niedziela, 27 lipca 2008

Miłość silniejsza niż śmierć

Hello, kochani. Dziś pokontynuuję trochę wątek muzyczno-artystyczny, a to z powodu czegoś, co dziś mi się zdarzyło. A zdarzyło mi się mianowicie to, że na Facebooku dostałam zaproszenie do tego, żeby dołączyć do sieci przyjaciół kogoś kto nazywa się Melody Green. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej kliknęłam na zaproszenie i znalazłam dołączoną do niego krótką notkę, że Melody zobaczyła jakąś wiadomość, którą zostawiłam na stronie wspólnego znajomego, i że była kiedyś w Warszawie i że może kojarzę muzykę jej nieżyjącego męża Keitha Greena. Wow. Niezły wynalazek ten Facebook. Człowiek budzi się rano i zastaje zaproszenie od wdowy po Keithie Greenie. Pewnie, że słyszałam o człowieku. Choć dawno nie sięgałam po jego muzykę, ale jak tylko się nawróciłam, dwadzieścia lat temu, kiedy w Polsce właściwie nie była dostępna jeszcze w formie nagrań muzyka z zakresu, który teraz określamy CCM, któś dał mi w prezencie kiedy byłam chora kasetę z mieszanką różnej muzyki uwielbieniowej w języku angielskim. Była tam między innymi piosenka Keitha "He Is Risen", która zrobiła na mnie oszałamiające wrazenie, i myślę, ze miała duzy wpływ na rozwój mojego osobistego czasu modlitwy i uwielbienia, a przez to i całej mojej relacji z Jezusem.

*
Dziś pod wrazeniem zdarzenia z Melody zaczęłam przeglądać co tylko było dostępne w necie na temat Keitha i powiem wam, ze przez większość czasu, kiedy czytałam i oglądałam rózne rzeczy, łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy. Niesamowita muzyka i niesamowite zycie. Keith nawrócił się mając 21 lat i wielu jego znajomych mówi, ze nigdy nie widzieli przypadku takiej gwałtownej i spektakularnej przemiany zycia w momencie narodzenia na nowo, jak to się stało w przypadku Keitha. Traktował on Ewangelię radykalnie i od momentu spotkania z Jezusem wszystko w jego zyciu było ilustracją dwóch najwazniejszych przykazań - aby kochać Boga z całego serca, a bliżniego jak siebie samego. Jednym z jego najbardziej znanych utworów był pełen desperackiej tęsknoty utwór "Nie mogę się doczekać, kiedy będę już w niebie". Nie musiał czekać na to zbyt długo. Kiedy miał 28 lat, w 1982 roku (dokładnie 28 lipca, czyli piszę te słowa w wigilię 26 rocznicy) zginął w wypadku lotniczym, wraz z dwójką dzieci, dwuletnią Bethany i trzyletnim Josiah. Melody była w tym czasie w domu z jeszcze jedną córeczką i była w ciąży z kolejną dziewczynką.
*
Z jednej strony łzy cisną się do oczu i serce się rozdziera, kiedy człowiek nawet podejmuje próbę wyobrażenia sobie uczuć Melody w tej sytuacji. Z drugiej strony... Kiedy patrzy się na to, co działo się potem... Z perspektywy czasu, nic w życiu ani Keitha ani Melody nie wydaje się ani klęską ani przegraną... Pomimo tej tragedii ich życie jest tak pełne i owocne. Ja nie jestem w tym momencie nieczuła i gruboskórna... ja po prostu patrzę i widzę jak jest. Choć Keith rozstał się ze swoim ziemskim przybytkiem niczego to nie zabiło ani w jego owocności, ani w owocności jego żony. Jego utwory i nauczanie, które zostało utrwalone zarówno w formie dźwiękowej jak i filmowej nadal inspiruje i porywa do życia pełnego pasji dla Jezusa, a Melody jest pełną radości pełną ducha chrześcijanką, zaangażowaną w wiele dobrych dzieł, pełną twórczości, entuzjazmu, Bożej obecności i światła. Niesamowite.
*
Myślałam sobie o tym wszystkim, szczególnie, że oglądałam wczoraj w gronie rodziny i przyjaciół po raz kolejny film "Przebłysk wieczności", opowiadający o czlowieku, który przeżył swoją śmierć i spotkał Boga, doświadczył przenikających go fal miłości i po raz pierwszy w życiu wiedział, że jest całkowicie zaakceptowany, kochany, doskonale spełniony, pełen pokoju, dotknął absolutnej pełni. Oczywiście wcale nie chciało mu się wracać na ziemię. Jak chcecie wiedzieć dlaczego w końcu wrócił to obejrzyjcie film! Nie mniej to wszystko... Nawet nie wiem jak to powiedzieć, żeby naprawdę dać wyraz temu co czuję. To wszystko daje mi przeczucie tego jak nieskończenie wielki, wieczny i prawdziwy jest nasz Bóg i jak nieskończenie wspaniałe i prawdziwe jest życie wieczne, które zostało dla nas nabyte przez ofiarę Jezusa.
*
Wiele razy powtarzamy, że Jezus pokonał śmierć, ale tak naprawdę, to często nie interesuje nas nic ponadto, żeby Bóg pomógł nam się urządzić w tym życiu. Chociaż w Jezusie nigdy już nie umrzemy, nawet jeśli zginą nasze ciała, to my dalej żyjemy w cieniu śmierci, tak jakbyśmy w ogóle nie poznali Pana. Jesteśmy przerażeni, że jeśli nie doświadczymy wszystkiego co tylko można doświadczyć w tym życiu, to potem umrzemy i nie będziemy już mieli szansy, potem sie wszystko skończy. Mówimy ustami inaczej, ale nasze postawy, nasze reakcje, lęki, depresje, rozpacze świadczą o tym, że tak naprawdę nie wierzymy w tych sprawach Bogu. Nie znamy Go. Co gorsze, nie zalezy nam tak naprawdę, zeby Go poznać. Zalezy nam tylko na tym, zeby wysłuchał naszych zanoszonych z ziemskiej, ludzkiej perspektywy modlitw. A to poznanie Jego zmienia wszystkie nasze perspektywy, zmienia wszystko. O Panie, spraw zeby zaczęło nam naprawdę zalezeć na poznaniu Ciebie!!!
*
Nie piszę tego, żeby kogokolwiek potępiać. Piszę to porażona tym jak wiele dla nas jest dostępne w Chrystusie, jaka wolność, jaka jakość i jak mało znam ludzi, którzy z niej tak naprawdę korzystają. Piszę to nie z oskarżenia, ale z tęsknoty. Piszę nie z rezygnacją, ale z wiarą, że musi być droga w Chrystusie, żeby to do nas dotarło. Już dawno zauważyłam, że kiedy przestajemy żyć dla tej ziemskiej rzeczywistości, to wcale nie tracimy zainteresowania tym światem - wręcz przeciwnie, jesteśmy dopiero wolni, żeby się nim cieszyć i żeby wchodzić w nasze powołanie, by czynić wspaniałe dzieła, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili. Pisze te słowa z modlitwą na ustach, żeby kogoś te myśli obudziły do większych pragnień, do desperacji, do głodu. Wszystko w końcu wraca do tego tematu. Głodu. Głodu, któremu Bóg nie może się oprzeć.
*
Poniżej zamieszczam dwa linki - do występu Keitha, gdzie dzieli się na temat Jezusa i śpiewa wspomniany przeze mnie utwór "He is Risen" i do strony, na której można poczytać więcej o nim i o Melody. Modlę się, żeby stronki te były dla was, tak jak i dla mnie, inspiracją do większej pasji w waszej relacji z Jezusem. Życzę gorącego lata, pełnego Jego Życia, Jego Twórczości, Jego Obfitości, Jego Pełni. Całusy. M
*
*
PS. Wiem, że to pewnie trzeba mieć jakiś moment objawienia, bo same słowa mogą zabrzmieć strasznie sloganowo. Ale jak oglądałam jeszcze raz ten teledysk myslałam sobie, jaka szkoda, że nie spotkam już człowieka na tej ziemi. I pomyślałam, szkoda, że nie żyje. I natychmiast dotarło do mnie, jak wręcz przeciwnie. On naprawdę żyje. Bardziej niż ktokolwiek z nas. Bardziej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Tak się cieszę, że mogę mieć pewność, że Keith Green żyje. I my żyć będziemy. Teraz już naprawdę pa i cmok i do następnego. M

piątek, 18 lipca 2008

Stworzeni dla Miłości

Ostatnio bardzo lubie taką piosenkę. Moze i komuś z was się spodoba.

Toby Mac (to ten sympatyczny facet co na zdjęciu z rodzinką)
"Made to Love"
.
The dream is fading now I am staring at the door
Sen umyka teraz wpatruję się w drzwi
.
I know it’s over cause my feet have hit the cold floor
Wiem, ze to juz koniec kiedy stopy dotykają zimnej podłogi
.
Check my reflection, I ain’t feeling what I see
Sprawdzam odbicie w lustrze, nie czuję tego co widzę
.
It’s no mystery
I nie ma w tym nic nadzwyczajnego
.
What ever happened to a passion I could live for?
Co sie stało z tą pasją, dla której warto było żyć?
.
What became of the flame that made me feel more?
Co się stało z płomieniem, który rozpalał moje uczucia?
.
And when did I forget…
Kiedy zapomniałem...
.
That I was made to love You
Że zostałem stworzony by Cię kochać
.
I was made to find You
Stworzony by Cię znaleźć
.
I was made just for You
Po prostu stworzony dla Ciebie
.
Made to adore You
Stworzony by Cię wielbić
.
I was made to love and be loved by You
Stworzony by kochać i być kochanym przez Ciebie
.
You were here before me
Byłeś tu przede mną
.
You were waiting on me
Czekałeś na mnie
.
And You said You’d keep me never would You leave me
Powiedziałeś, że mnie nie odrzucisz, że mnie nigdy nie zostawisz
.
I was made to love
Zostałem stworzony by kochać
.
And be loved by You
I być kochanym przez Ciebie
.
The dreams alive with my eyes open wide
Sen ozywa, choć oczy mam szeroko otwarte
.
Back in the ring You got me swingin’ for the grand prize
Z powrotem na ringu, sprawiasz że walczę o główną nagrodę
.
I feel the haters spittin’ vapors on my dreams
Czuję jak ci, którzy nienawidzą zatruwają moje sny
.
But I still believe…
Ale ja wciąz wierzę
.
I’m reachin’ out, reachin’ up, reachin’ over
Sięgam przed siebie, ponad siebie, poza siebie
.
I feel a breeze cover me called Jehovaha
Czuję na sobie wiatr a jest nim Jahwe
.
And Daddy I’m on my way…
I juz wyruszam w drogę, Tato
.
Anything I would give up for You
Zostawiłbym dla Ciebie wszystko
.
Everything I give it all away
Wszystko to oddaję

Jego tęsknoty, moje tęsknoty

Co Madzia wyprawia tego lata? Madzia uczy i to samych miłych ludzi. Madzia tłumaczy i to same ciekawe rzeczy. Madzia, z różnym skutkiem, stara się nie tracić pokoju ducha wobec licznych niespodziewanych rozproszeń i dodatkowych zdarzeń, spotkań, przysług, nagłych wypadków, niespodziewanych obrotów i innych raz miłych, raz mniej miłych burzycieli z góry założonego porządku.
*
A w tym wszystkim Madzia co jakiś czas zamyka oczy i stara sie usłyszeć, co tez mówi teraz Pan, stara się zobaczyć choćby zarys Jego kochanej twarzy, poczuć na sercu ciepło Jego kochającej obecności. A Pan jest. Jest Go tak wiele. Jest w zdarzeniach, w inspiracjach, w przypływach pasji, w słowach, w spojrzeniach. Jest zawsze blisko, próbuje zwrócić moją uwagę. Dziś kiedy modliłam się rano miałam taki obraz. Najwspanialszy Ojciec świata i Jego mała dziewuszka. Dziewuszka pełna życia. Co ją Tata weźmie na kolana, ona już złazi, bo coś tam się dzieje za oknem, co koniecznie trzeba zobaczyć, bo nagle zza rogu kanapy rzuciła się w oczy dawno nieużywana zabawka, którą koniecznie trzeba się teraz pobawić, bo przypomniało się, że pani w przedszkolu kazała namalować obrazek i teraz przyszedł do głowy pomysł, który przecież potem może uciec.
*
Tak więc dziewczynka jest jak żywe srebro, szczęśliwa, że Tata jest blisko, ale nigdy nie może usiedzieć na jego kolanach. Gdzieś w tej całej żywiołowej, radosnej krzątaninie, przychodzi jej do głowy, jak wspaniale by było zatrzymać się na kolanach Taty, wtopić się w Jego objęcia, usłyszeć bicie Jego serca, nasiąknąć Jego bliskością, Jego miłością. Nawet w tak małym serduszku gdzieś czai się ta mądrość, że bez takich chwil, coś w jej radosnym pełnym barw i ruchu życiu będzie niepełne, coś nie będzie zbudowane, coś co w słoneczne dni może wydaje się zbyteczne, ale w czasie burzy okaże się nawet nie ostatnią, ale jedyną deską ratunku.
*
Więc dziewczynka myśli sobie, następnym razem jak siądę na kolanach Taty, to posiedzę tam. I naprawdę w to wierzyła, dopóki zaraz po znalezieniu się na kolanach u Taty nie zobaczyła pana listonosza, który coś wrzucił do skrzynki, a to już naprawdę zbyt wielka pokusa... Jak mogłaby zwlekać, zeby zobaczyć, co też przyniósł! Więc jeszcze raz zsuwa się z kolan Taty, myśląc sobie, następnym razem już naprawdę, już na pewno... A Tata tęsknym wzrokiem patrzy za nią... Cieszy się z jej radości, z życia które w niej jest... Przecież sam jej to wszystko dał. Ale jak bardzo tęskni, żeby otoczyć ją swoimi ramionami i poczuć jej oddech na swoim policzku, wtulić się w nią i rozkoszować tą chwilą marząc, żeby trwała wieczność, żeby już teraz zaczęła trwać wiecznie. Tak tęskni Ojciec. Tak tęskni Bóg za swoją córką. Za mną.
*
W te wakacje bardzo wzmaga we mnie tęsknota za tym, żeby już to umieć. Nie żeby przestać być pełną życia i świeżej, dziecięcej ciekawości i zachwytu. To jest dar od Taty, który dostałam, żeby nim służyć. Ale żeby się częściej i dłużej zatrzymywać.
Tęsknię za objęciami Ojca.
Tęsknię za chwilami wyciszenia, za głębokim oddechem, za ożywczym powiewem.
Tęsknię za prostotą, za wolnością od wszelkiej sztuczności i nikomu niepotrzebnych praw i reguł, które sama sobie narzuciłam.
Tęsknię za tym, żeby włożyć moje życie w Jego ręce i rzeczywiście je tam zostawić, żeby z całkowitą ufnością patrzeć tylko dokąd mnie zaprowadzi, słuchać tylko, dokąd mnie pokieruje i bez lęku iść za Nim.
*
Bóg jest. Bóg jest dobry. Bóg jest miłością. Tęskni za mną i tęskni za Tobą. Chodź. Zatrzymajmy się teraz razem, zamknijmy oczy i ukryjmy się w Nim. Nasyćmy się Jego miłością. Odpocznijmy.

poniedziałek, 7 lipca 2008

Dojrzałość

Usłyszałam dzisiaj taką definicję człowieka duchowo dojrzałego: "Osoba duchowo dojrzała, to ktoś, kto zachowuje pokój bez względu na okoliczności".


Uch, poszło w pięty. Muszę spojrzeć prawdzie prosto w oczy... Nawet jeszcze na horyzoncie mi to nie majaczy. Ale tęsknię. Biegnę do przodu, do nagrody, która jest w Chrystusie. W Jezusie i tylko w Nim moja nagroda i wytęsknienie i ukojenie i spełnienie. Pędzę i wiem, ze dotrę, nie dlatego, ze ja, ale dlatego, ze On.

Mt 11:28-29 [Jezus mówi:] Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.

Shalom, kochani. Shalom.

niedziela, 6 lipca 2008

O wolności w Duchu

Jakoś wciąż nie mogę się doczekać tego momentu, kiedy odczuję, że jest lato i że jest luz i że mogę się poczuć niemal jak obywatelka jednego z tych państw, typu Nowa Zelandia, którego mieszkańcy słyną z wrodzonej i permanentnej postawy typu "laid back" - wolnej od stresu, pośpiechu i jakiegokolwiek "muszę". Ciągle mi się wydaje, że ten moment jest już tuż niedaleko, a jednak ucieka on ode mnie w miarę zbliżania się don - tak jak horyzont. Zawsze w tej samej odległości. Tuż. Choć moze to nieprawda, moze on jest z kazdym dniem blizej, ale z kazdym dniem wzrasta tez moje pole widzenia, moje zrozumienie, mój apetyt. Tak czy tak, jak by to nie było, to do tej pory zdążyłam już załapać, że to nie chodzi w tej całej kwestii pokoju i spokoju tak bardzo o mój program zajęć, ile o coś we mnie w środku. Od dwóch lat, Pan rozpościera przed moimi oczami kolejne odsłony tego, o co z tym luzem, odpoczynkiem i pokojem chodzi.

*
W tym tygodniu dostałam kolejny kawałek układanki. Napewno nie będzie on pożyteczny dla każdej jednej osoby czytającej moje słowa. Ale niektórym może się przyda. Przeczytałam w tym tygodniu taki fragment książki. Po angielsku on był, więc tłumaczenie moje własne:
*
"Mogę wam zagwarantować, że Duch Święty jest twórczy; nigdy nie dopuści on do tego, abyśmy mieli doświadczyć nudy w jakiejkolwiek dziedzinie naszego zycia, jeśli tylko jesteśmy gotowi poddać się Jego prowadzeniu. Nauczyłam się jednak, że często o wiele lepiej czujemy w ramach sztywnych zasad i reguł niż wtedy, kiedy mamy wolność.
*
Często prawda jest taka, że wolność nas przeraża."
*
Jeśli czyta te słowa ktoś taki, kogo reguły i zasady przerażają o wiele bardziej niż wolność, niech nie bierze tego jako pretekstu do pławienia sie w braku dyscypliny i odpowiedzialności za swoje życie. Dzieci czują się bezpiecznie, kiedy w domu są jasno określone zasady, tak samo nasz Tata daje nam pewne jasno określone zasady w domu Bozym, np. to ze najwazniejszym przykazaniem jest to, abyśmy kochali Pana z całego serca, z wszystkich myśli i z całych swoich sił. A drugim to, aby kochać bliźniego jak siebie samego.
*
Są jednak jednostki takie jak ja, które zawsze produkują listy i plany. Na wszystko tworzą określone "rutyny". Np. że rano zaczynam modlitwę od zapisania dziękczynienia w zeszycie. Resztę poranka spędzam na uwielbieniu i czytaniu Słowa. Oczywiście zgodnie z określonym planem czytań. A wieczorem modlę się wstawienniczo zgodnie z wygenerowaną w Excelu listą intencji. Wiem którego dnia podlewam kwiatki a kiedy depiluję nogi a kiedy kładę na buzię maseczkę nawilżającą. Nie wygłupiam się, naprawdę mam te wszystkie listy i jeszcze inne, o których nigdy by się wam nie śniło.
*
I Bóg pokazał mi, że "dla spokoju ducha" mam się pozbyć znacznej części moich list i rutyn. Oczywiście nie to, że przestaję dotrzymywać zobowiązań i zachowywać się nieodpowiedzialnie. Nie o to chodzi. Nie wyrzucę tez mojego ukochanego kalendarza. Fakt jest jednak taki, że ciągle się bałam, że jeśli nie będę miała tych wszystkich list to zapomnę o czymś strasznie istotnym. Tak zwane przyziemności zycia codziennego od lat niezmiennie wydawały mi się bezduszną dzunglą, przeładowaną danymi, pełną zasadzek i torów przeszkód i nie widziałam innego wyjścia, jak tylko produkcja kolejnych list żeby się połapać, zeby nie zrobić jakiegoś strasznego i niewybaczalnego błędu, zeby po prostu przezyć. I to prawda, wolność od moich list mnie cokolwiek przeraza. W przypadku niektórych list, prawdopodobnie nawet cokolwiek bardzo. Pociąga owszem, ale niemniej jednocześnie bardzo prawdziwie przeraża. Będę jednak wierzyć, i wzrastać w wierze, że jeśli będę słuchać Ducha Świętego, On zna moje życie lepiej niż ja i On sam mnie poprowadzi do zrobienia wszystkiego co potrzeba. Własnie w tych przyziemnościach. Będę Go słuchać kazdego ranka, zeby wiedzieć jak stawiać kroki przez dzunglę. Będę Go słuchać, bo On nie poprowadzi mnie na manowce. Zmierzę się z lękiem i tak zdobędę pokój. Czuję juz na twarzy wiatr nowości. Powiew wolności. Juz blisko. Juz tuz.
*
Ps 85:9 Pragnę słuchać wszystkiego, co mi Bóg powie. Pan ogłasza pokój swojemu ludowi, wszystkim ludziom świętym i serca czystego.