czwartek, 21 lutego 2008

Wybierz Życie! - czyli rzecz o wierze

To zadziwiające w jaki sposób w ciągu ostatnich paru miesięcy przeplatają się ze sobą w moim życiu tematy wiary i pokoju. Na sławnym początku września, w czasie kiedy "wszystko" co się zaczęło się wydarzać, zaczęło się wydarzać :) poprosiłam nieopatrznie, ale nieprzypadkowo Pana o to, aby dał mi wiarę, szczególnie w sytuacjach, w których potrzeba wiary. I w wyniku tego przeszłam przez różne burzliwe okoliczności, których najbardziej zadziwiającą wspólną cechą był nadprzyrodzony i nieznany mi wcześniej pokój. Tak więc prosiłam o wiarę, a doświadczyłam pokoju.

*
Zachęcona tym nowym doświadczeniem zaczęłam studiować w Biblii temat pokoju i odpoczynku, i im bardziej studiuje, tym mniej jest to o pokoju i odpoczynku a tym więcej o wierze. Nie da się odpocząć tak w swoim wnętrzu, nie da się doświadczyć pokoju, jeśli nie uwierzy się Bogu.
*
Odpoczynek i pokój nie zależą w końcu od tego, co się dzieje wokół ciebie, ale od tego do jakiego stopnia zaufałeś i uwierzyłeś w każdej chwili Temu, który wszystko trzyma w swojej dłoni, który jeden jest Dobry, jeden jest Doskonały, który jeden rozumie Cię z miłością, z którym jednym możesz zawsze czuć się bezpiecznie, który wszystko może, który jest nieskończenie mądrzejszy, który nabył dla ciebie wieczność, który oddał za ciebie życie. Im mniej są to slogany, a im więcej rzeczywistość twojego serca i twojego doświadczenia, tym więcej będziesz miał tego pokoju, którym nic nie zatrzęsie. Nie mam innej drogi. Wszelki inny pokój jest ulotny i pojawia się tylko na chwilkę, dopóki sprawy mają się dobrze, a i wtedy ściele się na nich cień lęku czy co nie przyjdzie, żeby zakłócić sielankę...
*
Ostatnio nauczyłam się na pamięć po angielsku fragmentu z Amplified Bible, który wiele dla mnie teraz znaczy. Izajasza 26:3. Po polsku brzmiałby on tak: "Będziesz strzegł i zachowasz w doskonałym i nieprzerwanym pokoju tego, którego myśli są zawsze skupione na Tobie. Bo on powierza Ci siebie, opiera się na Tobie i ufa Tobie bez cienia wątpienia".
*
Wybierajmy wierzyć Bogu! Wybierajmy to, aby opierać się na Nim. Wybierajmy, aby poznawać Słowo, które On wypowiada. I wybierajmy, aby uznać Go za prawdomównego! Nareszcie odnajdziemy wtedy odpoczynek i pokój, którego tak nam brakuje! Wybierajmy!!! Bo mamy wybór. Bóg mówi: kładę przed tobą życie i śmierć. Wybieraj życie, abyś żył. Skoro Bóg mówi, żebyśmy wybrali - to znaczy, że możemy wybrać!!! Że nie jesteśmy biernymi i bezsilnymi ofiarami ślepego losu i złych ludzi. Nie możemy zmienić wielu rzeczy: nie mozemy zmienić przeszłości, nie możemy zmienić wielu okoliczności, nie możemy zmienić ludzi wokół nas, ale możemy wybierać komu wierzymy i co zrobimy z tym życiem, które mamy.
*
To jeszcze jedna ciekawa sprawa... Im więcej wiary i pokoju, tym jaśniej jawi się przed ludźmi to kim są, do czego zostali stworzeni i tym więcej radosnej śmiałości, żeby zacząć realizować pochodzące od Boga marzenia. W tym roku zaczyna to już mieć wymiary lekko epidemiczne. Widzę to sobie, w moich przyjaciołach w Warszawie, w innych miastach Polski, a nawet międzynarodowo. Jakie śmiałe pomysły!!! I jakie piękne!!!
*
O Panie. Kochany Tatusiu. Daj nam łaskę, żebyśmy wybierali życie. Wybierali Ciebie, tak żeby mieć wieczność. Wybierali wierzyć Prawdzie, tak żeby już dzisiaj doświadczać obfitego życia, które jest w Tobie. Tatusiu, proszę Cie o Twoją łaskę, żeby to się stało, to wszystko co ty zasiałeś w naszych sercach, to co odkrywam w sobie, to czym dzielą się ze mną przyjaciele, to co kiełkuje i nieśmiało puka w okienko serca tych, którzy teraz czytają. Niech tak się stanie - niech się stanie Twoja wola, tak jak w niebie, tak i na ziemi.

piątek, 15 lutego 2008

I'm a Princess!!!

Gdzieś na przełomie października i listopada, za (conajmniej) siedmioma morzami, w odległej krainie, gdzie filmy wchodzą do kin znacznie wcześniej niż u nas, pewien zacny człek obejrzał film Enchanted i stwierdził, że to jest film o Bożej Królewnie z Odległej Polski - o Magdalenie. I że przez cały czas, kiedy film oglądał o tejże królewnie myślał. O mnie. Od momentu kiedy to usłyszałam bardzo czekałam na to, żeby móc zobaczyć co też w tym filmie jest takiego, co może sprawić iż jakiś mąż szlachetny za wieloma wodami oglądając go myślą ku mnie biegnie. Miesiące mijały, korespondencyjna przyjaźń przeżywała wzloty, napełniała się nadziejami, nasłuchiwała głosu Bożego, poddawała się Jego woli, składała w ofierze siebie samą i machała nadziejom na pożegnanie. Działo się wiele, a filmu w Polsce jak nie było tak nie było.
*
Wreszcie nadszedł wielki dzień, premiera filmu, a jakiś czas później okazja, żebym ja - Magdalena - mogła pójść z przyjaciółmi go obejrzeć. Bardzo się bałam, bo tyle się wydarzyło w międzyczasie. Tyle rzeczy się obudziło... i tyle umarło. Choć przyjaźń z Królewiczem z dalekiej krainy przetrwała, ale z Bożego polecenia w innej formie niż pierwotnie zamyślaliśmy i bałam się, czy film nie wywoła we mnie w związku z takim obrotem spraw jakiegoś ataku głębokiej melancholii.
*
Tymczasem okazało się to być dla mnie bardzo budujące przeżycie. Po pierwsze film jest tak radosny, zabawny, optymistyczny i uroczy, że było mi strasznie miło, że był ktoś na świecie, kto przez cały ten film myślał o mnie. Po drugie... nie było mi wcale trudno zobaczyć jakie cechy łączą mnie z główną bohaterką - królewną "z innej bajki". Jak chociażby to, że dla wielu wielu ludzi jestem z innej bajki i nie jeden raz narzekałam Bogu, czy w moim życiu nie może się nic dziać "normalnie". Ostatnio tak kwiliłam przed Panem w tę nutę, a On mi powiedział, że to mój atut, że jestem inna. Że moje imię jest "Niezwykła". Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, a ostatnio zaczynam. I ten film pokazał mi i potwierdził, jak drogocenna i kosztowna i urocza może być inność - i jak wielkim błogosławieństwem może być dla świata. Wychodziłam więc ostatecznie z kina przekonana o tym, że jestem królewną, ukochaną przez Pana, zrodzoną z Jego miłości, którą Bóg może się niesamowicie posługiwać - i to całkiem inaczej niż kimkolwiek innym. I że nawet jeśli nieraz spotyka się to z niezrozumieniem, szczególnie ze strony siedzących przecież nam wszystkim w głowach stereotypów religijnych, to i tak w oczach Bożach jest to skarb i arcydzieło. Wychodziłam z kina pełna pokoju i radości i absolutnie pewna Bożego happy endu - i dla mnie, i dla Zamorskiego Królewicza, i dla wszystkich, którzy w Jezusie złożyli swą ufność. Wychodziłam z kina unosząc się na falach Bożego Odpoczynku. Mniam. Oj jak bardzo Mniam.
*
To niesamowite jak pochodzące z Bożego serca objawienie na temat tego jak On cudownie nas stworzył w żaden sposób nie skupia naszej uwagi na nas samych, tylko prowadzi do uwielbienia Jego samego i do owocnej służby - bo kiedy widzimy kim jesteśmy, to możemy zacząć również dostrzegać po co się tu znaleźliśmy. Nieśmiało i powoli zaczynam coraz mocniej kroczyć w tym co Pan ma dla mnie. Otrząsam się po latach ulegania ludzkim oczekiwaniom i popytowi na taką a nie inną Magdę. Przestaję być Magdą kształtowaną przez opinię publiczną na potrzebę chwili. Zaczynam mieć świadomość czego naprawdę pragnę, co mi naprawdę daje poczucie spełnienia, co naprawdę wymaga we mnie jeszcze wzrostu i Bożego miłosierdzia. To cudowne wiedzieć kim się jest. Nie zawsze łatwe, bo przecież nikt nie jest doskonały i każdy ma bagaż doświadczeń i zawiłości wymagające wyprostowania, każdy też ma wiele obszarów całkowitej bezsilności i pytań pozostających - póki co - bez odpowiedzi. To boli. Ale mimo wszystko. Cieszę się, że zaczynam wiedzieć kim jestem, że zaczynam służyć tym kim jestem a nie kim przydałoby się, żebym była. Jestem waleczną królewną - The Warrior Princess. Jestem Mostem. Jestem Niezwykła. Gadajcie sobie co chcecie. A ja zaczynam naprawdę wiedzieć kim jestem. A ty wiesz kim jesteś?
*
Wierzę, ze to jest coś, co Bóg w ogóle mówi teraz do wielu ludzi w kościele na całym świecie. Niektórym mówi o szukaniu swojego przeznaczenia. Niektórym o odkopaniu swoich prawdziwych, zaszczepionych przez Boga pragnień. Mi mówi o tym, żebym wiedziała kim naprawdę jestem. Chodzi o to samo. Żeby każdy z nas chodził w pełni tego co Bóg ma dla nas. W obfitości Jego życia, bo po to przyszedł Jezus.
*
Tatusiu w niebie, bardzo proszę Cię za każdego z nas, którzy czytamy te słowa, proszę daj nam wyjść z labiryntu stereotypów, zawodów, rozczarowań, brutalnych zderzeń z życiem i przyjść przed Ciebie po to, by odnaleźć prawdziwych siebie, by uradować się tym, kim jesteśmy, stać przed Tobą, Stwórcą nie wstydząc się siebie samych, odziani w sprawiedliwość Chrystusa, widząc w sobie odbicie Twojej miłości i abyśmy mogli, odnalazłszy siebie, pozwolić Ci się poprowadzić - po właściwych ścieżkach. Tam gdzie wody spokojne, gdzie stół zastawiasz na oczach naszych wrogów, gdzie kielich nasz przeobfity i gdzie dobroć Twa podąża za nami każdego dnia, aż po wieczne czasy. Niech tak się stanie. Amen. Amen.
*
PS. Dwie godziny po zakończeniu pisania tej skromnej refleksji otworzyłam kopertę z miesięcznikiem, który dostaję od Joyce Meyer (oczywiście nie od niej osobiście, tylko z jej biura londyńskiego). I przeczytałam na okładce temat przewodni tego numeru. "Loving Who You Are & Who God Made You To Be" - Kochając to kim jesteś i kim Bóg zaplanował, abyś był(a). Chyba mam prawo uznać to za Jego uśmiech nad tym co piszę, co? I Jego odpowiedź na powyższą modlitwę. Bądźmy wszyscy dobrej myśli. On słyszy. On jest godzien zaufania. On jest taki dla każdego z nas.
*

sobota, 9 lutego 2008

Mocni siłą Jego potęgi

Żeby pisać o byciu mocnym, muszę się otworzyć przed wami jeszcze trochę bardziej niż dotychczas... Mam nadzieję, że was to nie zrazi do mojego bloga :) Ani do mnie :)

*
To będzie chyba wpis głównie przydatny dla kobiet, choć może i facetom się przyda to przeczytać... Rzecz ma się tematu, o którym rozmawiałam dzisiaj z Panem, a który dla mnie samej jest zawsze bardzo "gorącym" i często bolesnym tematem, a mianowicie o byciu silnym. A konkretnie silną. Silną kobietą.
*
Co jakiś czas ktoś mi mówi coś takiego, że ja to jestem właśnie taka. Silna. Dzielna niewiasta. A dla mnie brzmi to jakby ktoś mi wymierzył policzek. Bo słyszę w tym stwierdzeniu (słusznie lub niesłusznie) takie bardzo odległe od rzeczywistości mojego życia podteksty jak np. że nie potrzebuję niczyjego wsparcia, że sobie sama poradzę, że nie mam silnych potrzeb i pragnień, które byłyby niezaspokojone, że nic mnie nie boli, za niczym nie tęsknie i że wszyscy mogą na mnie się zawiesić, bo ja wszystko uniosę. Ajajajajaj!!!
*
Nie wszyscy, którzy mówią, że jestem silna rzeczywiście myślą sobie takie rzeczy, ale niektórzy owszem i szczerze mówiąc rzadko jakie pomówienia i fałszywe oskarżenia bolą mnie i wściekają jak właśnie te. Dziś rano, sprowokowana lekturą jakiegoś artykułu, przypomniałam sobie owo domniemanie, że jestem silna i znów zaczął we mnie podnosić się gniew i żal, szczególnie że we wtorek znowu o mało oczu nie wypłakałam tocząc bój o wiarę i ogólnie wcale to a wcale silna się nie czuję.
*
Ale jak tak się żaliłam Panu, że jaka ja tam silna i że moimi łzami to dałoby się już nie bukłak ale kilka silosów napełnić i że ja całe życie czuję się tak bardzo potrzebująca i zagubiona itd itp to nagle przyszło mi do głowy (a tak jakoś), że to wszystko prawda, ale że każdy mój płacz i każdy jęk i każdy ciężar spoczywa w końcu u stóp Pana, a On mi pozwala powstać, daje łaskę, żeby nie przestać Mu wierzyć, żeby następnego dnia znów odłożyć siebie na bok i być dla innych, napełnia moje usta na nowo uwielbieniem. Nagle zobaczyłam, że ja to jestem sama w sobie strasznie słaba. Mało czego jestem w życiu pewna, poza tym, że Bóg jest i jest dobry i że mam zbawienie w Jezusie. Ryczę często i w szczerej tęsknocie i bólu. Ale jednocześnie - w Bogu - w Nim jestem silna. No jestem. Zobaczyłam nagle, że... nie wiem jak to wyrazić. Że pomimo tego, że sama nie przestaję być zagubiona i spragniona, jednocześnie kiedy patrzę na Pana to On napełnia mnie radością, tą radością, którą widzą inni, On mnie pociesza, pociechą tak mocną i cudowną i autentyczną, tą samą pociechą, którą ja potem mogę dawać innym. On otacza mnie swoją miłością i osusza łzy i ucisza łkanie... i tylko i wyłącznie dlatego mogę jawić się ludziom jako ktoś, na kim mogą się wesprzeć.
*
Tak więc jednocześnie nadal wiem w sposób dotkliwy i głęboki jak bardzo jestem sama w sobie słaba i potrzebująca. A jednocześnie wiem, że On daje mi siłę i tylko On. I że nie chciałabym żeby było inaczej. Nie chciałabym cierpieć a nie znajdować tej pociechy. Nie chciałabym, kiedy chwieją się fundamenty mojego życia, wybrać to, żeby przestać ufać Bogu. Nie chciałabym, żeby było inaczej. I wtedy stojąc przed lustrem w łazience dałam się namówić Panu do uczynienia bardzo odważnego i trudnego dla mnie wyznania: Tak. Jestem silna, ale tylko w Tobie. W sobie jestem słaba, ale w Tobie, w Tobie Panie, rzeczywiście Jestem Silna. O jakie to było epokowe wydarzenie. Bo Pan mi powiedział do głębi mojego serca, że nie jest dobrze jak człowiek (nawet facet) jest silny sam w sobie, ale jest jak najbardziej właściwą rzeczą jak człowiek (nawet kobieta) jest silny w Nim.
*
Ale to nie koniec. Po odbyciu porannej toalety, kiedy to odbywała się ta rozmowa z Panem, poszłam... "oficjalnie" się pomodlić i poczytać Biblię. Tak piszę trochę z uśmiechem na twarzy o tym, że poszłam się modlić, bo przecież czym było to co się działo w czasie mojej porannej toalety jak nie modlitwą :) I w moim czytaniu takim po kolei, według jakiejś tam mojej rozpiski i metody wypadł dziś Psalm 84. A w tym Psalmie czytam (w tłumaczeniu New Living Translation)
*
"Szczęśliwi są ci, którzy są silni w Panu." (werset 5)
*
Dopiero co omówiłam z Panem, że jestem silna w Nim. A tu On mi mówi: właśnie w tym jest szczęście. Możesz sobie pogratulować. Możesz wybuchnąć pieśnią dziękczynienia i chwały. Bo w tym jest szczęście. Żeby być słabym w sobie, ale silnym w Panu. I nie powinnam i nawet nie chciałabym przed tym uciekać, nawet jeśli czasem myślę, że bym chciała.
*
I dalej w tym Psalmie:
*
"Kiedy przechodzą przez Dolinę Łkania staje się ona miejscem odświeżających zdrojów, gdzie wody błogosławieństwa zbierają się po deszczu."
*
Ajajajaj! To znaczy, że jak ktoś jest Silny w Panu, to nie znaczy że nie płacze. Wręcz przeciwnie. Z klucza jest przewidziane, że przechodzi przez Dolinę Łez - tam jest napisane, "kiedy przechodzi" a nie "jeśli by przechodził". Ale kiedy przychodzi płacz, ten płacz nie zabija, ale niesie błogosławieństwo, pociechę, słodką intymność z Panem. Tak jak tu już ktoś napisał w komentarzu - wieczorem płacz a rankiem wesele. Ale dotychczas myślałam, że to wesele rano to zamiast płaczu, a tu się okazuje, że wesele rankiem możliwe jest bo wieczorem był płacz, który zamienia się w źródło błogosławieństwa. Serce wylane przed Panem. Serce, które jest nieustannie potrzebujące. Które nieustannie potrzebuje Pana, żeby w ogóle przeżyć kolejny dzień. I dzień po dniu, Pan daje siłę i daje moc.
*
A dalej w tym samym Psalmie jest jeszcze napisane:
*
"Tacy ludzie będą się stawać coraz silniejsi".
*
A po polsku napisane jest: Z mocy w moc wzrastać będą. Nie dość że jestem silna, to będę jeszcze silniejsza!!! O ile tylko pozostanę tak słaba w sobie jak jestem, a silna tylko w Nim.
*
I wreszcie na końcu Psalmu:
*
"Bo Pan jest naszym światłem i obrońcą. On daje łaskę i chwałę. Żadnej dobrej rzeczy nie będzie Pan odmawiał tym, którzy czynią to co słuszne. O Panie Wszechmocny, szczęśliwi są ci, którzy Tobie ufają".
*
Kochani. Wiecie co? To nie jest nic złego być silnym w Nim. Biblia mówi nam wręcz, że mamy być silni w Nim! Wszyscy. Bo w tym miejscu jest szczęście. Jest ogromna przepaść między byciem silnym w sobie a byciem silnym w Nim. Nie da się być jednym i drugim naraz. Tak więc zachęcam cię dziś. Jeśli jesteś silny w sobie, przestań. Puść. A jeśli jesteś słaby w sobie, bądź silny w Nim. Wylewaj przed Nim serce. Zaufaj Mu. Bo jest to obietnica dla każdego, który Mu zaufa. KAŻDEGO.

niedziela, 3 lutego 2008

Niebieskie oczy

Dziś będzie nietypowo. Nie wiem naprawdę jak to ująć, żeby nie zabrzmiało to jak frazes, ale jest jedna prawda, która we mnie płonie dzisiaj tak niesamowicie mocno i chciałabym to jakoś wyrazić, jakoś to przekazać, jakoś się podzielić. A jest to mianowicie taka prawda, że Bóg jest po prostu niesamowity. Nie to, zeby stalo się coś tak dziko przełomowego. Przeciez On jest niesamowity, czy się coś dzieje w sposób widoczny dla naszych oczu czy nie. Zresztą - w Nim samym zawsze się dzieje coś niesamowitego!!!
*
Dzieje się to, że On jest Naprawdę. Że jest wierny. Że jest wszechmocny. Że jest piękny. Że jest zaangażowany w nasze życie. Że nie ma granic. Że jest dobry. Że kocha, że to On jeden kocha tą miłością, która nasyca i daje niezmącone poczucie bezpieczeństwa. Że tętni życiem. Że On JEST tętniącym Życiem. Rozumiecie? Że naprawdę jest Ktoś. Ktoś Jeden. Który stworzył wszystko. Od którego wszystko wzięło początek i który będzie na zawsze. Ktoś, który jest ponad wszystko. Mocniejszy. Wieczny. Ktoś kto nabył dla nas wieczność i możemy nie bać się już śmierci, jeśli tylko przyjmiemy Jego miłość, która objawiła się w Jezusie Chrystusie, uwierzymy Jego Słowu, uznamy Jego nieskończoną wyższość i zaufamy Jego dobroci. On ogarnia wszystko a jednocześnie zależy Mu na każdym z nas. I na dodatek jest On tak bardzo nie z tego świata. Myślenie tego świata jest często tak niesprawiedliwe, niewrażliwe, krzywdzące, budzące poczucie zagrożenia, potrzebę tłumaczenia się, udawadniania czegoś, ciągłego walczenia o swoje. A jak poznajemy Jego poznajemy tak niesamowicie inne myślenie, perspektywę wieczności, wartościowanie rzeczy według tego jakie mają wieczne znaczenie, widzenie poza pozory zewnętrzne, nieskończone zrozumienie i dobroć. Prawdę. Jednoznaczność. Prostotę. Pełnię. O jaki On jest cudowny!!!!!!
*
Tak patrzę na moje życie w ostatnich dwóch latach. Patrzę jak On po trochu ale pewnie i cudownie odbudowuje moje życie. Z miejsca wypalenia, spięcia, lęku, zniechęcenia, z miejsca, które mi kojarzyło się przez lata ze znanym mi z literatury amerykańskiej określeniem "życia w cichej desperacji", wyprowadza mnie On na miejsce wiary, pokoju, odpoczynku miejsca, w którym odżywają moje marzenia, ba! W którym rodzą się marzenia, o których nigdy wcześniej nie śniłam. A nie były to wcale takie łatwe dwa lata. Wiele było bitew i wiele łez. Wiele błogosławieństw, nowości, niespodzianek, ale i wiele przeszkód i gór do przesunięcia. A teraz jak patrzę w tył i widzę jak wszystko, ale to wszystko tworzyło spójną, wspaniałą, celową historię napisaną przez mistrzowskiego Autora i służyło do wprowadzenia mnie do miejsca większej obfitości. A wiem, że to jeszcze nie koniec. I wiem, ze dalej, az po nieskonczoność, będzie zawsze lepiej, głębiej, więcej, wspanialej. Z mocy w moc. Z chwały w chwałę.
*
Dziś zdarzyła mi się mała rzeczy, która jednak napełniła mnie niesamowitą otuchą. A mianowicie moja mama, która zna mnie przecież tyle lat, dziś na mój widok az wykrzyknęła ze zdziwienia: "Ależ ty masz niebieskie oczy. Niesamowite! Przyznaj się, kupiłaś sobie te modne kolorowe szkła kontaktowe!" Mówię: "Nie mamo, mam te same szkła co zwykle, najnormalniejsze na świecie." A mama mówi: "No niemożliwe. Przecież nigdy nie miałaś aż tak niebieskich oczu." I nie mogła wyjść z zadziwienia. Nie wiem o co tu chodzi, ale w moim życiu zawsze, jak sięgam pamięcia w tył, znaczące zmiany duchowe zapowiedziane, albo odzwierciedlone były w jakimś znaku zewnętrznym, typu pomalowanie mieszkania, kupno szkieł kontaktowych, zapisanie się na aerobik. Że takie całkiem przyziemne decyzje, ale z Bożego natchnienia wyzwalały, albo informowały o czymś innym, większym, ważniejszym, prawdziwym, dziejącym się poza zasięgiem fizycznego wzroku, co jednak po jakimś czasie stawało się oczywiste - ze wzgledu na towarzyszące tym zmianom "objawy".
*
Ale tym razem to nie ja robię coś z natchnienia Bożego. To Bóg sam coś robi, co ludzi widzą zanim ja nawet zorientuję się co się dzieje. Dotyczy to większej intensywności barw, tego że wszystko nabiera koloru. A ci którzy to widzą wykrzykują z zadziwienia. Ja natomiast mam pewność, że pochodzi to od Pana. Nie z uczynków, abym nie mogła się chlubić. I klękam z podziwu i bojaźni.
*
Nie do końca wiem o co chodzi z tymi oczami. Ale to tak niesamowicie współgra z tym co się dzieje, z tym w co już teraz jestem zaangażowana, i co Pan kładzie mi na sercu. W zmianie podejścia, nastawienia, zmianie serca, zmianie patrzenia. Nie mogę się doczekać tego co będzie. Nie mogę się dość nacieszyć tym co jest. Nie umiem wyrazić słowami Jego wspaniałości. Niech zamiast mnie wyrazą to słowa Psalmu
*
Psalm 34:3-9
Dusza moja będzie się chlubić Panem! Niechaj słuchają pokorni i weselą się! Wysławiajcie Pana ze mną! Wywyższajmy wspólnie imię jego! Szukałem Pana i odpowiedział mi, I uchronił mnie od wszystkich obaw moich. Spójrzcie na niego, a zajaśniejecie I oblicza wasze nie okryją się wstydem! Ten biedak wołał, a Pan słuchał I wybawił go z wszystkich ucisków jego. Anioł Pański zakłada obóz Wokół tych, którzy się go boją, i ratuje ich. Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan: Błogosławiony człowiek, który u niego szuka schronienia!
*
Amen Amen Truly Truly
Niech wasze serca dadzą się ponieść milości Tego, który jest Miłością.