niedziela, 29 czerwca 2008

Magda z Ludzką Twarzą ;)

Hello najmilsi. Kolejny niedzielny wieczór po kolejnym pełnym wydarzeń tygodniu. Jestem zmęczona, ale bardzo zadowolona. Tyle działo się dobrego. Tyle Bożego błogosławieństwa i łaski. Tyle Jego prezentów i tyle nadprzyrodzonej mocy do przejścia trudnych sytuacji - i jeszcze nauczenia się z tego czegoś drogocennego. Trochę nie mam siły już pisać niczego mądrego, ale stwierdziłam, że muszę się wyzwolić od takiej wewnętrznej presji, żeby w każdym poście napisać coś bardzo mądrego i głębokiego. Podjęłam dzisiaj decyzję, że będę starała się pisać częściej, nawet gdyby to miało być coś bardzo prostego i krótkiego, ale żebyście wiedzieli, że o was pamiętam, że się za was modlę, że się wami cieszę. I żebyście wy mogli wiedzieć, jeśli czasem o tym zapominacie, że Magda K. też ma ludzką twarz. O jak bardzo bardzo.

*
Dziś miałam spotkanie z jedną osobą, co do którego to spotkania miałam wiele dobrych oczekiwań - szczególnie co do tego ile ja tej osobie będę mogła dać i jak ja wiele będę mogła jej pomóc. Po czym, w związku z niejakim już zmęczeniem materiału po bardzo ekscytującej sobocie i ze względu na najnormalniejszy w świecie atak pychy, dostałam w pierwszej części spotkania całkiem niepoddanego Duchowi Świętemu mowotoku, bardzo "mądrego" i "oświeconego" czym o mało nie spowodowałam całkowitej katastrofy. Chwała Bogu, Jezus dał mi szansę żeby przeprosić i prosic o przebaczenie i kiedy wydawało się, że zadne przepraszanie nie pomoze jednak uratować sytuacji, nastąpił przełom i w ostatecznym rozrachunku moja relacja z tą osobą, kiedy wychodziła była o wiele lepsza, niż kiedy wchodziła. A jeśli się wie jak delikatne są pewne sytuacje w zyciu tej osoby jak i w naszej relacji, to napewno można uznać to za znak Bozej łaski i Jego osobistej interwencji tak samo namacalny jakby pojawiła się w pokoju ręka i zaczęła pisać na ścianie. I prawie tak było. Może nie była to widzialna ręka pisząca widzialne słowa, ale lekcja, której mnie Bóg nauczył była az nadto "widzialna". Nauczka, by zawsze prosić Boga, żeby pokazywał nam zakrytą dla naszych oczu pychę. Nie łudzić się, że w razie co to bez pomocy Ducha jakoś i tak będziemy mogli komukolwiek pomóc. Służyć ludziom i Panu - owszem - bez lęku - ale nie mniej z prawdziwą bojaźnią Bozą. Bóg jest łaskawy. Taki dobry. Taki dobry. Nie wypomina nam naszych grzechów, ale kiedy przychodzimy w pokorze, przebacza i uzdrawia sytuację i jeszcze ją obraca dla dobra. On zawsze jest Panem. On zawsze jest miłosierny. W Nim nie ma potępienia. On pozwala nam czasem popełniać grzechy, abyśmy mogli doświadczać Jego przebaczenia, radości przebaczenia sobie nawzajem i abyśmy nie zapominali, ze choćbyśmy nie wiem jak długo z Nim chodzili to tak samo bez Niego nie mozemy nic, jakby to był nasz pierwszy dzień w Bogu. Pozwala nam narozrabiać i jeszcze potem wyprowadza z tego dobro. On nie ma sobie równych. Jak wielki mamy przywilej być dziećmi takiego Ojca.
*
To by było tyle na dzisiaj od śpiącej Magdy-z-Ludzką-Twarzą. Niech Bóg da wam w tym czasie doświadczać Jego cudownego przebaczenia. Komu wiele przebaczono, ten wielce miłuje. Wielce miłuje bo doświadczył wielkiej miłości. Niech ta miłość dotyka, uzdrawia i uwalnia nasze serca. Dobranoc kochani. Cmok.

środa, 18 czerwca 2008

Kilka słów o odpoczynku

Coś nie wychodzi mi to hucznie zapowiadane częste pisanie... O niepoprawna Magdaleno! Narobiłaś nadziei, a teraz milczysz ;) No, jakoś to tak ze mną jest. Skończył mi się nawał lekcji, więc teraz rzuciłam się w wir robienia rzeczy Które-Czekały-Na-Takie-Czasy-Jak-Teraz. Tak więc spędzam więcej czasu na modlitwie. Więcej czasu biegając po Kabatach. Więcej czasu poświęcam korespondencji i spotkaniom z poszczególnymi wytęsknionymi jednostkami. Więcej czasu na porządki i przemeblowania. I takim sposobem znów nie mam morza czasu. Ale zastanawiam się - czy to chodzi o to, żeby mieć morze czasu? Raczej chodzi o to, żeby mieć czas zajęty właściwymi rzeczami. A coraz większy procent mojego czasu, dzięki Bogu, w moim odczuciu, należy właśnie do tej kategorii, choć ciągle potrzebuje jeszcze wiele wzrastać w tej dziedzinie.

*
Dziś na modlitwie Bóg położył mi na sercu takie słowa: "Nie spiesz się! Nie spiesz się z realizacją swoich wielkich planów i marzeń. Nie spiesz się wykonując codzienne obowiązki. Nie trać czasu i nie leń się, rób gorliwie po kolei zadania dnia i bez lęku podejmuj kroki w kierunku swojego przeznaczenia, ale nie spiesz się! Pośpiech jest jednym z głównych złodziei pokoju duszy!"
*
Myślałam sobie potem, że w Biblii wiele jest pochwał pracowitości i ostrzeżeń o smutnym losie czekającym "leniwca". Ale z drugiej strony przypominało mi się jak wiele jest wspomnień o odpoczynku, wyciszeniu, uspokojeniu, zatrzymaniu się. Bóg obiecuje, że w Nim znajdziemy odpoczynek. Mówi, że w odpoczynku jest nasz ratunek. W czasach Starego Testamentu karą za łamanie szabatu była śmierć, a czas tego świętego odpoczynku nazwany jest znakiem przymierza między Bogiem a Jego ludem. Oczywiście biblijny odpoczynek to coś nieco innego niż wakacje w modnym kurorcie czy gapienie się w telewizor. To uwolnienie od lęku i zmagania, wypływające z głębokiej relacji z Nim - przez którą do głębi naszego jestestwa zaczyna przenikać świadomość, że ktoś potęzny nad nami czuwa, że naprawdę jesteśmy ukochani tacy jacy jesteśmy, że jest ktoś kto nas naprawdę rozumie i nigdy nas nie zostawi. Ze jest z nami Dawca Pokoju i Pociechy, Ten, który wskazuje kierunek i prowadzi po właściwych ścieżkach. Ze jest Ktoś, kto nabył dla nas niebo - i ze przy wspaniałości nieba naprawdę blaknie kazdy brak, którego mozemy doświadczać na ziemi. Nie muszę się juz bać. Niespełnione pragnienia nie muszą mnie paralizować i okradać z radości. Mogę się w Nim ukryć, wtulić się i... odpocząć. W tym odpoczynku mogę wyjść z miejsca intymności z Bogiem i chodzić nawet pośród najbardziej szalonego dnia. Piękne.
*
Z drugiej strony nie chcę, żebyście pomyśleli, ze Bóg jest przeciwnikiem wakacji i rekreacji!!! Pan pragnie zebyśmy w odpowiednich proporcjach korzystali z tego wszystkiego co On dla nas stworzył. On czerpie radość z naszej radości. Kiedyś pamiętam tańczyłam do pewnej melodii. Owszem, chrześcijańskiej, ale trochę takiej pop kulturowej mimo wszystko, bez głębszej treści. Zwykle to jak tańczę to są to pieśni pełne pasji wyznające Bogu moją miłość i uwielbienie. Ale ta piosenka... Nie tańczyłam jej po to, żeby coś Bogu powiedzieć, tańczyłam po prostu dlatego, ze melodia była taka, że same mnie nogi niosły. Baaaaaardzo przyjemne. Przetańczyłam tę piosenkę od początku do końca chyba ze trzy czy cztery razy i stwierdziłam, ze to tak głupio tańczyć tak "bezmyślnie", nic przez to nie wyrażając. I pamiętam, jak głos Boży ostro przerwał to moje myślenie i w sercu wyraźnie rozbrzmiały mi słowa: "Tańcz, proszę!!! Twoja radość z tego tańca jest dla mnie rozkoszą". Miałam wrażenie, że widzę Jezusa jak siedzi w moim fotelu i patrzy na mnie tak jak dumny ojciec patrzy na pląsającą córeczkę, ciesząc się z płomyków radości w jej oczach, z życia i energii, które ją rozpierają, z jej śmiechu, z tego, że jest zdrowa, ciekawa świata, zachwycona istnieniem. Nie musiałam wtedy niczego udowadniać ani dobudowywać idei, która by udowodniła, że moja chwila przyjemności ma jakieś głębsze przesłanie, przez które stanie się możliwa do zaakceptowania przez Boga. Nie. Sam fakt, że ten moment był dla mnie przyjemością sprawiał Mu radość.
*
W tę niedzielę był długo wyczekiwany grill. Piękna sprawa. Wbrew ponurym prognozom pogody, Pan odpowiedział na nasze wołanie i dał nam piękną pogodę i pięknych ludzi, którym mogliśmy służyć, niczym innym jak tylko tym, że mogli przy nas siąść i "odpocząć trochę". Coś zjeść, trochę się pośmiać, poznać nowe osoby, spotkać starych znajomych, nacieszyć się słoneczkiem i przyrodą. Wszyscy byli bardzo zbudowani. A ja najbardziej byłam zbudowana tym jak zbudowany był mój brat... Jego marzenia i wizje zaczynają się po trochu realizować. Co prawda, oczywiście, jak tylko jedne marzenia się zaczynają spełniać, on zaczyna widzieć już następne cele... Nie mniej teraz ma radość z tego, że coś co było przez lata tylko nadzieją i tęsknotą staje się ciałem. I pomimo licznych radości na grillu, żaden nie przebił radości, jaką w siostrzanym sercu budzi radość i powodzenie ukochanego młodszego brata. O ilez bardziej naszą radością cieszy się Ojciec, który jest samą Miłością!
*
Tak więc u progu sezonu wakacyjnego: Nie bójcie się odpoczywać. Nie bójcie robić sobie przerwę. Nie wstydźcie się czystej "bezużytecznej" przyjemności. Ale przede wszystkim i ponad wszystko szukajcie odpoczynku w Nim a nie w bezczynności i bierności. Kiedy będziecie mieli w Nim odpoczynek, nie przegapicie punktu równowagi między pełnym mozolnej pracy życiem faryzeusza a bezowocnym i pełnym porażek życiem leniwca. Kiedy będziecie mieli odpoczynek w Nim, w ogóle niczego nie przegapicie. Nie przegapicie życia. Czego życzę wam i sobie samej :) Całuję M

wtorek, 10 czerwca 2008

Nie pokładajcie ufności w książętach... :)

Ahoj kochani! Tak więc wreszcie nadszedł moment kiedy zaczęło mi po maleńku ubywać lekcji a przybywać czasu. Co prawda czas ten od razu zaczęłam wykorzystywać, więc nie nudzę się i nie odczuwam gwałtownego spowolnienia tempa zycia, ale zmiana w strukturze dnia codziennego bardzo głośno mówi mi o tym, ze idzie nowe! Na przykład dzisiaj, w zwykły dzień w ciągu tygodnia, w środku dnia, mogłam sobie pozwolić na spacerek z Asią i moim bratankiem Natankiem i nawet nie spojrzałam ani razu w ciągu całej tej rekreacji na zegarek! Czyste szaleństwo! Po prostu piękne! W weekend za to byłam w Kielcach, gdzie jak zwykle zostałam zainspirowana, w tematach wielorakich, ale głównie w temacie roli Izraela w Bozym planie czasów ostatecznych jak i roli jaką w tychze Bozych planach dla Izraela odgrywa nasza własna Ojczyzna! Jestem bardzo zachęcona do modlitwy. I w ogóle bardzo zachęcona! Jakby ktoś był bardziej zainteresowany napewno coś znajdzie na ten temat ciekawego na stronie Wieczernika, do której link znajdziecie z boku strony.

*
Zaś zaraz na inaugurację nowych czasów, czyli w zeszłą środę pozwoliłam sobie pójść na Księcia Kaspiana, czego mogliście sie domyślić po tytule tego posta jak i po znajdującym się zaraz pod tymze postem obrazku. Tytuł nie ma bynajmniej oznaczać, zeby sobie nie robić wielkich nadziei co do tego filmu! Bynajmniej!!! Film mi się akurat bardzo bardzo podobał, właśnie dlatego, ze był o tym, ze pokładanie ufności w ludzkiej sile, choćby nie wiem jak potęznej, prowadzi do klęski, a pokładanie ufności w Jezusie, Lwie Judy - tutaj znanym jako Aslan, prowadzi do zwycięstwa. Nawet mała dziewczynka, wyruszająca z lichym sztylecikiem na tysięczne wojsko - jeśli tylko wzięła sobie za obrońcę Boga, nie jest sama. Jej Bóg, jej Ukochany poruszy niebo i ziemię i wszystkie zywioly w jej obronie. A wszystkie te głębokie prawdy przedstawione w porywający pełen efektów specjalnych sposób, tak ze siedziałam przyciskając do piersi torebkę i szeroko otwierając oczy przez cały seans. Oczywiście należy brać pod uwagę, że ja bardzo rzadką chodzę do kina, przez co łatwo na mnie zrobić wrażenie efektami specjalnymi, no niemniej.
*
Wiem, ze niektórzy mówią, że jest tam dużo bardzo ostrej walki i trudno mi sobie wyobrazić pójście na ten film z dzieckiem, ale wiecie... Tym bardziej mi się wydawał ten film zgodny z duchową rzeczywistością. Musimy stoczyć zazarta walkę, aby niewzruszenie ufać Bogu i żeby o naszym zaufaniu świadczył nie tylko emanujący z nas pokój (choć i to jest potężnym świadectwem w tym świecie), ale żeby szły za tym również nasze czyny i wybory. Zaufanie determinuje nasze decyzje i wybór ścieżki, a to determinuje czy wypełnimy Boże przeznaczenie i wolę dla naszego życia. Bardzo ważna sprawa to zaufanie... wydaje się takie ulotne, nieuchwytne, trudne do zdefiniowania. Więc po tym filmie wiemy bardzo jasno, ze to zaufanie to jest twardy, brutalny konkret. Nic słodziutkiego, cieplutkiego i różowego.
*
Wersety o zaufaniu są często naszymi ulubionymi, bo z zaufaniem wiążą się największe obietnice. Od zbawienia włącznie. Ale kiedy znajdujemy się w sytuacji, kiedy musimy naprawdę zaufać Bogu, kiedy wszystko idzie nie po naszej myśli, kiedy podstawy naszej egzystencji są zagrożone, kiedy Duch podpowiada nam, abyśmy zrobili coś na ludzki rozum kompletnie nierozsądnego, wtedy stwierdzamy, że no bez przesady. Mogę zaufać, że Pan da mi bardziej wypasiony komputer, bez którego i tak nie zginę, albo ze Iksiński zadzwoni do mnie dzisiaj, choć jeśli zadzwoni za tydzień, to nie stanie się nic, poza tym, ze będę musiała zrobić pozytek z owocu cierpliwości.
*
Ale że Pan zapewni mi utrzymanie, jeśli wezmę tylko połowę dotychczasowych lekcji, a resztę poświęcę Królestwu? No dajcie spokój, jak tu ufać, przecież Pan Bóg nie wyciągnie pieniędzy z kieszeni i mi nie poda z nieba - ktoś powie. A żebyście się nie zdziwili!!!! Jeśli mam Bożą obietnicę na tę okoliczność, to On zrobi co tylko zechce, żeby dotrzymać słowa, bez względu na to, czy to się mieści w ludzkim rozumie, czy nie. Albo jak człowiek modli się o Bozą zonę czy męza, o uzdrowienie, o zbawienie bliskich, a niebo wydaje się milczeć? Jak tu ufać czekając na coś, bez czego - jak się wydaje naszemu ciału i emocjom - nie mozemy juz wytrzymać ani dnia, ani chwili dłużej? A właśnie, ze mozna. Tak po prostu. Po prostu zaufać. Bo On jest godzien zaufania. A kto Jemu ufa nie będzie zawiedziony. Kto Jemu zaufał nie jest sam. A więc... gdziekolwiek jesteś... szczególnie, kiedy nie wyobrazasz sobie jak mógłbyś teraz zaufać - ufaj! ........... I moze przejdź się na Księcia Kaspiana ;) Uściski. M
*