czwartek, 24 kwietnia 2008

Dom na skale

Trochę ostatnio mniej piszę, ale to tylko chwilowe. Im blizej końca roku szkolnego tym bardziej kumuluje mi sie fizyczne zmęczenie. Często wracam wieczorem ze szkoły i prawie prosto idę spać. Wzięłam sobie na ten rok za duzo zajęć - pod wpływem lęku wywołanego niespodziewanym kryzysem finansowym, który dopadł mnie we wrześniu. Ale Bóg jest miłosierny i wszystko wykorzystuje dla dobra. Kryzys posłuzył temu, zeby mnie z moimi lękami skonfrontować i uwolnić z ich niewoli. Jestem więc teraz, chwała Panu, wolna od lęku w tej kluczowej dziedzinie - ale nie od zajęć, które zobowiązałam się prowadzić przez cały rok szkolny. Dzięki Bogu, to juz niedługo, bo większość grup kończy już 2 czerwca i jeszcze po drodze dwa długie weekendy :).
*
Nie wiem, czy juz wiecie, ale w ramach wychodzenia z lęków a takze w ramach odkrywania swoich darów i świadomego kroczenia w nich, o czym sporo tu pisałam, po naradzie z Panem, zdecydowałam, ze od wakacji ograniczę uczenie do godzin przedpołudniowych, a po południu wrócę do tłumaczenia ksiązek chrześcijańskich, po dwóch latach przerwy. Bardzo się cieszę. Cieszę się też, bo chociaż ciałko jest zmęczone, to dusza i duch się mają dobrze i jeszcze wzmocniły się przez niedawną weekendową wizytę w Kaliszu u Jurka i Gosi. Na dodatek w tym samym czasie przyjechali tam kochani ludzie z Kielc więc miałam 2 w 1, podwójną radochę za jednym wyjazdem. Niesamowicie mnie Pan zbudował i zachęcił w tematach tak licznych, ze pewnie będę je tu po troszeńku przy różnych wpisach wyłuszczać przez czas dłuższy.
*
Tuż przed wyjazdem do Kalisza myślałam sobie rano na modlitwie o czymś, co ostatnio stało się niejako motywem przewodnim mojego życia. Niby nic takiego wielkiego i odkrywczego, ale dotarło to do mojego serca z nową siłą i jakoś bardzo leży mi na sercu, żeby się z wami tym podzielić.
*
Siedziałam sobie mianowicie i myślałam o tym, że często kiedy mówimy jakim skarbem dla naszego życia jest Jezus i jak bardzo jest On sensem naszego życia, to tak naprawdę mamy na myśli, że naszym skarbem są zmiany, których dokonał On w naszym zyciu, natomiast sensem naszego zycia, jest nadzieja na dalsze zmiany, których jeszcze oczekujemy, na spełnienie kolejnych potrzeb i pragnień związanych z zyciem na tej ziemi, które dotychczas pozostają niezaspokojone. I kiedy tak siedzialam na modlitwie i cieszyłam się Jego Słowem i Jego obecnością, uświadomiłam sobie, że sensem mojego zycia nie jest i nie moze byc to, co dotychczas od Jezusa otrzymałam, choć jestem Mu za to wdzięczna z całego serca, ani to, ze w Nim jest nadzieja na zaspokojenie takich czy innych pragnień, marzeń czy niedostatków. Sensem mojego zycia jest On sam. Jeśli sensem mojego zycia jest ktokolwiek czy cokolwiek innego, to pozwolę sobie tak się wyrazić, kompletnie bez sensu!!!
*
Wiem, że mam niesamowicie wiele powodów do wdzięczności wobec Jezusa, za to co zrobił w moim życiu i jako przystało na Zachwytka, nieustannie zachwycam się Jego wspaniałymi darami. Dziękuję Bogu, ze kiedy jeszcze Go nie znałam, uchronił mnie przed wczesną ciążą, przed alkoholizmem, przed patologicznym małżeństwem, bo jako nastolatka byłam na najlepszej drodze do takiego właśnie zycia. Uwolnił mnie z uzależnienia od nikotyny. Dał mi łaskę, że mój brat Go poznał wcześnie w swoim zyciu i ze od lat mozemy razem budowac Jego królestwo. Nie posiadam się z wdzięczności, że Pan dał mi tak wspaniałą, Bozą bratową. Jestem Bogu niesamowicie wdzięczna za to, jak wspaniałych mam rodziców. Pan dał mi w całkowicie darmowym prezencie bardzo dobrą znajomość angielskiego, i dar tłumaczenia, którym mogę słuzyć. Dzięki roli tłumacza miałam okazję poznać wielu najbardziej inspirujących i kluczowych przywódców chrześcijańskich w Polsce i na świecie. W ostatnich latach obdarzył mnie przyjaźnią i opieką duchowych mentorów, o których prosiłam Pana z utęsknieniem przez kilkanaście lat. Jestem niesamowicie pobłogosławiona. Ale choć jestem wdzięczna, jednak wiem, że nawet gdyby nie miała tego wszystkiego, On sam byłby moim skarbem, On sam by wystarczył, Jego obecność, Jego miłość, Jego pociecha, Jego głos, nadprzyrodzone przebywanie z Nim w mojej codzienności.
*
Nie muszę tez bać się przyszłości, bo choć modlę się wytrwale i z wiarą o rózne rzeczy, których spełnienia nie dane mi było dotychczas oglądać, to mogę mieć pewność, że choćbym nigdy na tej ziemi nie doczekała się zaspokojenia potrzeb, które we mnią wciąz czekają... to nie ma we mnie lęku ani rozpaczy. Bo to On, On jest sensem mojego życia, a nie to na co czekam. Jestem wolna.
*
I to jest tak wspaniałe w Jezusie. Że jeśli On sam jest sensem naszego życia, nic ale to absolutnie nic nie może sprawić, że się na Boga obrazimy, zawiedziemy się na Nim, nic nie może sprawdzić, że zawiedziemy się na życiu, że się zniechęcimy, bo wszystko może zawieść, z jakichś przyczyn, o których tylko On wie, ale ta jedna rzecz nigdy nie zawiedzie - Jego obecność, dostęp do Niego, przystęp do tego, który jest sensem naszego życia.
*
Kiedy On jest sensem naszego zycia, nic nami nie zachwieje. Dlatego warto co jakiś czas zrobić - dla własnego dobra - przegląd naszych fundamentów i sprawdzić, na jakiej nadziei "zawiesiliśmy" nasze życie. Jeśli na Nim - diabeł nas nie zniszczy. Jeśli na Nim - nikt nie zabierze naszej radości. Jeśli na Nim - nareszcie mozemy przestać się bać.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Nie samym chlebem...

Hej hej hej! Trochę mnie tu nie było, mam nadzieję, ze mi wybaczycie! Jednym z powodów mojego długiego milczenia było to, ze zbiegły mi się dwie okolicznosci:

a) normalny nawał wydarzeń, nieraz powszednich, nieraz nadzwyczajnych i ekscytujących, nie mniej wydarzający się naraz
b) wzmozony głód Słowa i idący za tym Czyn, czyli zwiększenie ilości czasu spędzanego w Słowie.
*
Jestem coraz bardziej głodna. Im dalej idzie, tym bardziej jestem uzależniona od Jego Słowa. A im bardziej jestem uzależniona od Jego Słowa, tym bardziej mówi On do mnie z mocą przez różne, różne rzeczy. Często doświadczam tego jak On mówi "w cichym powiewie", w łagodnym szepcie, delikatnym poruszeniu serca, które mogę usłyszeć tylko kiedy celowo zatrzymam się w zabieganiu dnia, w natłoku spraw i uznam, uświadomię sobie, że On jest Bogiem, Panem wszechmocnym, Tym, który jest ponad wszystko, a jednocześnie zawsze jest przy mnie i po mojej stronie.
*
Ale co jakiś czas, ostatnio coraz częściej zdarzały mi się takie sytuacje, kiedy Bóg mówił - nieraz przez Biblię, nieraz przez artykuł, nieraz przez książkę, program w telewizji internetowej, przez drugiego człowieka, wydarzenie, film, cokolwiek co tylko Bóg sobie wybrał - i przemawiał tak niesamowicie, niewyobrażalnie wprost do jakiejś sytuacji, w której byłam, jakiegoś stanu serca, czegoś co właśnie rozważałam w sercu, że niemozliwe było, nie było takiej opcji, żeby to był ktokolwiek inny niż On sam.
*
Opowiem wam jak się czuję, kiedy coś takiego się dzieje: kiedy już usłyszę te słowa, które tak potężnie, niewyobrażalnie przemawiają wprost do mojej konkretnej sytuacji, lub odpowiadają na dopiero co wypowiedzianą modlitwę, to najpierw dochodzi do moich uszu dźwięk, albo do moich oczu kształt tych słów. Chwilę później bardzo wstępnie dociera do mnie ich znaczenie. Ale jeszcze zanim na dobre dotrze do mnie o co chodzi, gdzieś w moje świadomości słowa te zamieniają się jakby w kulę ognistą, która leci wprost na mnie i zaraz we mnie uderzy i zmieni coś we mnie na stałe. Leci tak szybko, ze juz wiem, ze nie uniknę tego zderzenia choćbym nie wiem jak szybko się uchyliła.
*
Zresztą nie wiem czy chciałabym się uchylić. Z jednej strony tak, bo to Słowo jest tak potęzne, tak przerazające w sensie swojej mocy, tego, ze tak bardzo ponad wszelką wątpliwość pochodzi od Tego, który zawsze był, zawsze będzie, który Jest naprawdę. Od Przedwiecznego, Wiekuistego Boga. Jest to stuprocentowo nadprzyrodzone wydarzenie, a my, zamknięci w naszych ziemskich ciałkach, otoczeni materialną rzeczywistością jesteśmy często przerażeni w obliczu tego co nadprzyrodzone, w obliczu aniołów i dziejących się na naszych oczach cudów.
*
Więc z jednej strony chciałabym się uchylić, z drugiej strony nie mogę się doczekać, kiedy ta kula do mnie dotrze, kiedy mnie wypełni, kiedy jej gorąco rozleje się po mojej duszy, bo wiem, że jej zar to żar Bożej miłości, ze ta kula niesie tylko Jego dobroć, dobroć najczystszą, najdoskonalszą, jakiej ziemia nie zna. Taką dobroć o jakiej każdy z nas marzy a jeszcze nigdy nie spotkał wśród śmiertelników. I wiem, że ta dobroć zmieni coś we mnie, włoży we mnie coś, czego nikt nigdy już nie zdoła mi zabrać.
*
Więc koniec końców stoję jak sparaliżowana i patrzę jak zbliża się do mnie kula ognia - słowo Jego miłości, Jego obecności. Oczekiwanie trwa tak naprawdę tylko ułamek sekundy i kiedy Jego Słowo dociera do mnie, serce jakby przestawało mi bić na chwilę po czym następuje moja reakcja. Czasem zastygam z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to co mi się wydarzyło. Czasem zaczynam płakać, nieraz szlochając, ale nie jest to płacz rozpaczy, ale płacz uleczenia, gojący najgłębsze i najbardziej "uparte" rany mojego serca.
*
Dziś znowu mi się coś takiego wydarzyło. Przed chwilą. Włączyłam na sekundę God TV. Miałam zamiar tylko sobie "ustawić kanał", przygotować go na wieczór, jako że trochę się czuję niewyraźnie, odwołałam obecność na muzykach i urządzam dzień dobroci dla Madzi. Narazie jednak mam jeszcze obowiązki do wypełnienia i na God TV będę miała czas dopiero za parę godzin. Ale nawet te 5 minut, które posłuchałam w ramach "przypadkowego" wlączenia były dla mnie właśnie taką kulą ognistą.
*
Transmisja była z konferencji kobiet organizowanej przez Morning Star, nawet nie wiem za bardzo jak się nazywa ten co mówił, chyba Steve Thompson... albo jakoś tak. Coś mi się kołacze, że jak tłumaczyłam magazyn Morning Star to ktoś taki tam był i jego małe zdjęcie pod tekstem wyglądało mniej więcej jak ten facet, co gadał, ale nie jestem pewna. W kazdym razie ten facet, co to nie wiem, czy to on, czy to nie on, modlil się za wszystkie kobiety, ktore miały bóle pleców, szczególnie w górnej części, które budziły się nieraz w nocy z bólem karku, które nabyły się bólu, przed to że stawaly tak często we własnej sile i spięciu - i że Bóg je dziś leczy, że będą miały tyle słodkiego Bożego pokoju ile tylko będą chciały, że będą miały od Pana słodki sen. I jeszcze że te, które czuły się pominięte, wcale nie zostały pominięte, ale zachowane ze względu na Boży rozkład czasu, zachowane na specjalną okazję, która nadchodzi.
*
Kiedy zaczęłam tak jednym uchem słuchać faceta, byłam akurat w trakcie przegryzania czegoś i nagle zrozumiałam, że nie wiem, czy zdążę przełknąć zanim trafi mnie ta kula. Dotarło do mnie, że to się znowu dzieje, że to chodzi o mnie, że Bóg mówi do mnie osobiście, że chociaż ja nie wiedziałam, On wiedział, że włączę ten program w tej chwili, i że każde słowo które jest mówione opisuje dokładnie mnie i to nie tylko mniej więcej, że wszystko co tam było opisane jest udokumentowane zapisami w moim dzienniku duchowym, w czatach z Jayem, w pamięci przyjaciół, z którymi rozmawiałam w ostatnich tygodniach i miesiacach. Ale zażywcze wrażenie. Oglądasz program, nawet nie wiadomo czy na żywo, czy nagrany, z innego kontynentu, i rozumiesz, że Bóg, dla którego takie rzeczy jak czas czy przestrzeń to pikuś naprawdę mówi do Ciebie osobiście. Ten co stworzył wszechświat mówi: Widzę. Rozumiem. Jestem po twojej stronie. Uratuję Cię. Wyprowadzę Cię z niewoli. Uwolnię cię od ciężkich brzemion. Tak, tak, nie oglądaj się. To chodzi o Ciebie. O Ciebie. Wow. Ale przeżycie.
*
Nie wiem, czy coś takiego kiedyś już przeżyłeś. Jeśli tak to wiesz o czym mówię. Jeśli nie... Ciekawe, co sobie myślisz jeśli jest ci to obce. Albo myślisz, że zwariowałam. Albo że poprostu jestem ekscentryczka. Albo zazdrościsz. Albo budzi się w tobie nadzieja i pragnienie. Osobiście mam nadzieję, że przede wszystkim rodzi się w tobie to ostatnie. Bo Bóg pragnie tak samo osobiście mówić do każdego. On nie ma względu na osoby. Jezus mówi, że tego kto do Niego przychodzi, nie odrzuci precz. I że każdy, każdy, każdy, kto szuka znajdzie, a przed każdym, każdym, każdym kto niestrudzenie kołacze, wreszcie otworzą się drzwi. Niech te drzwi otworzą się przed Tobą. Niech Boza dobroć dotknie i przemieni Twoje serce. Niech nieustannie dotyka i przemienia nasze serca, bo nigdy nie będziemy tak doskonali, aby nie potrzebować coraz więcej i coraz więcej Jego łaski, dobroci, miłości, Jego błogosławieństw, które nie mają końca i przerastają kazde nasze oczekiwanie i wyobrazenie.
*
Kończe, caluje. Zycze wam głodu. Głodu tego pokarmu, który jedynie moze was nasycic tak naprawdę. Pozdrawiam, M