i w tym kontekście obejrzałam rano tuż po powrocie na TVN24 taniec uwielbienia wykonany przez grupę chrześcijańskiej młodzieży z Korei na placu w Kandaharze w Afganistanie. Mieli w tym tańcu tę samą radość, której doświadczyłam w Kaliszu i w ogóle tak bardzo było to takie "nasze", takie swojskie. Spokojnie mogłabym sobie wyobrazić siebie tańczącą razem z nimi. To nagranie było ostatnim zarejestrowanym obrazem tej grupy zanim zostali porwani przez Talibów, którzy jak dotąd zabili dwójkę z nich, a resztę nadal przetrzymują. I myślę sobie jak to jest, że my tę radość traktujemy nieraz jako taki rodzaj chrześcijańskij dyskoteki, coś takiego lekkiego, a tymczasem diabeł traktuje ją śmiertelnie poważnie - bo jeśli mamy tę radość, to lęk nie ma do nas dostępu. Ta radość jednocześnie rozjusza diabła i przed nim nas broni. Rózne miałam na ten temat refleksje przez cały dzień, myślę, że nie jest to moment aby się tym dzielić w szczegółach, nie wiem czy nawet się da. Bóg po prostu poruszał coś głęboko we mnie i mówił często bez słów, posługując się mocą i głębią zestawienia tych dwóch tematów: radości w Panu i prześladowań oraz męczeństwa. Może wam też coś Pan powie w tej kwestii. Jeśli jesteście gotowi i chętnie zaryzykować zajrzyjcie na link. I nasłuchujcie, czy Pan nie poruszy jakoś waszego ducha. Być może, że to było coś co Pan powiedział tylko do mnie i nikogo innego to nie ruszy. Pan tak nieraz działa. Traktuje nas wszystkich indywidualnie. Ale może ktoś jeszcze będzie też poruszony.

Podaję więc link: http://www.tvn24.pl/2063843,0,0,3,1,wideo.html i przesyłam uściski, M

Dziś wieczorem: tryptyk!

Dziś wieczorem będzie nowy post, a raczej nawet 3 nowe posty! Niestety dopiero wtedy będę miała czas napisać, ale już puchnę od tematów, którymi chciałabym się podzielić. Tematami tryptyku będą: radość w Panu, nasze tęsknoty i pragnienia oraz numer 3: hegemonia uczuć a raczej od niej wolność. Wyją pewne rzeczy we mnie w tych tematach bardzo. Modlę sie tylko do Pana, żeby dał mi właściwe słowa. Więc zajrzyjcie tu jeszcze raz wieczorem albo jutro, napewno będzie coś nowego. Całuję. M

piątek, 27 lipca 2007

PRAY!!!


No i właśnie z tego powodu jadę dziś na modlitwę do Kalisza!!! No może nie tylko dlatego, że wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego, także po to, żeby samej poprzebywać w atmosferze nieba i zobaczyć sprawy z Bożej perspektywy. I żeby odpocząć w ramionach Tatusia. Ale jeśli komuś obiecałam, że się będę modlić to napewno będę o nim / niej pamiętać!!! O pianistkach z wykształcenia i o muzykantach z przezwiska też.

Będę tam prowadzić część modlitwy - tylko godzinkę, ale przejęta jestem bardzo. To pierwszy raz odkąd Pan mnie rok temu "zurlopował" jeśli chodzi o publiczną służbę, kiedy - oprócz tłumaczenia na gębę - będę znowu robić coś widocznego dla większego grona ludzi. Może okazja nie jest ogromna, ale dla mnie to historyczny moment. Tak że jeśli modlicie się - wspomnijcie tez i na mnie.

"A Bóg mój zaspokoi wszelką potrzebę waszą według bogactwa swego w chwale, w Chrystusie Jezusie" (Flp4:19).

To dziś tak króciutko. Przyszły tydzień też dość pełen wydarzeń (równie modlitewnych) ale mam nadzieję, że pod koniec uda mi się zdać relacje, albo podzielić się refleksją albo jedno i drugie. Cieszę się każdym z was, co czytacie. Co więcej, Bóg się Wami cieszy.

Aha, to mi przypomniało coś, to jeszcze napiszę. Wczoraj czytałam o różnych lękach, z którymi musimy się zmagać. Jednym z wymienionych był lęk, że Bóg będzie z nas niezadowolony. No i napisane było, że często byliśmy zranieni przez przebywanie i relacje z ludźmi, których było trudno, albo wręcz niemożliwe zadowolić. I że gdzieś w głębi serca myślimy, że z Bogiem jest tak samo. Dobra wiadomość jest taka, że Bóg cieszy się naszą prostą dziecięcą wiarą i naprawdę nas kocha i się nami cieszy. A nie naszą bezbłędnością czy efektywnością w oczach ludzi. Bóg cieszy się robaczkiem. Bóg cieszy się swoim dzieckiem i właśnie takiego gżdyla ufnego, spokojnego i zawsze wtulonego w Jego serce może najlepiej wychowywać i prowadzić. Teraz sobie tak pomyślałam, że może jest to jeszcze jeden powód dlaczego jadę do Kalisza. Żeby tę prawdę w swoim własnym sercu poukładać. Pozdrawiam więc wszystkie gżdyle. Wylegujcie się w słoneczku Jego miłości. Trzymajcie się mocno Słowa Prawdy.

Całuję. M

czwartek, 19 lipca 2007

O filmie

Kochani, przed chwilą dokonałyśmy z bratową siostrą oglądu filmu "Jasne błękitne okna". Otóż okazuje się, że ani jasne, ani błękitne ani okna. Film jest bardzo bardzo bardzo smutny i dużo w nim brzydkiego języka. Pewnie pokazuje jakąś prawdę o życiu... ale nie o życiu z Bogiem. Tylko o życiu bez Boga. Ja wiem że jako wierzący też miewamy różne trudne sytuacje i to bardzo serio, wiele pytań dlaczego, które zadajemy Panu i chcielibyśmy usłyszeć odpowiedź... Też jest śmierć i cierpienie i choroby i wypadki i różne życiowe rozczarowania. Ale nigdy nie ma tej beznadziei. Zawsze jest sens i nadzieja i zwycięstwo i pociecha i miłość i powstanie na nowo i cudowna pewność, że On czuwa i wie co się dzieje i w tym czy innym momencie wieczności wszystko się okaże i wszystko obróci się na dobro. I nawet jak w jednym punkcie jest zachmurzenie, to gdzie indziej świeci słońce. A nie, że gdzie nie spojrzeć ciemność, tak jak w tym filmie. Nie wierzcie temu filmowi. Może i prawdą jest, że życie takie bywa - ale nie jest prawdą, że takie musi być i że takie jest życie prawdziwe. Prawdziwe życie nigdy się nie kończy i przemienia się z chwały w chwałę. A na końcu jest niebo.

Bardzo mocno chodzi za mną ta myśl, szczególnie w tym tygodniu, kiedy to świętowałam moje 38-me urodziny. Zwróciłam jakoś w tym roku uwagę, że mniej więcej co 10 lat mam przełom. Jak miałam lat 18 to poznałam Pana i odkryłam, że On jest naprawdę, że naprawdę jest miłością i naprawdę umarł z miłości właśnie do mnie. Jak miałam 29 odkryłam, że może On naprawdę zmienić to jak się czuję sama ze sobą - jaka jestem w środku i na zewnątrz. Że nie muszę być desperacko głodna miłości i zakompleksiona, co więcej nie muszę być gruba, pryszczata i miec zwisające w strąkach wlosy. I że mogę naprawdę siebie lubić i czuć się dobrze w swojej skórze. Teraz mam 38 lat i mam wrażenie że kawałki puzzle'a mojego życia coraz bardziej wpadają na swoje miejsce. Odkrywam, że wszelkie trudne rzeczy wcześniej w moim życiu miały swój cel i sens, że moje istnienie ma cel i sens i że moje ziemskie przebywanie ma wpływ na wiele wiele rzeczy poza mną samą. Że Pan naprawdę z góry przygotował dobre rzeczy, abym je czyniła, i że wypełni On cel, do jakiego mnie przeznaczył. Moje życie nie tylko nie jest przykre dla mnie samej - co więcej, ono nie jest bez znaczenia dla świata wokół mnie. Mniej więcej co dziesięc lat odkrywam coś, co sprawia, że jeszcze więcej jest we mnie Bożego pokoju i radości. Ludziom często smutno, że lata mijają, wydają grube pieniądze, żeby ukryć ten fakt przed światem i przed sobą samym, a ja jakoś co roku szczęśliwsza. Od czasu urodzin przez kilka dni z radości nie byłam w stanie się przestac uśmiechać nawet na chwilę, na ulicy, w metrze, gdziekolwiek.

Ale sobie myślę, że to nie dotyczy tylko mnie. Bóg nie ma względu na osoby i jeśli takie jest doświadczenie mojego życia, to nie dlatego, ze znalazłam jakieś szczególne względy u Pana (choć oczywiście kocha mnie niemozliwie!) Jestem mocno mocno przekonana, ze po prostu takie jest właśnie życie chrześcijańskie. Pan coraz bardziej nas uwalnia od tego wszystkiego co nas w środku dręczy i gryzie. Odnawia nasze myśli i daje nam nowe serce. I nie ma innego wyjścia niż żeby było coraz lepiej - aż do czasu, kiedy nastanie nowe niebo i nowa ziemia i Pan otrze łzę z wszelkiego oblicza i śmierci i cierpienia już w ogóle nie będzie i nastąpi odnowienie wszechrzeczy. Co roku coraz bardziej odczuwam na własnej skórze, że choć jeszcze tego nie przeżywam, ale do tego to wszystko zmierza. Takie są moje jasne błękitne okna. A jak wpadnie wam w ręce film o tym tytule - obejrzyjcie reportaż z planu. A potem pójdzcie poczytać Biblię i porozmawiać z Jezusem :) On jest piękny. On jest Prawdą. I Życiem. Całuję. M

niedziela, 15 lipca 2007

Good News!

Dobra wiadomość jest taka, że po raz pierwszy w życiu jestem aż tak blisko poczucia, iż znajduję się w miejscu, które Bóg przeznaczył dla mnie na dziś. A im bliżej jestem tego miejsca, tym bliżej jestem miejsca odpocznienia dla duszy. Tego właśnie odpocznienia, o którym mówi Jezus, kiedy zaleca, aby brać na siebie Jego brzemię, to słodkie i lekkie, a nie jakieś inne, wymyślone przez nas samych, albo jakichś "życzliwych". Kochani, to miejsce naprawdę istnieje!!! Już chwilami zaczynałam w to trochę w głębi serca wątpić, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale teraz już wiem, że jest naprawdę! Już je widzę! Już widzę bramę, a za nią piękny krajobraz i już wieje mi w twarz ożywczy wiatr z drugiej strony.

Dziś dostałam w wigilię urodzin od mojej siostry bratowej i od brata mego, a jej męża, film DVD "Jasne błękitne okna". Siostra bratowa mówiła, że bardzo się modliła szukając dla mnie prezentu i właśnie do tego jednego Duch ją poprowadził. Nie wiem co będzie jak obejrzę cały film, ale reportaż zza kulis bardzo utrafił mi w to moje obecne poczucie. Film, z tego co mówią aktorzy, jest o tym, że pewne decyzje, które podejmujemy w swoim życiu, sprawiają iż pozostając niby tą samą osobą, jednocześnie stajemy się kimś całkiem innym. Czy będę Madzią misjonarką, czy Madzią tłumaczką, czy Madzią nauczycielką, pisarką, tancerką czy bizneswoman, niby zawsze będę sobą, a jednocześnie w każdej z tych wersji mnie, będę kimś całkiem innym. I film ten ma zachęcić, żebyśmy przemyśleli, czy wersja mnie, do której doprowadziły mnie moje decyzje, nie zostawia gdzieś w sercu ziejącej pustki, i czy jest warta ceny, którą za bycie w tym miejscu płacę, czy też może warto zatrzymać się, odnaleźć właściwą opcję rzeczywistości i dokonać najbardziej nawet może zadziwiającej zmiany. A proces dokonywania tej zmiany to, jak mówią osoby w stworzenie tego filmu zaangażowane, proces wracania do prawdziwego życia.

Mam wrażenie, że to jest właśnie opis tego co się działo w moim życiu w ostatnich paru latach. Odkryłam, że w którymś momencie, w jakiś sposób, oddaliłam się od prawdziwego życia - tego, które Pan w swoim sercu zamyślił dla mnie i musiałam przejść przez niełatwy proces uświadamiania sobie tego co się stało, następnie przyznania się do tegoż przed samą sobą, dojrzewania do zmiany, czekania na Boży czas, i wreszcie podjęcia wędrówki w kierunku tej wersji mnie, która czekała na mnie w Bożym sercu, abym się po nią zgłosiła - i która nigdy, dzięki Niemu, nie przepadła, bo On w swojej miłości przechował ją dla mnie.

Jak dobrze jest iść w tym kierunku.

Kochani, niech to będzie dla was zachętą. Oto świadectwo naocznego świadka i uczestnika wydarzenia. Miejsce z Ewangelii Mateusza 11,28-30 naprawdę istnieje, fizycznie i nieprzenośnie. A choćbyśmy nie wiem jak długo szli ścieżką inną niż ta najwłaściwsza, Bóg przechowuje dla nas to miejsce na dzień, kiedy wrócimy do prawdziwego życia, bez względu na to kiedy to nastąpi.

Pozdrawiam was bardzo. Cmok. M

piątek, 13 lipca 2007

Nie przestaję się uczyć

Kiedyś czytałam książkę, w której jeden z bohaterów umarł a jako że zaufał w swoim życiu Jezusowi, więc znalazł się w niebie. Był bardzo zdziwiony, bo myślał, że jak umrze i będzie w niebie to nagle będzie wszystko wiedział. Okazało się, że dalej miał bardzo dużo pytań i wiele rzeczy było dla niego tajemnicą. Różnica polegała na tym, że kiedy tylko zapragnął się czegoś dowiedzieć, wiedza ta była dla niego dostępna i kiedykolwiek postawił pytanie - otrzymywał na nie odpowiedź.

Jednym z powodów dlaczego nie wiedział wszystkiego było to, że - oczywiście - tylko Bóg wie wszystko a my nigdy nawet nie będziemy wiedzieli o niektórych rzeczach, które są do "wiedzenia" :) Ale drugi powód dlaczego człowiek ten nie wiedział wszystkiego było to, że gdyby zabrać z naszego istnienia proces uczenia się, rozszerzania perspektyw, zaspokajania ciekawości, poczucia, że robimy postępy, że nie stoimy w miejscu, że jest więcej - to zabranoby nam jedno z głównych źródeł radości - i niebo nie byłoby już tak niebiańskie...

Ostatnio Bóg mnie bardzo wielu rzeczy uczy. Pokazuje mi dużo miejsc, w których potrzebuję przemiany i pokazuje jak dzięki Jego łasce, dzięki mocy Jego Ducha i trzymaniu się Jego Słowa mogę doświadczyć w tych dziedzinach przemiany. To ekscytujące przeżycie!!! Zamiast smucić się, że nie jestem doskonała, codziennie cieszę się z tego, że Jezus daje mi możliwość aby ciągle iść naprzód i przemieniać się coraz bardziej na Jego obraz i podobieństwo.

Czego mnie uczy Pan?

Uczy mnie, że popełnianie pomyłek to nie zbrodnia i nie muszę być w ciągłej panice, że może zrobiłam coś źle. Uczy mnie, że napewno będę miała różne wpadki i że Jego łaska to przykryje, a jak trzeba to skoryguje. I że nie muszę być nieomylna. On używa glinianych, popękanych naczyń. On używa mnie i ciebie.

Uczy mnie, że On ratuje mnie od wroga silniejszego ode mnie i nie gniewa się za to, że sama nie umiem się od tego wroga uratować. Że nie dziwi go, że coś we mnie reaguje na pokusę i że muszę moje emocje i myśli przynosić do Niego, aby On mnie ukrył. Uczy mnie że nie jestem z kamienia, i że muszę uciekać przed pokusami. I że jak uciekam, to On biegnie ze mną.

Uczy mnie, że jestem kochana taka jaka jestem i że jestem Jego księżniczką. Uczy mnie, że tak jak niósł mnie od poczęcia na rękach, tak będzie mnie niósł aż do starości i nigdy nie muszę się od Niego usamodzielnić. Nie powinnam. Uczy mnie ufać Jego opiece i odpoczywać w niej jak dziecko w ramionach matki.

Uczy mnie tego, że jeśli pokładam ufność w nadziei, że na tej ziemi zostaną zaspokojone wszystkie moje potrzeby, to dobrowolnie skazuję się na stuprocentowo gwarantowany zawód. Uczy mnie wierzyć, że dzięki ofierze Jezusa, którą przyjęłam, wszystkie moje potrzeby zostaną zaspokojone - prędzej czy później - jeśli nie tu to w niebie. Uczy mnie, że wieczność jest bardzo prawdziwa. To daje wolność i odpoczynek już dziś, bo nie muszę się martwić rzeczami, których nie mam, i zastanawiać się, czy kiedykolwiek nadejdą, bo juz wiem, że nadejdą.

Uczy mnie czekać.

Uczy mnie nie mądrzyć się, ale w milczeniu uznać, że On jeden jest mądry.

Uczy mnie być posłuszną Jemu a nie moim opiniom i uczuciom.

Uczy mnie, że odpoczynek wynika z tego, że się Mu wierzy i ufa i że można wtedy nareszcie odetchnąć z ulgą.

Uczy mnie nie porównywać się.

Uczy mnie mieć czas na rzeczy, na które nie miałam dawniej czasu. Uczy mnie ustawiać priorytety według tego, co On mi mówi, a nie według tego co mówią nasze religijne stereotypy. I że sa pewne priorytety, które są wspólne dla wszystkich chrześcijan, ale nie ma ich tak wiele jak nam się wydawało. I że naprawdę Pan od różnych ludzi oczekuje bardzo różnych rzeczy.

Czyli ogólnie rzecz biorąc, chyba można powiedzieć, że Bóg uczy mnie prawdziwie odpoczywać. No cóż - w sumie są wakacje :)

A was czego Pan ostatnio uczy?

Chętnie się dowiem... Całuję mocno. M

czwartek, 12 lipca 2007

Przerywnik muzyczny :)

Nie wiem ilu z was wie, że ja lubię twórczość Mietka Szcześniaka? Pewnie większość - nie trzeba mnie długo znać, żeby się zorientować. Z okazji urodzin Miecza, które były w poniedziałek, pochwalę się wam jego nową piosenką, którą zaprezentował w Opolu. Jeśli wam się też podoba, to możecie mi dać znać. Jak nie, to może zachowajcie miłosierne milczenie... albo jak wam wygodniej. I tak was kocham. Pozdr. A oto i piosenka http://teledyski.onet.pl/10172,2471245,teledyski.html