wtorek, 23 grudnia 2008

Pobudka!

Jak wiecie byłam ostatnio na konferencji na temat Czasów Ostatecznych i obiecałam, ze w którymś momencie nawiąze do tematu, co niniejszym czynię (pewnie nie ostatni raz).
*
Czasy Ostateczne - dla wielu z nas brzmi to jak coś bardzo "odjechanego", mistycznego, nie konkretnego, coś dobrego dla ludzi nie praktycznych, coś nie mającego zadnego związku z naszą chrześcijańską codziennością. Ja osobiście tez tak uwazałam, az do października 2005. Wtedy to usłyszałam pewne nauczanie w pięknym mieście Kalisz na temat Czasów Ostatecznych i Izraela (jakoś te dwa tematy są nieodłączne... ale to całkiem inna historia), no i od tamtej pory Bóg po trochu zmieniał moje spojrzenie na tę tematykę.
*
Jesteśmy świadomi tego, że nikt nie wie dokładnie kiedy powróci Jezus i słusznie podchodzimy podejrzliwie do ludzi, którzy twierdzą ponad wszelką wątpliwość, ze nastąpi to siódmego lipca roku NNNN. W końcu Jezus sam poinformował nas, że nikt nie zna tego dnia, tylko Ojciec (Dz 1,7). Z drugiej strony dość dobitnie napomniał nas, że mamy rozpoznawać pory i czasy, patrząc na to, co się dzieje wokół nas (Mt 16,1-3; Łk 12, 54-56). Powiedział, ze w Ostatnich Dniach stanie się jak za dni Noego (Mt 24,37; Łk 17,26). Noe nie miał pojęcia, kiedy spadnie deszcz, ale wiedział, ze juz czas, by budować Arkę. Jezus powiedział tez, ze ten czas przyjdzie jak bóle na rodzącą (J 16,19-21). Jeśli ktoś z was kiedykolwiek oczekiwał dziecka lub znał kogoś, kto oczekiwał dziecka, to wiecie jak wyglądają ostatnie tygodnie i dni przed rozwiązaniem. Codziennie rano pytanie: czy to już? Wiadomo, ze rozwiązanie może nastąpić dziś, a może za 5 dni, a może za dwa tygodnie. O ile nie jest człowiek z góry umówiony na cesarskie, to nie zna się dnia ani godziny. Co nie zmienia faktu, ze się doskonale wie, iz to juz pora.
*
Jest wiele znaków, które pokazują, ze nasz czas rozwiązania nadchodzi. Jakie to znaki, to oddzielny temat, jednym z najwazniejszych jest powstanie państwa Izrael. Jest ich jednak o wiele więcej. Takim sposobem wiemy, ze juz pora, ale nie znamy dnia ani godziny. Moze to nastąpi za naszego zycia, być moze dopiero za zycia pokolenia naszych dzieci.
*
To o czym chciałam dziś szczególnie powiedzieć, to ze widzę często jak ta informacja stanowi papierek lakmusowy naszego uśpienia jako kościoła. Naszego zadomowienia na tym świecie i utraty z oczu celu i istoty naszego zycia. Czasy Ostateczne - nie tylko Nowe Niebo i Nowa Ziemia, nie tylko Tysiącletnie Królestwo panowania Chrystusa na ziemi, ale takze czas Wielkiego Ucisku w Bozym zamiarze ma być najlepszym czasem w zyciu tych, którzy nalezą do Chrystusa. Podczas, gdy świat będzie mdlał ze strachu, ci którzy nalezą do Niego, będą wyrózniać się pokojem, który nie pochodzi z tego świata. Nawet jeśli będą ginąć, będą wiedzieć dokąd idą. Gdy świat będzie cierpiał głód, wierzący będą doświadczać nadprzyrodzonego zaopatrzenia. Prawdziwi wierzący będą się odrózniać od świata bardziej niz kiedykolwiek wcześniej, nasze zycie będzie bardziej niz kiedykolwiek wcześniej nadprzyrodzone, a dzięki temu więcej ludzi niz kiedykolwiek przyjdzie do Pana.
*
Jezus czyni wyraźne rozróznienie między tym jak na zblizający się koniec znanego nam świata reagować będą ludzie, którzy nie znają Pana, a jak będą reagować Jego uczniowie: "Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się. I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą. A gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze" (Łk 21,26-28). Nasz Pan powiedział nam, ze mamy tęsknić za tym dniem, oczekiwać go z radością i zawsze być na niego gotowi. Jeśli słysząc "wieści" o tym, ze moze zbliza się koniec, chcemy je dyskredytować i z całego serca pragniemy ten czas jak najbardziej odsunąć w czasie, to stajemy w opozycji do Słowa Chrystusa. To jest papierek lakmusowy.
*
Jeśli na myśl o tym, ze być moze zbliza się koniec, mdlejemy ze strachu i myślimy jak wykarmimy dzieci i jak zniesiemy cierpienie, to znaczy że weszliśmy w niewłaściwą rolę. To świat miał, według słów Jezusa tak reagować na wieści o końcu wieków. A my mieliśmy wyprostować kolana i podnieść główy, bo zbliża się nasze odkupienie. Jeśli reagujemy według wzoru świata, to znaczy, ze mamy jeszcze wiele do nauczena się jeśli chodzi o to, co to znaczy wierzyć Jemu.
*
Co więc robić, jeśli nasze reakcje nie są właściwe? Jeśli wcale tego nie oczekujemy? Jeśli się boimy? Jeśli tak jest, to właściwy czas, aby się nawrócić. Nie o własnych siłach, rzecz jasna, ale czas szukać Pana, prosić, pukać, pokutować z niewiary, z lęku, z pójścia za drogami świata. Każdego z nas to dotyczy w mniejszym czy większym stopniu. I kazdego z nas, jeśli zwrócimy sie do Niego, On przygotuje, wyposazy, wzmocni i obdarzy wszystkim czego nam potrzeba. Na ten czas i na kazdy czas jaki moze przyjść.
*
"Proście, a będzie wam dane, szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a kto kołacze, temu otworzą. Czy jest między wami taki człowiek, który, gdy go syn będzie prosił o chleb, da mu kamień? Albo, gdy go będzie prosił o rybę, da mu węża? Jeśli tedy wy, będąc złymi, potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą". (Mt 7,7-11)
*
Kościół, który oczekuje powrotu Pana, to Kościół, który się obudził, otrząsnął, nawrócił. Nawet jeśli nie doczeka Pana przed swoją fizyczną śmiercią, będzie radykalny i oddany Panu, jak nigdy wcześniej. Skoro byłby gotowy na Wielki Ucisk, o ile bardziej będzie gotowy ponieść kazdy inny mniejszy koszt, po to by widzieć Bozą chwałę na ziemi. Jeśli zaś nie jest gotowy na powrót Pana, znaczy, ze nie jest tak naprawdę gotowy, aby dla Niego żyć niepodzielonym sercem dzisiaj.
*
Niech w tym Nowym Roku, co już się bardzo zbliża, Pan wzbudza w naszych sercach desperacką tęsknotę, za tym, co dopiero nadchodzi, za Nową rzeczywistością, której jeszcze nigdy nie znaliśmy i która wspaniałością przewyzsza wszystko co znamy i co mozemy sobie wyobrazić. A my pozwólmy Mu wyprowadzić nas z tych miejsc, do których juz przywykliśmy, ku Jego pełni i doskonałości. Roztęsknijmy się za pięknem przyszłości z Nim i zyjmy dziś dla Niego całym sercem! Całuję was mocno. M

Dla desperatów

Tylko dla desperatów, podaję tekst i tłumaczenie piosenki Misty Edwards "I Will Waste My Life", której mozecie posłuchać na pierwszej playliście (Pieśni Miłości), utwór 5. W temacie drogocennego oleju, Marty i Marii, w ogóle w temacie :)

***
I will waste my life, I'll be tested and tried.
With no regrets inside of me,
Just to find I'm at your feet,
Let me find I'm at your feet.
I leave my father's house, and I leave my Mother.
I leave all I have known, and I'll have no other.
*
For I am in love with you, and there is no cost.
I am in love with you, and there is no loss.
I am in love with you, I want to take your name.
I am in love with you, I want to cling to you, Jesus,
Just let me cling to you, Jesus.
*
I say goodbye to my father, my mother,
I turn my back on every other lover, and
I press on, yes I press on.
***
Roztrwonię swoje zycie, przejdę próby i doświadczenia
Bez cienia zalu w sercu
Oby tylko znaleźć się u Twych stóp
Pozwól mi znaleźć się u Twych stóp.
Opuszczam dom mego Ojca, opuszczam swoją Matkę.
Zostawiam wszystko co dotychczas znałam, i nie chcę nikogo innego.
*
Bo jestem rozkochana w Tobie, i nic nie jest kosztem.
Bo jestem rozkochana w Tobie i nic nie jest stratą.
Jestem rozkochana w Tobie, chcę nazywać się tak jak Ty.
Jestem rozkochana w Tobie, chcę przylgnąć do Ciebie, Jezu.
Pozwól mi tylko przylgnąć do siebie, Jezu.
*
Pozegnam się z ojcem i z matką,
Odwrócę się od wszystkich innych kochanków
i pędzę ku Tobie i pędzę ku Tobie.

wtorek, 9 grudnia 2008

Odgruzowywanie

Hej hej! Byłam właśnie wróciłam z Kielc, z konferencji na temat Czasów Ostatecznych, na której radość miałam wielką tłumaczyć. Wydarzenie było zarówno odświezające, jak i wstrzącające, a juz napewno sprawiło, ze wzrok mi utkwił w Jezusie bardziej niz kiedykolwiek wcześniej. Materiału do przemyśleń i przemodleń tyle, ze to nawet nie ma co zaczynać się rozwijać, lepiej zamówić nagrania, podzielę się tylko króciusieńko wersetem, który najmocniej Bóg włozył w moje serce, a mianowice ten to fragment z Hbr 12,1-2


Złożywszy z siebie wszelki ciężar i grzech, który nas usidla,
biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami,
patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary.

Mam wrazenie, ze to jest moje hasło na 2009. Ten werset + jego streszczenie, zawarte w słowie ODGRUZOWYWANIE. Odgruzowanie mojego zycia z wszystkich rupieci, klamotów i zbędnego balastu pozostałego z dawnych czasów, które dawno juz wyparowały, z materiałów "narzutowych" przyniesionych przez czysto ludzkie oczekiwania, albo z rozpędu i siły bezwładności "ciała" zanurzonego w tym świecie.
*
Wiem, ze proces ten zaczął się juz 2 lata temu, zintensyfikował po wakacjach, ale teraz to zar płonie we mnie jak jeszcze nigdy wcześniej, bezkompromisowej, pozbawionej wszelkich skrupułów determinacjicji, zeby nie marnować czasu na rzeczy, które nie są cenne w oczach Bozych i nie znajdują się w Jego planie dla mnie. Aby kazda chwila była z Nim i dla Niego.
*
Oczywiście oznacza to tez odgruzowanie myślenia z wszystkich martwych religijnych pomysłów na temat tego co jest drogocenne w oczach Bozych. A to - znowu - wymaga poświęcenia uwagi i czasu Jemu i tylko Jemu.
*
Kończę więc i idę to właśnie czynić. Pozdrawiam was serdecznie. Głodna Jego przestrzeni, Jego porządków, Jego panowania, M

niedziela, 30 listopada 2008

Chrześcijaństwo?

W ostatnim tygodniu rózne rozmowy w szkole językowej gdzie uczę sprowokowały mnie do myślenia na temat tego jak funkcjonuje w ludzkim myśleniu obecnie słowo "chrześcijaństwo" i zastanawiałam się jak w ogóle mówić do ludzi o tym kim ja jestem i o co mi chodzi, zeby mieli choć jakiś cień rzeczywistego obrazu tego, co chcę im powiedzieć i na czym mi samej w zyciu najbardziej zalezy. Za kazdym razem bowiem, kiedy pojawia się słowo "chrześcijaństwo" ludzie zawsze zaczynają mówić o księzach, pastorach, kościołach, funkcjach, obrządkach, przynaleznościach, rytuałach, o formach działań. Niektórzy mówią dobrze, niektórzy źle, niektórzy obojętnie, niektórzy z kulturoznawczym zainteresowaniem, ale - o zgrozo! - nikt z moich rozmóców nie wiąze chrześcijaństwa w zaden sposób z Chrystusem.
*
Ale potem mówię sobie, jak ma się im kojarzyć, przeciez oni nie znają Jezusa, widzą tylko zewnętrzne formy i uwazają, ze to jest to. Trzeba zaprosić tych, co będą chcieli na kawusię i siąść spokojnie i podzielić się choć trochę sercem na temat tego, czym we mnie jest Chrystus.
*
Jednak jak juz tak myślałam na te tematy, zaczęłam się zastanawiać nad tym jak my sami - ludzie, którzy uznają się za chrześcijan - reagujemy w pierwszym odruchu na pytanie o naszą wiarę. Ilez to razy zaczynamy od razu o naszym zborze, kościele, denominacji, wspólnocie, działaniach, akcjach, słuzbie mniej lub bardziej owocnej, liczbach. Ilez razy słyszę jak ludzie w pierwszych słowach mówią, ze czują się spełnieni w chrześcijaństwie, bo mogą wykorzystać swój talent. Albo, ze mają kryzys wiary, bo ludzie, którzy ich wspierali, przestali ich wspierać. Wszystko jedno, czy pozytywnie, czy nie, tak wiele razy na pytanie o stan naszej wiary zaczynamy mówić o wszystkim, tylko nie o Jezusie.
*
Oczywiście Jezus prowadzi nas do wspólnoty, umozliwia budowanie więzi miłości, jakich nie zna świat, ma plan dla naszego zycia, w którym mozemy być owocni. Ale podstawą naszego chrześcijaństwa jest Chrystus i Ojciec, do którego mamy przez Chrystusa dostęp i Duch Święty, który dzięki ofierze Chrystusa ma stałą rezydencję w naszym sercu. Dzięki Chrystusowi mozemy obfitować, kiedy ludzie są po naszej stronie i kiedy nas opuszczą, kiedy nasza słuzba jest dostrzegalna dla wszystkich, i kiedy jest widoczna tylko dla naszego Ojca, który widzi w ukryciu. Naprawdę widzi. I naprawdę jest. I naprawdę jest jedynym prawdziwym Bogiem. I naprawdę to tylko Jego zdanie i opinia się liczy. Dzięki Chrystusowi mamy zycie i to zycie w pelni czy cieszymy się namacalnym zwycięstwem, czy też przechodzimy przez próbę.
*
Oczywiście wszyscy jesteśmy na róznych etapach drogi i kazdy czasem reaguje na pytania o wiarę tak, a czasem siak. Wazne jest jednak, zeby nam w ogóle zalezało na tym, aby proporcje miedzy tak a siak się w zmieniały w sposób zgodny z Bozym sercem! Pomyślmy chwilę o tym, jak my najczęsciej reagujemy na pytanie o nasze zycie wiary. Odpowiedzmy sobie tak naprawdę szczerze, przed Bogiem i sobą samym, czy kiedy na jakiś czas pozbawieni jesteśmy ludzi i działań i okoliczności, zachowujemy pasję wiary i radość w Panu? Czy też się okazuje że nie działaliśmy z pasji dla Jezusa, tylko naszą pasją było samo działanie w Jego sprawie. Ze nasza radosć nie jest w Panu, ale w ludziach, którymi Pan nas otacza. Jak to szczerze z nami jest?
*
Ma to dość istotne znaczenie, bo zaden kościół, ani wspólnota, żadne działania i funkcje nie mają żadnej mocy żeby przemienić w trwały sposób czyjekolwiek zycie, ani dać komukolwiek zbawienie. Tylko Jezus ma moc dać człowiekowi nowe zycie. Uleczyć to, co niemozliwe do uleczenia. Zapewnić pokój i radość, niezależnie od okoliczności. Prowadzić tak, aby na końcu zycia człowiek miał poczucie spełnionej misji i odchodził w pokoju. Tylko Jezus jest naszą drogą do nieba. Tam nie będzie miało najmniejszego znaczenia z jakiego kościoła byłeś i jakie zewnętrzne rytuały przestrzegałeś. Będzie się liczyło to, czy zaufałeś Jemu i czy On jest fundamentem, na którym zbudowałeś swoje zycie.
*
Jednym ze skutków zaufania Jezusowi jest to, ze rezygnujemy z naszych planów, na rzecz Jego planu dla naszego zycia. Czy jesteś gotowy dziś pomodlić się razem ze mną: Najukochańszy Jezu, deklaruję dziś, ze chcę w moim zyciu realizować Twój plan, a nie mój. Składam u Twoich stóp, zapakowane w zgrabną paczuszkę, wszystkie moje własne pomysły na zycie, całą moją koncentrację na sobie i zatroskanie o to, co ze mną będzie. Oddaję całą siebie po to, by realizować to, co Tobie lezy na sercu! Wiem, ze tylko wtedy będę naprawdę wiedziała, ze zyję i będę doświadczała pełni miłości i spełnienia.
*
Kiedy tak się pomodliłam i spytałam: "Panie, na czym Tobie zależy?", spodziewałam się, ze usłyszę o jakichś wielkich i wiekopomnym sprawach. A On zaskoczył mnie całkiem. Powiedział: "Na tobie. Najbardziej zależy mi na tobie. Nie wejdziesz w pełnię mojego przeznaczenia dla Twojego zycia, dopóki twojego serca nie przeniknie całkowicie świadomość tego, jak bardzo zależy mi na TOBIE".
*
Taki jest nasz Pan. Jego miłość przewyzsza wszelkie zrozumienie. Dlatego warto przyjrzeć się temu czy naprawdę budujemy nasze zycie na Nim, czy tylko na rzeczach tego świata, które mają naklejkę z napisem "chrześcijaństwo".
*
1 Kor 2,2
Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego.

sobota, 29 listopada 2008

O poście - czyli o prawdziwej wolności

Hej hej! Mamy właśnie weekend pomiędzy dwoma wyjazdami. W zeszłym tygodniu byłam w Dzierżoniowie, gdzie nauczałam a za tydzień jadę do Kielc, gdzie będę tłumaczyć. Oba wydarzenia wspaniałe, przedzielone dwoma tygodniami przepełnionymi równie wspaniałymi wydarzeniami. Dzieje się tak wiele, że nie mogę sobie po ludzku pozwolić na to, żeby raz na 7 dni poświęcać 24 godziny na odpoczywanie w Bogu. A jednak, ze względu na Słowo Pana, przez posłuszeństwo i wiarę to robię. Kiedy robimy coś, co po ludzku niemożliwe i doświadczamy owoców, które obiecał Bóg, a nie tych, które podpowiada nam świat lub nasz własny racjonalny umysł, zaczynamy żyć w sferze nadprzyrodzonej. A to jest coś, za czym każdy z nas w głębi serca tęskni. Tęsknimy za Bogiem, który przekracza ramy naszych ludzkich praw, za Bogiem, który jest ponad naszymi ludzkimi ograniczeniami.
*
Odpoczywanie - takie systematyczne, będące reakcją na Boże Słowo - to dla mnie więc krok wiary, ale też rodzaj postu. Bardzo dobrego, radosnego i wspaniałego postu (jakim zresztą jest każdy post), ale jednak postu. Postu od polegania na sobie. Postu od ciągłego udowadniania sobie i innym swojej efektywności, wartości i czego jeszcze. Dzień postu od robienia wrażenia na ludziach, na rzecz robienia wrażenia na Bogu. Nie oznacza to, że tylko przez ten dzień rezygnuję z robienia wrażenia na ludziach jako motywacji moich działań. Przez ten dzień jednak wychowuję niejako swoją duszę do tego, aby taka postawa stała się moją codziennością, moją oczywistością.
*
Ostatnio widziałam w jakichś wiadomościach internetowych materiał, który dał mi do myślenia na temat natury postu, a raczej jednego z jego aspektów. Post to oczywiście dyscyplina o wiele większa i bogatsza, niż to, co napiszę teraz. To, co ten program mi pokazał dotyczyło znaczeniu postu jako narzędzia wychowania i mądrej miłości w stosunku do nas samych. Program mówił o matce, której 4-letnia córka ważyła 60 kg. Ludzie w studio przekonywali tę matkę, że jeśli kocha swoją córkę powinna zapisać ją na jakąś terapię, zmienić jej dietę, pomagać jej ćwiczyć. Matka jednak nie chciała tego słuchać. Mówiła, że nic nie przewyższy tego, kiedy ona widzi, że jej dziewczynka jest szczęśliwa. Więc jeśli jej córeczka potrzebuje stosów naleśników z syropem klonowym i lodów i ciastek i chipsów, żeby matka mogła oglądać ten wyraz szczęścia i rozanielenia na jej buzi, tego właśnie matka będzie jej dostarczać. Żadne argumenty o zagrożeni zdrowia i życia nie skutkowały. Matki nie interesowało nic poza oglądaniem szczęśliwość swojej córki i naprawdę wierzyła, że taka postawa jest najlepszym wyrazem miłości.
*
Z jednej strony postawa tej matki wydaje nam się oburzająca, w oczywisty sposób krótkowzroczna i rażąco pozbawiona mądrości. Z drugiej strony, jak często, nawet wśród nowo narodzonych chrześcijan, zachowujemy się w ten sam sposób w stosunku do naszych cielesnych, ludzkich apetytów. Całkowicie bez zastanowienia decydujemy się robić to, co sprawia, że czujemy się dobrze. Może już zbyt wiele wiemy o Bogu, żeby karmić swoje ciałko tak jak nasi niewierzący znajomi. Patrzymy z góry na nich, kiedy oddają się róznym hulankom i swawolom. A jednak każdy z nas czymś tam się podkarmia. Każdy ma jakieś dopalacze. Aplauz i uznanie innych, komforcik, „święty spokój”, Internet, dobre jedzonko, użalanie się nad sobą, zmartwienia, humory. Jak szczerze zapytasz Boga, co jest twoim dopalaczem, na pewno szybko ci odpowie ;) I tak jak w przypadku tej matki, ostatnia rzecz, o której chcemy myśleć, to żeby zrobić z tym wszystkim porządek.
*
Myślimy - Bóg jest dobry. Chce żeby mi było dobrze. Bo tak jest!!! To prawda!!!! On chce, zeby nam było dobrze!!!! I dla tego mówi nam o postach. To przez nie możemy wychować nasze ciało tak, żeby było zdrowe, żeby miało siłę, żeby mu się chciało wstawać każdego dnia rano, żeby tryskało życiem, żeby rozkwitało, miało pokój i wolność.
*
Wolnością nie jest prawo do tego, żeby robić, co tylko naszej cielesnej naturze się zachce, nawet jeśli na dłuższą metę nam to szkodzi. Wolnością jest to aby być w stanie wybrać, to co naprawdę nam służy. I ja nie mówię tylko o tym, żeby odmawiać sobie przyjemności tu na ziemi, po to by mieć radość w niebie. Ja mówię takze o tym, o czym mówili ludzie w studio tej matce - o kwestii tego, jak będzie wyglądać nasze życie tu na ziemi, w czasie najbliższych miesięcy i lat. To Pan stworzył nas jako istoty mieszkające w ciele. Założeniem było jednak, żeby nasze ciała nam służyły, a nie, żebyśmy my służyli naszym ciałom. Stąd skarb w formie postu, który co prawda nie pozwala nam na zajadanie się do woli naleśnikami z syropem klonowym, ale daje nam coś o wiele cenniejszego - zdrowie, poczucie szacunku do siebie, witalność, wolność do wypełniania Bożego planu dla nas, do najpełniejszej realizacji tego, do czego nas stworzył, do tego, byśmy byli tak piękni, jakimi byliśmy od początku w Jego zamyśle.
*
Mamy teraz czas zimy, kiedy więcej czasu może spędzamy w domu, wpatrując się w kominek, albo przynajmniej świeczkę o zapachu korzennym. Zbliża się po troszeczku Nowy Rok, ten czas kiedy co roku bierzemy siebie samych na bok, żeby szczerze ze sobą pogadać o życiu. Chciałam zachęcić każdego z nas, żebyśmy w tym czasie pozbyli się legalistycznego stereotypu postu jako narzędzia zadawania sobie bezsensownego bólu, o który Bóg nigdy nas nie prosił. Zamiast tego może siądźmy z Panem i zapytajmy Go, z jakiej niewoli i od jakiego bezlitosnego „pana” chce nas On teraz uwolnić. Módlmy się o pragnienie wolności w tej dziedzinie. O nadprzyrodzoną wizję i zrozumienie piękna tej wolności. Módlmy się Boże uwolnienie i łaskę. A jeśli trzeba i jeśli Bóg nas do tego poprowadzi, podejmijmy się zadania bycia dobrymi wychowawcami dla naszych ciał, gotowymi okazać sobie samym mądrą miłość. Zachęcam tez do znalezienia jakichś fajnych nauczań na temat postu w ogóle, bo tak jak napisałam, to co tu poruszyłam to tylko malutki wycineczek wspaniałości tematu. Taki duchowy "appetizer" ;)
*
Zadziwiające to, ze jak człowiek zasmakuje już tego aspektu postu w jakiejś konkretnej dziedzinie, zaczyna wręcz szukać następnych możliwości do podjęcia postu w innych obszarach zycia. A to dlatego, że zaczyna doświadczać wolności, obfitości, radości, spełnienia, zdrowia. Tym pierwszym postem może być post od jakiegoś rodzaju jedzenia. Ale może być też post od działactwa. A może od narzekania. A może od potrzeby, żeby mieć na wszystko gotową odpowiedź. Bądź otwarty na to, co Bóg ci powie. I ponad wszystko, tej zimy, bądź naprawdę wolny w Nim. Pozdrawiam gorąco w imieniu Boga, który jeden jest naprawdę dobry!!! M

poniedziałek, 17 listopada 2008

Pokój Oblubienicy

Nie zdziwicie się, jeśli powiem wam, że dużo się dzieje. W tym tygodniu kończę książkę Moc Modlitwy Kobiety, a na półce już leży kolejna, autorstwa Brata Yuna, za którą wezmę się jak wrócę z Dzierżoniowa. Poza tym różne drobniejsze tłumaczenia, akcje, spotkania, załatwiania, zawirowania, i tym podobne, jak to u mnie. W Dzierżoniowie będę miała zaszczyt podzielić się z młodzieżą na temat nadprzyrodzonego życia w Bogu, a nade wszystko na temat niesamowitego cudu słyszenia Jego głosu.
*
Ostatnio takim moim osobistym wątkiem przewodnim w rozmowach z Bogiem i przeżywaniu relacji z Nim jest to, że już czas, aby:
1) Słuchać i dawać posłuch temu co On mówi, bardziej niż temu, co mówią ludzie.
2) Wierzyć Jemu bardziej niż ludziom.
Niby nie brzmi jak żadna nowość, ale poraziło mnie aż do poziomu pełnej drżenia tęsknoty, jak wiele, rewolucyjnie by się zmieniło, gdybym rzeczywiście bardziej niż ludziom (w tym sobie), wierzyła Jemu. Na temat mojej wartości. Na temat czy jestem kochana, czy niedokochana. Na temat rzeczy, których warto się bać i których nie warto się bać w ogóle. Którymi warto się przejmować, a którymi w ogóle nie należy zaprzątać sobie główki. Na temat priorytetów. Na temat tego, co się naprawdę się liczy. Na temat tego, czego naprawdę pragnę, za kim tak naprawdę tęsknię i o co tak w ogóle chodzi. Na temat „a co jeśli”. Na temat co ja w robię tu. Na takie różne tematy.
*
Słuchałam ostatnio jednego nauczania, w którym mowa była o pierwszym przykazaniu, o którym mówił Jezus, zanim jeszcze powiedział o kochaniu Boga całym sercem, całym umysłem i ze wszystkich sił. Najpierw powiedział: Słuchaj. Hebrajskie Sh’ma. Popatrzyłam w konkordancji Stronga co to Sh’ma znaczy. Znaczy to: SŁUCHAĆ, USŁYSZEĆ, ZROZUMIEĆ, ZGODZIĆ SIĘ, POTWIERDZIĆ, DAĆ POSŁUCH, UWIERZYĆ, BYĆ POSŁUSZNYM. WOW. Nieźle. A potem dowiedziałam się, że w Biblii hebrajskiej ostatnia litera tego słowa zawsze jest dwa razy większa niż pozostałe. A dlaczego? A dlatego, że istnieją dwa słowa hebrajskie o tej samej wymowie, ale kończące się na inną literę. Jedno znaczy to, co napisałam powyżej, a drugie znaczy „być może”. A to wielka różnica. Wielka różnica między „Słuchaj, uwierz i przyznaj, Izraelu, że Pan, jest Bogiem, Pan jest jedyny” a „Być może, Izraelu, Pan jest Bogiem…”
*
Mam wrażenie, że my często wyruszamy w kolejne dni niosąc w sercu to drugie zdanie „Być może Pan jest Bogiem…” Może nawet jest to pełne nadziei „Być może”, może nawet ta nadzieja jest mocna… ale ciągle jednak „Być może”.
*
Gdybyśmy usłyszeli, uwierzyli, zgodzili się i dali posłuch, że Bóg jest Panem, Bóg jest jedyny, to bylibyśmy jak Oblubienica z wizji, którą miałam wiele lat temu. Może nawet pisałam o niej kiedyś w tym blogu, ale jest to jeden chyba z mocniej oddziałujących na mnie obrazów, którymi Bóg kiedykolwiek do mnie przemówił, więc zaryzykuję, że mogę się powtarzać. A mianowicie. U ołtarza stoi Oblubieniec i czeka na Oblubienicę. Kiedy Oblubienica wchodzi do nawy głównej i zaczyna spokojnym, dostojnym krokiem iść w kierunku swego Ukochanego, ich oczy spotykają się. Jest w tym spotkaniu spojrzeń pokój całkowitego zaspokojenia a jednocześnie nieskończonej tęsknoty. Niczego nie trzeba jej więcej tylko tego spojrzenia i świadomości, że każdy krok przybliża ją do Niego. Już jest tak blisko. Nie przyśpiesza kroku. Już odpoczywa w świadomości bliskości momentu, za którym całe życie tęskniła i syci się każdym kolejnym krokiem.
*
Tymczasem w kościele z jednej strony są ci, którzy niesamowicie cieszą się z tego ślubu. Jest balanga, wiwaty i niemal Rio de Janeiro. Wyją trąbki karnawałowe, leci konfetti, hałas sięga zenitu.
*
Kiedy jednak zajrzysz w serce Oblubienicy, wchodzisz natychmiast w inny świat. Pokój. Cisza. Słodycz. Jego wzrok. Miłość i kolejny krok. Potwierdzenie w Jego oczach, że On czeka tak samo. Nie! Bardziej! Nic innego nie dotyka jej emocji.
*
Z drugiej strony kościoła są ci, którzy są wrogami tego związku. Ubrani na czarno, z makijażem rodem z horroru i obrzydliwymi szponami. Syczą, wyją, plują. Rzucają najokropniejsze oszczerstwa i oskarżenia. Jazgot zła jest nie do zniesienia.
*
Kiedy jednak zajrzysz w serce Oblubienicy... Pokój. Cisza. Słodycz. Jego wzrok. Miłość i kolejny krok bliżej. Żar w Jego oczach coraz bardziej dotyka jej serce. Jest świadoma wiwatów z jednej strony i wyzwisk z drugiej. Jej emocje już są jednak całe zajęta jednym uczuciem, które strzeże jej serca w pokoju, przechodzącym ludzkie pojęcie.
*
Im dłużej żyję, tym bardziej ta wizja do mnie przemawia. O życiu chrześcijańskim można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest nudne. W jednym momencie jesteś w samym środku Bożego zwycięstwa i okrzyków hosanna, a już po krótkiej chwili napotykasz tłum, który chce cię ukrzyżować. Pośród tego wszystkiego, tych gór i dołów naszych okoliczności, my jesteśmy powołani do chodzenia co dzień w pokoju, jakiego świat nie daje. Jest tylko jedno miejsce, gdzie można odnaleźć taki pokój - w poznaniu i doświadczeniu Jego miłości. W Nim. W Oblubieńcu. W Jezusie.
*
My tak często odrzucamy Jego miłość, bo ludzie... Bo poszliśmy do kościoła, a oni tam nas przeoczyli. Bo nas potraktowali. Bo miało być tak pięknie, a tymczasem. Bo przywódcy. Bo grupka... Bo zbudowaliśmy na nich, a nie na Bogu. Bo słuchaliśmy ich bardziej niz Boga. Bo wierzyliśmy im bardziej niz Bogu.
*
Dzis ja i ty stajemy znowu wobec wyzwania. Czy dziś uwierzymy Jemu bardziej niz ludziom? Czy też stwierdzimy jeszcze raz, że „być może”…?
*
Pozdrawiam serdecznie,
Oblubienica po maleńku dojrzewająca :)

niedziela, 9 listopada 2008

Życie w rytmie uderzeń Bożego serca

Ci, którzy śledzą mojego bloga regularnie, wiedzą, że od dłuższego czasu Pan uczy mnie na temat tego, czym jest odpoczynek. W ciągu tego roku usłyszałam dwa razy z całkiem róznych źródeł określenie dotyczące właśnie tego tematu, które za każdym razem przeszywa mnie do głębi mojego jestestwa. Usłyszałam mianowicie, że Bożym pragnieniem jest, abyśmy żyli w rytm uderzeń Jego serca. Za każdym razem kiedy sobie przypominam te słowa, za każdym razem, kiedy powtarzam je w myślach czy na głos przy jakiejkolwiek okazji, tym bardziej wszystko we mnie krzyczy, że tak właśnie jest, że właśnie do takiego życia jesteśmy przeznaczeni.
*
Przez Jego bijące serce przepływa życie. Ono nie jest nieruchome. Nie usypia. Nie płynie z niego nuda. Każde uderzenie to coś nowego i fascynującego. Każde uderzenie daje siłę, każde uderzenie to objawienie, odkrycie, uzdrowienie, zwycięstwo. A jednocześnie nie ma w biciu Jego serca stresu, spięcia, zabiegania. Kiedy przytulamy się do Pana i słyszymy rytm uderzeń Jego serca, uspokajamy się, znajdujemy ukojenie.
*
Moje życie, wydaje mi się, z każdym miesiącem jest coraz bardziej interesujące, ciągle pojawiają się nowe rzeczy. Nowe drzwi dla wzrostu w moim powołaniu. Nowe miejsca, które odwiedzam. Nowe zaproszenia. Nowe wyzwania. Nowe tematy. Nowe książki. Nowe przyjaźnie. Nowe, Boże inspiracje, które wraz z tymi przyjaźniami się pojawiają. Nowe aspekty starych dobrych przyjaźni, przez które stają się one jeszcze wspanialsze i świeże. Nowe osoby w naszym kościele. Nowe poruszenie Ducha. Nowa jakość w duchowej atmosferze. Nowe perspektywy. Życie jest ekscytujące i bardzo Bogu za to dziękuję, bo wiem, że to pochodzi od Niego i jest darem, którego udziela mi ze swojego bogactwa.
*
Ekscytujące może też jednak znaczyć stresujące, a to nie jest Bożym planem dla mojego życia. Właśnie dlatego mocno odczuwam, że Pan podnosi mi poprzeczkę jeśli chodzi o swobodę w wybieraniu na co poświęcam czas. Oczywiście, zawsze mam wolność. Ale im bardziej, w Bożym sensie, ekscytujące jest życie, tym poważniejsze są skutki, w sensie fizycznym i emocjonalnym, marnowania czasu i poświęcania go na rzeczy, których nie ma w Bożym planie. Tym większa potrzebna dyscyplina. Żegnam się z traceniem czasu na rzeczy, których nie ma w Bożym rozkładzie dnia. Nie znaczy to, że prowadzę życie purytańskiego tytana pracy. Robienie tylko tych rzeczy, które Bóg dla nas chce jest bardzo przyjemne. Jest to lekkie brzemię. Przynosi odświeżenie. Jest tam duzo czasu na owocną pracę, w ramach darów, które Pan w nas złożył. Jest czas na uwielbianie Pana i słuchanie Jego słów miłości. Na rozkoszowanie się Nim i Jego Słowem. Jest czas na czytanie, muzykę, na twórczość. Jest czas na taniec i na spacer po świeżym powietrzu. Jest czas na budowanie głębokich relacji. Jest czas na to, co trzeba. Niby to takie proste, a jednak takie trudne. Pytać Pana jak chce żebyśmy odpoczywali i trzymać się tego. Nie poddawać się stresowi w zetknięciu z ludzkimi oczekiwaniami. Nie mieć poczucia winy, jeśli Bóg wyraźnie mówi, że to nie my mamy zaspokoić tę czyjąś potrzebę. Niestety, nie mogę powiedzieć, zebym juz dobiegła do tego celu, który właśnie nakreśliłam, ale zrobiłam postęp i nie przestaję dązyć w raz nakreślonym kierunku :)
*
Ostatnio Pan rzucił mi spore wyzwanie. Odczułam, że pragnie On, żebym całą jedną dobę w tygodniu poświęciła świadomie na odpoczynek. Żebym sześć dni pracowała, a jeden odpoczywała. Niby koncepcja jest znana. Tak jakbyśmy wszyscy to już gdzieś słyszeli. W praktyce jednak mój czas odpoczynku kończył się tym, że wykorzystywałam sporą jego część na robienie różnych rzeczy, na które nie miałam czasu w ciągu tygodnia. Trochę czasu spędzałam na modlitwie i uwielbieniu. Trochę z rodziną i przyjaciółmi. Ale dużą część jednak poświęcałam na wykonanie różnych zadań, które tylko o tyle dawały mi odpoczynek, że różniły się od rutyny tygodnia pracy. A tu teraz Pan rzucił mi wyzwanie, żeby przez 24 godzimy w ogóle takich rzeczy nie robić. Tylko spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi, z którymi wypoczywam (a nie, którzy są wyzwaniem), spędzać czas z Bogiem, słuchać nauczań, które mnie budują, nadrabiać zaległości w śnie (!!!), znajdować czas na ciszę, robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, ale tylko takie, po których nie będę umysłowo ani fizycznie zmęczona. Nie robić niczego, co byłoby dla mnie jakimkolwiek ciężarem. Zadbać o to, żeby to co mogę, zrobić wcześniej, albo później, aby ten czas był jak najbardziej wypoczynkowy.
*
Jestem zaskoczona, bo niby odpoczynek jest czymś, za czym wszystkim tęsknimy, a tak trudno jest pozwolić sobie na jeden cały jego dzień w tygodniu. Tak trudno zaufać Panu, że jeśli to zrobię, na wszystko inne starczy czasu. Chyba łatwiej było mi w którymś momencie przyjąć do wiadomości i zastosować, że według duchowych praw im bardziej jesteśmy hojni jako dawcy w sensie finansowym i materialnym, tym więcej będziemy doświadczać Bożego zaopatrzenia. Że sekret Bożej ekonomii nie polega na zatrzymywaniu i oszczędzaniu, ale na dawaniu zgodnym z Jego sercem, na błogosławieniu. To już załapałam i doświadczyłam na własnej skórze tego owoców. Teraz zmagam się z kwestią czasu. Czy jak przez całą dobę będę pościć od załatwiania, pracowania, łatania dziur w kalendarzu, to starczy mi na wszystko czasu? Tak mówi Biblia. Biblia mówi, że nie tylko starczy czasu, ale i rozmnoży się nasz pokój i rozkwitnie nasza relacja z Panem. Myślicie, że to takie łatwe? Spróbujcie. Spróbujcie rzeczywiście odpoczywać przez 24 godziny w kazdym tygodniu. Nie tylko symbolicznie. Naprawdę.
*
Pozdrawiam was serdecznie i życzę pokoju :)))
*
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie. (Mt 11,28-30)

sobota, 25 października 2008

Podnieś wzrok swój wyżej

Ilość wrażeń jakie Pan Bóg pozwala mi doświadczać mniej więcej od początku wakacji sprawia, ze mózg mi staje na sztorc i przestaje juz chwilami cokolwiek więcej przyjmować. Mam nieraz ochotę paść po prostu na płask przed Panem i przez pierwsze 3 dni wyłącznie chłonąć Jego piękno i pokój, a potem pojedynczo, spokojnie, niespiesznie oddawać Mu wszystkie rzeczy dziejące się we mnie i wokół mnie; te, które mi się juz wydarzyły i te, które się dopiero zapowiadają - i pozwolić Mu, aby mi je wyjaśniał i aby zabierał te, które "zaplątały się' gdzieś do mojego życia wcale nie od Niego. Nie to, zeby działo się coś złego. Wręcz przeciwnie. W większości dzieją się rzeczy bardzo dobre, a co najmniej ciekawe i intrygujące. Tylko takie tego mnóstwo!!! I wszystko takie fascynujące i przedziwne. Tymczasem zamiast czasu na przezycie w Bozej obecnosci poszczególnych rewelacji, widzę z lekkim przerazeniem jak tłoczą sie one jedna za drugą, niczym chętni do wsiadania do metra w godzinach szczytu, ha ha ha. Ale jazda figurowa.

*
Teraz na przykład byłam w Kaliszu na tygodniu uwielbienia non stop. Nie znaczy to, rzecz jasna, ze cała grupa nie spała, nie jadła tylko się modliła przez tydzień, bo to chyba by się nie dało zrobić po tej stronie wieczności. Wyglądało to tak, ze ludzie podzieleni byli na ekipy i te ekipy miały swoje sesje, które zmieniały się co dwie godziny. Ciekawa rzecz byla taka, że kazda ekipa biorąca udział w tym wydarzeniu była z innego państwa europejskiego. To co może się stać na takim spotkaniu to przechodzi ludzkie pojęcie. Zwykle tak trudno nam wznieść oczy ponad nasze własne małe poletko, żeby wczuć się choćby w sytuację osoby obok nas, nie mówiąc już o sąsiednim kościele, albo mieście. A tu przedstawiciele narodów modlili się za siebie nawzajem z takim brzemieniem od Pana i zrozumieniem i współczuciem Ducha Świętego, że mogło to pochodzić tylko z nieba a nie z nas. Zawiązała się tak niesamowita międzynarodowa wspólnota, że trudno mi to nawet wyrazić słowami. Staję wobec tego, co się tam wydarzyło w bojaźni Bożej i nie chcę mówić za dużo, żeby nie spłycić, albo nie szafować zbyt łatwo słowami na temat czegoś tak świętego. Czekam z zadziwieniem co będzie dalej, bo wiem, ze to nie koniec.
*
Bóg wznosi nasze oczy coraz wyzej. Najpierw uczył nas, ze jesteśmy częścią Ciała Chrystusa w Polsce, a nie tylko jakąś małą społecznością lokalną, która coś tam dłubie, zeby potem miec się czym pochwalić przed innymi podobnymi grupami. Ze potrzebujemy siebie nawzajem, a Królestwo Boze to nasza wspólna sprawa. Ze jesteśmy dla siebie nawzajem członkami i jeśli jeden członek (jeden kościół) choruje, wszystkie cierpią. Ze jeśli chcemy widzieć jakąkolwiek znaczącą zmianę w tym kraju, musimy zacząć stawać za sobą nawzajem, a nie być ciałem, w którym poszczególne części ze soba konkurują, a w najlepszym wypadku nie mają ze sobą zadnego kontaktu i nic siebie nawzajem nie obchodzą. Te czasy coraz bardziej odchodzą w dal siną.
*
Teraz natomiast Pan uczy nas, ze inne narody to tez nasi bracia i Pan chce aby naprawdę nas obchodziło co się dzieje w Europie, w sferze Ducha i zebyśmy z pasją stawali za sobą i walczyli za siebie nawzajem. Zebysmy się uczyli patrzec na inne narody tak jak patrzy na nie Pan. Zeby nas obchodzilo. A im bardziej pozwalamy Bogu rozszerzać nasze serce, tym szerzej otwierają się nasze oczy ze zdumienia. I tym jakoś mniej uwierają nasze codzienne male problemy, które kiedyś wydawały się tak wielkie i przytłaczające.
*
To nie jest tak, że jak już pozbędziemy się naszych własnych problemów, będziemy mogli pomyśleć o kimś innym i zacząć widzieć poza koniec własnego nosa. To dopiero kiedy zaczniemy widzieć poza koniec własnego nosa i zaczniemy prosic Pana, żeby obchodzilo nas to co jest na Jego sercu - wtedy On sam zaczyna rozprawiac się z naszymi problemami. Nie wierzycie? Sprawdzcie. Wzniescie wzrok swój wyżej. Pytajcie Pana, co dziś leży na Jego sercu. A jeśli to zrobicie szczerym sercem - to zapnijcie mocno pasy, bo zacznie się jazda!
*
Flp 2,4: Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze.
Mt 6,33: Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane.
*
Niech was Pan błogosławi... i niech was rozciąga! Pozdrawiam i ściskam :) M

wtorek, 7 października 2008

Oczekuj!

Hej hej kochani. Jestem właśnie w trakcie bardzo pełnego, acz uroczego tygodnia pomiędzy Kaliszami, słów więc tylko kilka. Właśnie w ten weekend byłam na niesamowitej konferencji "Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił" - niewątpliwie zmieniąjącej życie jednostek i niezwykle ważnej dla duchowej rzeczywistości całego narodu, w poniedziałek juz zaś najbliższy wracam do najstarszego miasta w Polsce na cały tydzień uwielbienia 24 na dobę w czasie Święta Namiotów. Uczestniczą w tym wydarzeniu grupy uwielbienia z różnych narodów Europy a mi przypadł w udziale zaszczyt i radość bycia opiekunem jednej z grup - co to dokładnie znaczy... zobaczymy :)
*
O konferencji, która minęła mogłabym pisać bardzo długo i bardzo polecam zakup nagrań, ale na tę chwilę napisać chciałam pokrótce tylko o jednej z wielu rzeczy, które dotknęły mnie osobiście. Otóz jeszcze dość mocno na początku konferencji pewne osobiste proroctwo sprowokowało mnie do bardziej intymnej rozmowy z Tatą i w jej wyniku bardzo wyraźnie otrzymałam przekonanie, żeby ogłaszać życie nad różnymi nadziejami i oczekiwaniami, które we mnie umarły. Nawet nie chodziło o jedną konkretną sprawę, ale pokrywało to całe spektrum nadziei i oczekiwań w dziedzinie osobistej, w dziedzinie darów, służby i ogólnie przeznaczenia. Najpierw w ogóle zobaczyłam, ze są rzeczy, które Bóg stworzył po to by żyły we mnie i by składały się na obfitość Jego życia we mnie, a które ja już pogrzebałam, zapomniałam i nie dawałam sobie w tych dziedzinach najmniejszych szans. Jak już dostrzegłam, to się spłakałam, tak jakbym przeżywała "zaległą" żałobę, potem jednak, kiedy ogłaszałam Boże życie w tych dziedzinach, pojawił się we mnie rosnący powoli płomyk nadziei i oczekiwania, że może jednak jest więcej w Bogu dla mnie niż przywykłam myśleć.
*
Tuż po tej modlitwie było nauczanie w którym jednym z kluczowych Słów był fragment z Izajasza 64,1-4. A w tym fragmencie oczywiście było właśnie o oczekiwaniach, szczególnie w wersecie 4: "Czego od wieków nie słyszano, czego ucho nie słyszało i oko nie widziało oprócz ciebie, Boga działającego dla tego, który go oczekuje". Uderzyło mnie to, ze ta obietnica jest dla tych, którzy oczekują Boga i Jego działania i że to czy pozwolimy nieprzyjacielowi zabrać nam nasze oczekiwania czy nie jest kluczowe dla naszego przeznaczenia i dla tego, ile Bóg zrobi w naszym życiu. Zrozumiałam, że nie był to taki kosmetyczny zabieg uleczenia emocjonalnego, ale istotny element strategiczny w walce o to, czy wypełnię wolę Bożą dla mojego życia.
*
Jeszcze później inna osoba nauczająca mówiła o Józefie, który miał wspaniałe powołanie od Boga, był ukochany przez swojego ojca, ale zazdrość braci próbowała go odrzeć z jednego i drugiego. Co prawda nie zabili go, ale uknuli spisek, który odsunął go daleko od ojca i błogosławieństwa jego domu. Kluczowym elementem spisku był zakrwawiony płaszcz Józefa - symbol jego namaszczenia, który stanowił fałszywy dowód jego śmierci. Prawda była jednak taka, że ojciec nigdy nie przestał kochać Józefa, a pomimo trudnego położenia, w którym był, wszędzie towarzyszyła mu Boża przychylność i w końcu osiągnął to, do czego był powołany. Bardzo często nasz nieprzyjaciel z zazdrości, wskazując na okoliczności i zdarzenia, przedstawia nam samym fałszywy dowód śmierci naszego powołania, przeznaczenia, daru. Prawda jest jednak taka, że dary Boże są nieodwołalne i nic nie jest w stanie odłączyć nas od Jego miłości.
*
W poniedziałek po powrocie odwiedził nas pewien pastor, który jest dla nas waznym autorytetem i to, co mówił on o naszym powołaniu, choć wydawało się kosmiczne, nie było niczym - jak ze zdziwieniem oraz dozą nieśmiałości musiałam przyznać - czego bym juz wcześniej, w mniej lub bardziej zamierzchłej przeszłości, nie słyszała ogłaszanego nade mną i moimi bliskimi. W kontekście tego, co było na konferencji, zaczynam mieć coraz odważniejsze oczekiwania, co do tego, że Bóg będzie wskrzeszał lub powoływał do życia rzeczy, które do niedawna mi się nie śniły i o których już dawno nie myślałam. I jakie to ekscytujące! A zarazem przerażające. Po prostu awesome.
*
Wierzę, że jest to prawdą na ten czas nie tylko dla mnie. Nie tylko wobec mnie Pan ma niezwykłe plany. Nie tylko w moim życiu Bóg chce się objawiać jako Bóg bliski a jednocześnie potężny, Bóg nadprzyrodzony, Bóg cudów. Nie tylko moje nadzieje i oczekiwania umarły, lub co najmniej przymierały. Nie tylko w moim życiu chce je Pan teraz wskrzeszać. Nie, nie oglądaj się! To właśnie chodzi o ciebie! Jeśli coś się w Tobie poruszyło na te słowa, jeśli pojawił się choć cień nadziei, że może to faktycznie mowa o tobie, nawet jeśli pogrzebałeś swoje nadzieje tak głęboko i tak dawno, że w tej chwili nie pamiętasz juz nawet jak dokładnie ma na imię nieboszczyk, ale wiesz ze on tam jest i zaczyna budzić się do zycia, to tak jak ja ogłaszaj nad nim zycie. Ogłaszaj Boze zycie nad nadziejami i oczekiwaniami, które złozył w Tobie Pan. On z nich nie zrezygnował i nic nie jest jeszcze stracone. Wejdź w to, co ma dla Ciebie wszechmocny Bóg, twój Tata.
*
Jer 29,11-14
Albowiem ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją. Gdy będziecie mnie wzywać i zanosić do mnie modły, wysłucham was. A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem, objawię się wam - mówi Pan - odmienię wasz los i zgromadzę was ze wszystkich narodów i ze wszystkich miejsc, do których was rozproszyłem - mówi Pan - i sprowadzę was z powrotem do miejsca, skąd skazałem was na wygnanie.

sobota, 27 września 2008

Loosing control

Witam was kochani moi w ten słoneczny jesienny dzień! Nareszcie mamy jakiś kawałek czegoś co przypomina Babie Lato a ja nareszcie wzięłam się za zapisanie nowego posta. To słowo - "nareszcie" - dosyć dobrze opisuje to co czuję po tych wakacjach. Nareszcie. Nareszcie zaczyna w praktyce docierac do mnie prawda, ze wiecej jest radosci w dawaniu niz w braniu, ze kiedy człowiek nalezy do Boga nie ma miejsca na lęk, ze wolność przychodzi tylko wtedy kiedy jedynym naszym zabezpieczeniem i nadzieją jest On sam.

*
Skusiłam się ostatnio, żeby zamówić książkę sobie do czytania w języku angielskim, której tytuł w przekładzie brzmiałby coś typu "Straciłam kontrolę nad moim życiem i nie posiadam się z radości". To tez dość dobrze opisuje mój stan po wakacjach. Oczywiście nie chodzi o bezbozny chaos, ale o nowy poziom oddania kontroli Panu. Mam rózne zobowiązania i oczywiście ich dotrzymuje. Ale częściej niż kiedykolwiek nie mam pojęcia co się zdarzy nawet za parę godzin. Komu będę mogła usłuzyć i w jaki sposób. Kogo odwiedzę. Kiedy wyjdę, kiedy wrócę. Czy napewno się dobrze wyśpię. Kto się u mnie zatrzyma i na jak długo. Co komuś oddam, co od kogo dostanę. Kto zadzwoni, kogo poznam, kto będzie mnie potrzebował a kogo ja będę potrzebować. Niesamowite rzeczy. Życie zrobiło się tak ciekawe i tak zaskakujące, że nawet nie potrafiłabym tego wszystkiego opisać. Moje zycie zaczęło nawet - o zgrozo!!! - przypominać do jakiegoś stopnia wyryty w mojej świadomości stereotyp zycia Artysty! Ale jest cena. Ceną jest to że nie wiem co będzie i do niczego ani nikogo poza Jezusem nie przywiązuję się na śmierć i życie. To piękne uczucie. Polecam.
*
(Choć oczywiście troszeńki się przywiązuję, w tym nie ma nic złego. Muuua)
*
Tak więc toczę spokojne w sercu a na zewnątrz przepełnione niespodziankami życie. Tłumaczę obecnie ksiązkę nową. Nazywa się Moc modlitwy kobiety i jest pięknym darem od Pana dla mnie na ten czas. Mówi właśnie o tym. Że Bóg naprawdę jest. Że w Nim naprawdę jest uciszenie duszy mojej. Że w Nim jest moje zaspokojenie. Że każda inna studnia jest popękana i nie utrzyma wody. Naprawdę kazda. Naprawdę.
*
Niedługo konferencja w Kaliszu, juz za tydzien. Tytuł: Obys rozdarł niebiosa i zstąpił. Myśle, że to musi dotyczyć głodu Boga i tęsknoty za Nim. Więc dobre miejsce dla mnie. Bo ja jestem głodna. Moze się tam zobaczymy? A nawet jak nie, to niech cię tam gdzie jesteś dopadnie świeży głód Jego obecności i niech dopadnie cię też zaspokojenie. A potem jeszcze większy głód. I tak dalej :))) Całuję mocno i uśmiecham się promiennie. M

sobota, 13 września 2008

Kirk Franklin, Boża sprawiedliwość i koniec zmartwień

Kochani, nie wiem, czy ja juz pisałam o tym, ze Pan Bóg obiecał mi, kiedy byłam w Kaliszu, ze nadchodzi czas, owszem, juz jest, kiedy chce On w szczególny sposób być dla mnie Tatą, który mnie rozpieszcza? Otrzymałam bardzo mocne przekonanie na modlitwie, ze w najblizszym czasie będzie się działo wiele waznych rzeczy, przez które doświadczę z nową mocą tego, że to co dobre w moim zyciu, postęp, sukcesy, przychylność, nie wynikają z moich uczynków, ale z Jego łaski. Oczywiście przyjdzie prędzej czy później kolejna próba, ale kiedy przed nią stanę, będę już inną osobą, nie opierającą się na swoich siłach, ale na Jego mocy i dobroci. O jak bardzo tego potrzebuję! Potrzebuję zeby to On kontrolował kazdą chwilę mojego zycia, a nie Ja sama. Bo tylko On jest wszechmocny, tylko On jest całkowicie mądry, tylko On wszystko wie, tylko On jest w swojej istocie miłością, za którą tęsknię, za którą tęskni każdy z nas.

*
Od czasu ostatniej wizyty w Kaliszu miałam juz kilka okazji czuć się rozpieszczaną, a kolejnym wspaniałym przejawem Ojcowskiej miłości Boga do mnie była możliwość uczestniczenia w czwartek w koncercie Kirka Franklina tu w Warszawie. Kirk to pierwszej jasności gwiazda muzyki gospel łamane przez hip-hop łamane przez wszelkie muzyczne szaleństwo, a przy tym osoba niezwykle ciekawa w sensie ogólnoludzkim, o bardzo burzliwej i trudnej historii życiowej, pełnej cudów Bożej łaski i ratunku. W związku z własnymi trudnymi przejściami kocha on otwierać drogę do twórczości i lepszego życia różnym uzdolnionym osobom, które bez jego pomocy miałyby marne szanse na wyjście z róznych zyciowych zawirowan. Jego piosenki są pełne pasji dla Jezusa i miłości do tych, którzy szczególnie potrzebują doświadczenia Boga jako swojego obrońcy, ludzi, którzy są ofiarami najrózniejszych form niesprawiedliwości, takich jak dyskryminacja, choroby, przemoc w domu, bieda etc. Bardzo to po linii tego, co Bóg kładzie mi na sercu mniej więcej od początku wakacji i jest to kolejna odpowiedz na moją modlitwę, aby Pan otwierał moje oczy i serce na niesprawiedliwość, która dzieje sie wokół mnie, a uczył mnie szukać w tych sytuacjach Jego sprawiedliwości i o nią się starać. W końcu Jezus sam mówi, ze mamy wpierw szukać Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości a wszystko inne będzie nam dodane. Marzę więc o tym, zeby przestać zabiegać przede wszystkim o własne przetrwanie czy spełnienie, a zapominając o sobie, szukać tego co Jemu lezy na sercu. Na pewno można się sporo takiej postawy nauczyć od Kirka.
*
Uczestnictwo w tym koncercie było dla mnie objawem rozpieszczania jeszcze z paru powodów. Po pierwsze bilety były bardzo drogie, nawet jak na moje "obfitsze" miesiące, a Pan zachęcił mnie, zebym wydała na nie pieniądze w najnajnajchudszym miesiącu roku - i w ogóle nie odczułam tego niespodziewanego, duzego wydatku. Tata zatroszczył się o to, by nie było to dla mnie w ogóle obciązeniem. Po drugie mogłam się wyskakać i wyszaleć tanecznie, bo muzyka i charakter koncertu są bardzo w tym kierunku, a ja tak uwielbiam tańczyć dla Jezusa!
*
Jeszcze jedna kwestia tyczyła mojego zwyczaju martwienia się, z którego Tata konsekwentnie leczy mnie od jakiegoś czasu i choć, oczywiście, staram się bardzo być "pacjentką współpracującą", to i tak obrócenie długotrwałego nawyku o 180 stopni zajmuje trochę czasu. Pan Bóg pomaga mi w tym procesie również przez ludzi, a w te wakacje szczególnie przez jednego niezwykle wyluzowanego nowego kumpla, który jest niezwykłym błogosławieństwem dla mnie w tej dziedzinie (i nie tylko w tej, ale w tej bardzo). Kumpel nieodmiennie na moje martwienia mówi mi "Dziewczyno wyluzuj, nie martw się na przyszłość" i rzeczywiście, w kazdej z sytuacji, kiedy słyszałam od niego te słowa, Pan zawsze, nieodmiennie, wychodził naprzeciw moim potrzebom, jako mój opiekun i Tata. Na tym koncercie niestety kumpla nie było, ale kiedy koncert przeciągnął się poza godziny kursowania komunikacji miejskiej usłyszałam w myślach jego głos mówiący mi, zeby nie martwić się na przyszłość i w odpowiedzi wzbudziła się w moim sercu nie tyle lekkomyślność (nie chodzi przecież o to, zeby popaść w drugie ekstremum, ale zeby dojść do punktu równowagi), ale wiara, ze skoro Tata mnie tu zaprosił, to Tata się mną zaopiekuje w drodze powrotnej. Dawniej albo bym wyszła z tego koncertu wcześniej, albo ostatnią część spędziła bawiąc się na pół gwizdka a więcej denerwując się jak długo to jeszcze potrwa i co się potem ze mną stanie. Tymczasem świetnie się bawiłam do długo po północy, a potem, wyobraźcie sobie, zaraz po koncercie podeszła do mnie całkiem obca bardzo miła babeczka, pytając, czy ktoś potrzebuje podwózki w kierunku Mokotowa, bo ona ma 4 miejsca. Zabrałam się ja i jeszcze kilka osób które znalazłam po drodze, a z nową znajomą miałyśmy okazję budować się nawzajem niezwykle wspaniałymi świadectwami Bożego działania w naszym zyciu. Ponad wszelką wątpliwość było to spotkanie zaplanowane przez Tatę w niebie!!!
*
A więc wygląda na to, ze moze naprawdę wreszcie... ??? !!! Wierzę że tak, że nadchodzi kolejny moment przełomu, kiedy będę oglądać długo wypatrywane zmiany. Już kilka takich momentów przeżyłam, najpierw jeśli chodzi o różne zniewolenia trzymające mnie jeszcze długo po nawróceniu, potem jeśli chodzi o marzenia dotyczące doświadczenia kościoła i znalezienia duchowych ojców. I tak jak wtedy trudno było uwierzyć, ze nadejdzie dzień, kiedy coś się zmieni - a jednak ten dzień w końcu nadszedł - tak samo teraz nadchodzi, wiem, ze nadchodzi czas pokoju jakiego jeszcze nie znałam, wierzę w to! Widzę już chmurkę na horyzoncie, z której spadnie wkrótce ulewa pokoju, deszcz przemiany, strumienie łaski.
*
Jeśli jesteś poddany Bogu i głodny Jego prowadzenia a mimo to czekasz juz bardzo długo na Bozą odpowiedz w jakiejs sprawie, bardzo bym chciała, zeby ten wpis był dla Ciebie zachętą, tak samo jak dla mnie. Na wiele rzeczy czekałam nawet po kilkanaście lat, ale kiedy Bóg otworzył niebiosa i okazał moc swojego ramienia, radość była nieporównywalna do jakejkolwiek innej radości, całkowicie niezapomniana, odmieniająca na zawsze serce. A i ja przeciez nie wszystkiego się jeszcze doczekałam. Są głębokie rzeczy we mnie, które czekają już 20 lat, albo i dłuzej! Niemniej pośród tego czekania Pan jest moją siłą, moja radością, moją pieśnią, moją pociechą, moim źródłem miłości i pocieszenie każdego dnia. Ciągle pragnę, ale już dziś mogę powiedzieć: Nie brak mi niczego. Modlę się, żeby mogło to być także i Twoją modlitwą.
*
A dla tych, którzy lubią Kirka Franklina, albo chcieliby go poznać, załączam na samym dole prawej kolumny nową playlistę z jego utworami. Enjoy!!!
*
Całuję, M

wtorek, 9 września 2008

Niesamowity Bóg

Hej hej hej. Wygląda na to, ze najbardziej intensywny okres wakacyjno-wyjazdowy juz minął. Życie jednocześnie wraca do normy (te same ściany, ten sam komputer, mniej więcej ten sam zestaw buź dookoła - choć tu zawsze sie coś jednak dzieje, ale w moim przypadku to też "norma").

*
Z drugiej strony wiem, ze coś jest bardzo inaczej. Wiem, że ze wzgledu na poranne wstawanie na lekcje będę musiała się trochę ustatkować, ale wiem tez, ze Pan Bóg w ciągu tych ostatnich paru tygodni tak mnie porozciągał, że nie skurczę się już w moim sposobie przeżywania rzeczy do tych samych rozmiarów co dawniej. Jeszcze przed wakacjami bardzo trudno mi było myśleć o gwałtownych zmianach planów, szczególnie jeśli znaczyły one zarywanie nocy lub inwazję w moje małe poletka prywatności, które zostawiłam sobie pośród oceanu dostępności. Teraz zmiany planów spływają po mnie jak po kaczce, wracam do domu nieraz o przedziwnych godzinach, podrózuję przez Polskę nocką i zamiast czuć sie prześladowana cieszę się miłym towarzystwem w podróży. Zauważam, że kiedykolwiek pozwolę Panu zaingerować w moje obszary prywatności, żeby służyć Jemu i tym, którym On sam chce przeze mnie usłużyć, Pan sam oddaje mi wielokrotnie tyle prywatności i możliwości odbudowy sił w terminach, których bym się nigdy nie spodziewała. Bóg jest dobry, tak bardzo dobry.
*
Chodzi mi ostatnio po głowie piosenka TGD z płyty, która już prawie jest :) (alleluja!), o tym, że Bóg jest niesamowity, że wszystko dookoła głosi opowieść o Jego wielkości. To też jest coś co się zmieniło. Bóg całkowicie wyszedł mi z pudełka, w które Go włożyłam. Myślałam, że nie włożyłam, ale jednak. Jednak okazało się, że jest On prawdziwszy i bardziej nadprzyrodzony niż myślałam, niż wierzyłam. Mam w tym roku wobec Niego - i w związku z tym wobec siebie - całkiem inne oczekiwania. Spodziewam się jeszcze bardziej niz kiedykolwiek wcześniej, ze bez Niego nic nie mogę uczynić. Spodziewam się odpocząć w tym roku po moim "pracach" w sensie moich cielesnych wysiłków. Spodziewam się, ze kiedy będę wołać do Pana On będzie odpowiadał. Spodziewam się, ze będzie mówił do mnie i do tych, co są wokół mnie bardziej niż dotychczas. Spodziewam się, ze będzie odkrywał nam w nadprzyrodzony sposób tajemnice potrzebne do tego, by ludzie doświadczali zbawienia i uwolnienia. Spodziewam się, ze Pan będzie dotykał ludzi przez uzdrowienie. Spodziewam się, ze naprawdę poznamy Go lepiej, bo to w bojaźni Pana jest początek mądrości, a w poznaniu Świętego zrozumienie. Spodziewam się naprawdę nadprzyrodzonego roku.
*
Wiecie, już o tym, że przed wakacjami poinformowałam moją szefową, iż będę dyspozycyjna w szkole językowej tylko w godzinach porannych (do lunchu), dlatego, że potrzebuję wrócić do tłumaczenia książek. Nie była to dla niej dobra wiadomość, a jednak, już po tej informacji dostałam tak dużą podwyżkę, że nie będę wcale zarabiać o wiele mniej niż w zeszłym roku, mimo że będę pracować o wiele krócej. A to oznacza, że mogę spokojnie pracować z jednym wydawnictwem i nie próbować na siłę zawsze mieć czegoś "na warsztacie" jeśli chodzi o tłumaczenie.
*
Tak jak na przykład teraz. Skończyłam tłumaczyć wspaniałą powieść i wiem, że nowa książka nadciąga, ale póki co, pomiędzy książkami mam wreszcie czas, o który tak długo się modliłam, żeby go mieć. Modlę się jak Pan chce, abym najlepiej go wykorzystała. Muszę się nauczyć, że nie ma potrzeby być cały czas zajęta jakąś akcją, którą mogę się potem wykazać, żeby udowodnić jakos, iz nie marnowałam czasu. Muszę się nauczyć dawać sobie czas na bycie z Tatą.
*
Dziś czytałam o kobiecie, która wylała drogocenny olej na głowę Jezusa i tak wiele ludzi mówiło, że zmarnowała go. Że mogła go zużytkować lepiej, aby zrobić coś pożytecznego, czego rezultaty można by zmierzyć i zamieścić w rocznym raporcie. Tyle i tyle środków rozdanych ubogim. Nie to, żeby było coś złego w rozdawaniu rzeczy ubogim. Na to jest właściwe, bardzo ważne miejsce w Królestwie. Ale jest też czas na marnowanie naszego olejku dla Niego, dla Niesamowitego Boga. Pytałam rano Pana co jest moim olejkiem i wtedy nie usłyszałam odpowiedzi. Wiem, że jest ich więcej niż jedna, ale w tej chwili wiem, że Pan mi odpowiada, iż jednym z moich "olejków" jest czas. Czas od lat jest jednym z moich najbardziej cennych skarbów. A teraz Pan mi go daje troszeczkę więcej niz zwykle i pyta, czy go dla Niego "zmarnuję".
*
Modlę się, żebym nie zawsze spożytkowywała mój czas pożytecznie i mądrze, w sposób, który zaimponuje każdemu, nawet temu, który nigdy nie spotkał Boga i nie kocha Go. Chcę, aby wśród rzeczy, które robię były tez takie, które będą zrozumiałe i docenione tylko przez Niego i tych, którzy są blisko Jego serca. O to proszę, w imieniu mojego Pana, Jezusa Chrystusa.
*
Pozdrawiam was serdecznie. Muszę chyba "zmarnować" dla Niego teraz przynajmniej parę chwil, więc uciekam w Jego obecność, w Jego objęcia. Do zobaczenia za czas i pół czasu ;) M

wtorek, 2 września 2008

W drodze do Domu

Sorry straszne za zanik Magdy!!! Pan Bóg trochę poprzestawiał mi wakacje i w związku z tym cały czas jestem dalej w rozjazdach. Wróciłam z Zakościela i natychmiast musiałam się bardzo bardzo intensywnie zabrać za kończenie tłumaczenia książki. Wyrobiłam się w ciągu 5 dni, akurat na czas, żeby wyjechać na bardzo intensywny i cudowny weekend w Kaliszu, gdzie znów tłumaczyłam. Wróciłam późnym wieczorem w niedzielę i teraz miałam aż 2 dni na ogarnięcie się w Warszawie, ale juz jutro raniuśko jadę do Gorzowa, tym razem bardziej wypoczynkowo i towarzysko, i wrócę w sobotę prosto na koncert TGD. A w niedzielę pierwsze po wakacjach spotkanie kościoła domowego. Ilość zmian we mnie, wydarzeń, nowych perspektyw, nowych oczekiwań, nowych początków, które Pan Bóg zdołał w tym czasie wyprodukować w moim zyciu jest tak duża, że nie wiem nawet od czego zacząć, a żeby cos tak serio popisać nie będę miała czasu dopóki nieco nie osiądę w Warszawie, po 7-ym września. Ale co się odwlecze, to nie uciecze :)))

*
Napiszę tylko, ze niesamowitym przełomem dla mnie jest to, że choć widzę bardzo wyraźnie w jakim ogólnym kierunku idzie moje życie i choć dalej mam móstwo rzeczy powpisywanych do kalendarza, ale teraz wpisy te się bardzo szybko zmieniają, a mnie to, o dziwo, nie wytrąca z równowagi! Tak jakby Pan coś we mnie przemienił i stwierdził, że teraz będzie mógł przejąć naprawdę kontrolę nad moim czasem i planami, nie zabijając mnie przy tym. I nie zabija. Siedzę z rozdziawioną buzią, chłonę Jego pokój i miłość, a moje życie, tak jak obiecuje Pan w Ef 3:20, przerasta wszystko o co kiedykolwiek mogłabym Go prosić i na co kiedykolwiek sama wpadłam.
*
Tak więc póki co lecę dalej a was wszystkich na ten czas rozstania błogosławię z całego serca w imieniu potężnego, wszechmocnego Boga, naszego Pana Jezusa Chrystusa, który jest Miłością, i Prawdą i Drogą - moją i twoją Drogą do Ojca. Całuję i do usłychu w roku szkolnym. MadziaMadzia

piątek, 15 sierpnia 2008

W trasę!

Kochani, juz mnie bardzo łapie nagromadzenie spraw do "pozapinania" przedwyjazdowo. W niedzielę wyruszam w drogę. Będę tłumaczem na obozie "Letnia Szkoła Chwały". Szykuje się sporo pracy, jako ze większość czasu będę tłumaczyć "w obie strony". Ale załozenia szkoły i nauczanie i towarzystwo szykuje się świetne, więc spodziewam się od Pana nowych początków i wspaniałych przełomów.

*
Dziś był bardzo pracowity i pełen cudownych wydarzeń dzień. Niesamowicie doświadczyłam tego jak wspaniale jest kiedy Pan kontroluje moje zycie a nie ja. Dziś poprzestawiał mi On bardzo mocno plany na najblizszy miesiąc i nowa wersja daje mi doskonałą okazję do słuzby w tym, co jest moją pasją, pozwoli wydać na konferencję w październiku ksiązkę, którą tłumaczę, spełnia moje potrzeby materialne, emocjonalne, potrzebę wypoczynku i jeszcze dodatkowo pokazuje, ze Pan zna moje małe i wielkie marzenia i chce mi robić zgodne z moimi marzeniami niespodzianki. Czuję się niesamowicie dokochana.
*
Ale o tym wszystkim będę pisać po trochu przez najblizszy miesiąc. Póki co pakuję manatki i w drogę. Jakbyście chcieli zobaczyć, gdzie mnie niesie, zapraszam na http://www.misja2222.pl/misja2222_pl/LSC_08.html
Pozdrowienia, zgłoszę się za jakiś tydzień, z małym zapasem :) Cmok. M

wtorek, 12 sierpnia 2008

Smak mojej tęsknoty

Ktoś bardzo drogocenny napisał mi, że boi się już tęsknić, bo boi się wielkich emocji, po których są wielkie rozczarowania. Że nie chce tęsknić za czymś, co przyjdzie po tym życiu, ale potrzebuje ukojenia już dziś. Rozumiem i dzielę te uczucia. Właśnie dlatego, że dzielę te uczucia, dlatego tęsknię dalej i coraz mocniej.

*
Moja tęsknota... nie jest oderwanym od szarej codzienności uniesieniem. To trochę tak, jak jest ktoś o kim wiesz, że cię kocha. Nawet kiedy nie ma tej osoby przy tobie, życie wydaje się jakiej łatwiejsze. Przeszkody wydają się mozliwe do pokonania. Przykrości wydają się drobnostką. Ja się wydaję sobie piękna, nawet kiedy nie jestem doskonała. Ludzie mnie obchodzą. Łatwiej się uśmiecham. Świat nabiera koloru - bo ktoś mnie kocha. A ta tęsknota nie jest smutkiem, ale przypomnieniem, że taka osoba jest w moim zyciu. Więc im bardziej tęsknie, tym bardziej jestem spokojna i szczęśliwa, bo tym mocniej pamiętam o obecności Miłości.
*
Jezus dziś zaspokaja moja serce. Mogę cieszyć się wszystkimi jego darami, mogę pragnąć różnych rzeczy, ale już mnie nie zniewalają. Widząc jak bardzo Jezus zaspokaja mnie juz dziś, tęsknię za tym, by zaspokajał jeszcze więcej
*
Jezus dziś daje mi pokój i wyciszenie, którego tak bardzo potrzebuję, a widząc jak nieziemski jest Jego pokój, tęsknię.
*
Jezus dziś daje mi ukojenie i pociechę, jak zaden człowiek, i choć On sam wkłada w moje serce potrzebę pociechy i wsparcia od ludzi i potrzebę najnormalnieszego przytulenia, to do nikogo nie pójdę wcześniej i do nikogo nie pójdę chętniej niż do niego, bo On pociesza mnie w najgłębszej części mojej istoty. A widząc jak doskonała jest Jego pociecha, tęsknię.
*
Tęsknię właśnie dlatego, ze już dziś doświadczam jak jest dobry. Czy byliście kiedyś zakochani? Ja jak bywałam zakochana, siedziałam nieraz razem z osobą, która rozpaliła moje uczucia i doświadczenie tego, jak ta osoba była miła, wspaniała, jak bardzo się rozumieliśmy, wzbudzała w moim sercu jeszcze większą tęsknotę. Nie dlatego, ze tej osoby nie było przy mnie, ale właśnie dlatego że była.
*
Nie tęsknię za czymś, co dopiero będzie. Tęsknię za czymś, czego już dziś smakuję, a widząc jak jest to cudowne, tęsknię jeszcze bardziej, aby doświadczać więcej każdego dnia, aby doświadczać tego w pełni.
*
Moja tęsknota jest uspokojeniem i słodyczą. Nie ma w niej niczego, budzącego lęk. Dobrze mi tak tęsknić. Kiedy tęsknię, moje serce we mnie jest spokojne, moze dlatego, ze zapomina o sobie, a patrzy na obiekt swojej tęsknoty.
*
Nie wiem, gdzie teraz jesteś i co się z tobą dzieje. Ale Jezus wie o tym lepiej niz ktokolwiek inny i rozumie lepiej niz ktokolwiek inny. Modlę się, żebyś nie bała / nie bał się tęsknić za Jezusem. Nie za uniesieniami. Nie za ludźmi. Nie za wydarzeniami. Choć Bóg moze nas zaprowadzić do ciekawych ludzi i może pozwolić nam uczestniczyć w ciekawych wydarzeniach. Moze tez dać nam uniesienia i emocje, o których istnieniu wcześniej nie wiedzieliśmy, pasje i gorliwość, moze tez dzielić się z nami swoim wlasnym smutkiem i bólem. Ale to nie za tymi wszystkimi rzeczami mamy tęsknić tylko za Jezusem. A On jest pokojem.
*
Niemal od pierwszego dnia mojego bycia z Panem, od 20 lat, moim ulubionym Psalmem jest Psalm 131. Niech i Tobie da on dzisiaj tyle ukojenia, co zawsze dawał mi:
*
Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę
- tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję odtąd i aż na wieki!

niedziela, 10 sierpnia 2008

Tęsknię

Dziwne to dziwne. Z jednej strony to ostatnio jestem bardzo pracowita mrówka. Dyzuruję w pracy, uczę, tłumaczę ksiązkę, spotykam się z ludzkością, zachęcam, łączę światy, przekazuję wieści i biegam po lesie, czyli wszystkie te rzeczy, które zwykle wyprawiam. Jestem zajęta od rana do wieczora.

*
Z drugiej strony, wyje we mnie głód i nie mogę przestać się modlic. Modlę się kiedy się modlę. Modlę się kiedy się kąpię. Modlę się kiedy czytam wiadomości. Modlę się kiedy jadę metrem. Z trudem wstrzymuję się, żeby nie uklęknąć na zimnym marmurze. A moze wreszcie kiedyś powinnam to zrobić? Moja modlitwa jest nieraz skupieniem i ciszą. Nieraz gorącą tęsknotą. Nieraz strumieniem łez. Jestem głodna odpowiedzi, a jednocześnie wiem, że ten głód już jest odpowiedzią.
*
Ostatnio modlę się o głód. Módlę się o przełom. Modlę się o prawdziwe poznanie Boga w Jego miłości, wspaniałości i mocy. Modlę się o to, by moje serce czuło to, co czuje serce Boże. Modlę się, żebym nigdy, przenigdy, nie przeżyła życia dla siebie samej. Modlę się o to, zeby Duch Święty oczyścił moje serce z wszelkiego udawania, z wszelkiej wyuczonej przez ludzi martwej tradycji. Modlę się, aby On sam zaszczepił we mnie nowe oczekiwania, nie na miarę tego kim ja jestem, ale na miarę tego kim On jest. I to wszystko się dzieje. Teraz tęsknię i płaczę i sięgam po niemożliwe.
*
Nie wiem dokąd mnie to doprowadzi. Boję się, dokąd mnie to doprowadzi. Nie mogę się doczekać, dokąd mnie to doprowadzi.
*
Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Wprowadź mnie, o królu, do swoich komnat, abyśmy mogli się radować i weselić tobą, upajać się twoją miłością bardziej niż winem! (Pieśń nad Pieśniami 1:4)
*
Codziennie tęsknię bardziej.

niedziela, 27 lipca 2008

Miłość silniejsza niż śmierć

Hello, kochani. Dziś pokontynuuję trochę wątek muzyczno-artystyczny, a to z powodu czegoś, co dziś mi się zdarzyło. A zdarzyło mi się mianowicie to, że na Facebooku dostałam zaproszenie do tego, żeby dołączyć do sieci przyjaciół kogoś kto nazywa się Melody Green. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej kliknęłam na zaproszenie i znalazłam dołączoną do niego krótką notkę, że Melody zobaczyła jakąś wiadomość, którą zostawiłam na stronie wspólnego znajomego, i że była kiedyś w Warszawie i że może kojarzę muzykę jej nieżyjącego męża Keitha Greena. Wow. Niezły wynalazek ten Facebook. Człowiek budzi się rano i zastaje zaproszenie od wdowy po Keithie Greenie. Pewnie, że słyszałam o człowieku. Choć dawno nie sięgałam po jego muzykę, ale jak tylko się nawróciłam, dwadzieścia lat temu, kiedy w Polsce właściwie nie była dostępna jeszcze w formie nagrań muzyka z zakresu, który teraz określamy CCM, któś dał mi w prezencie kiedy byłam chora kasetę z mieszanką różnej muzyki uwielbieniowej w języku angielskim. Była tam między innymi piosenka Keitha "He Is Risen", która zrobiła na mnie oszałamiające wrazenie, i myślę, ze miała duzy wpływ na rozwój mojego osobistego czasu modlitwy i uwielbienia, a przez to i całej mojej relacji z Jezusem.

*
Dziś pod wrazeniem zdarzenia z Melody zaczęłam przeglądać co tylko było dostępne w necie na temat Keitha i powiem wam, ze przez większość czasu, kiedy czytałam i oglądałam rózne rzeczy, łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy. Niesamowita muzyka i niesamowite zycie. Keith nawrócił się mając 21 lat i wielu jego znajomych mówi, ze nigdy nie widzieli przypadku takiej gwałtownej i spektakularnej przemiany zycia w momencie narodzenia na nowo, jak to się stało w przypadku Keitha. Traktował on Ewangelię radykalnie i od momentu spotkania z Jezusem wszystko w jego zyciu było ilustracją dwóch najwazniejszych przykazań - aby kochać Boga z całego serca, a bliżniego jak siebie samego. Jednym z jego najbardziej znanych utworów był pełen desperackiej tęsknoty utwór "Nie mogę się doczekać, kiedy będę już w niebie". Nie musiał czekać na to zbyt długo. Kiedy miał 28 lat, w 1982 roku (dokładnie 28 lipca, czyli piszę te słowa w wigilię 26 rocznicy) zginął w wypadku lotniczym, wraz z dwójką dzieci, dwuletnią Bethany i trzyletnim Josiah. Melody była w tym czasie w domu z jeszcze jedną córeczką i była w ciąży z kolejną dziewczynką.
*
Z jednej strony łzy cisną się do oczu i serce się rozdziera, kiedy człowiek nawet podejmuje próbę wyobrażenia sobie uczuć Melody w tej sytuacji. Z drugiej strony... Kiedy patrzy się na to, co działo się potem... Z perspektywy czasu, nic w życiu ani Keitha ani Melody nie wydaje się ani klęską ani przegraną... Pomimo tej tragedii ich życie jest tak pełne i owocne. Ja nie jestem w tym momencie nieczuła i gruboskórna... ja po prostu patrzę i widzę jak jest. Choć Keith rozstał się ze swoim ziemskim przybytkiem niczego to nie zabiło ani w jego owocności, ani w owocności jego żony. Jego utwory i nauczanie, które zostało utrwalone zarówno w formie dźwiękowej jak i filmowej nadal inspiruje i porywa do życia pełnego pasji dla Jezusa, a Melody jest pełną radości pełną ducha chrześcijanką, zaangażowaną w wiele dobrych dzieł, pełną twórczości, entuzjazmu, Bożej obecności i światła. Niesamowite.
*
Myślałam sobie o tym wszystkim, szczególnie, że oglądałam wczoraj w gronie rodziny i przyjaciół po raz kolejny film "Przebłysk wieczności", opowiadający o czlowieku, który przeżył swoją śmierć i spotkał Boga, doświadczył przenikających go fal miłości i po raz pierwszy w życiu wiedział, że jest całkowicie zaakceptowany, kochany, doskonale spełniony, pełen pokoju, dotknął absolutnej pełni. Oczywiście wcale nie chciało mu się wracać na ziemię. Jak chcecie wiedzieć dlaczego w końcu wrócił to obejrzyjcie film! Nie mniej to wszystko... Nawet nie wiem jak to powiedzieć, żeby naprawdę dać wyraz temu co czuję. To wszystko daje mi przeczucie tego jak nieskończenie wielki, wieczny i prawdziwy jest nasz Bóg i jak nieskończenie wspaniałe i prawdziwe jest życie wieczne, które zostało dla nas nabyte przez ofiarę Jezusa.
*
Wiele razy powtarzamy, że Jezus pokonał śmierć, ale tak naprawdę, to często nie interesuje nas nic ponadto, żeby Bóg pomógł nam się urządzić w tym życiu. Chociaż w Jezusie nigdy już nie umrzemy, nawet jeśli zginą nasze ciała, to my dalej żyjemy w cieniu śmierci, tak jakbyśmy w ogóle nie poznali Pana. Jesteśmy przerażeni, że jeśli nie doświadczymy wszystkiego co tylko można doświadczyć w tym życiu, to potem umrzemy i nie będziemy już mieli szansy, potem sie wszystko skończy. Mówimy ustami inaczej, ale nasze postawy, nasze reakcje, lęki, depresje, rozpacze świadczą o tym, że tak naprawdę nie wierzymy w tych sprawach Bogu. Nie znamy Go. Co gorsze, nie zalezy nam tak naprawdę, zeby Go poznać. Zalezy nam tylko na tym, zeby wysłuchał naszych zanoszonych z ziemskiej, ludzkiej perspektywy modlitw. A to poznanie Jego zmienia wszystkie nasze perspektywy, zmienia wszystko. O Panie, spraw zeby zaczęło nam naprawdę zalezeć na poznaniu Ciebie!!!
*
Nie piszę tego, żeby kogokolwiek potępiać. Piszę to porażona tym jak wiele dla nas jest dostępne w Chrystusie, jaka wolność, jaka jakość i jak mało znam ludzi, którzy z niej tak naprawdę korzystają. Piszę to nie z oskarżenia, ale z tęsknoty. Piszę nie z rezygnacją, ale z wiarą, że musi być droga w Chrystusie, żeby to do nas dotarło. Już dawno zauważyłam, że kiedy przestajemy żyć dla tej ziemskiej rzeczywistości, to wcale nie tracimy zainteresowania tym światem - wręcz przeciwnie, jesteśmy dopiero wolni, żeby się nim cieszyć i żeby wchodzić w nasze powołanie, by czynić wspaniałe dzieła, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili. Pisze te słowa z modlitwą na ustach, żeby kogoś te myśli obudziły do większych pragnień, do desperacji, do głodu. Wszystko w końcu wraca do tego tematu. Głodu. Głodu, któremu Bóg nie może się oprzeć.
*
Poniżej zamieszczam dwa linki - do występu Keitha, gdzie dzieli się na temat Jezusa i śpiewa wspomniany przeze mnie utwór "He is Risen" i do strony, na której można poczytać więcej o nim i o Melody. Modlę się, żeby stronki te były dla was, tak jak i dla mnie, inspiracją do większej pasji w waszej relacji z Jezusem. Życzę gorącego lata, pełnego Jego Życia, Jego Twórczości, Jego Obfitości, Jego Pełni. Całusy. M
*
*
PS. Wiem, że to pewnie trzeba mieć jakiś moment objawienia, bo same słowa mogą zabrzmieć strasznie sloganowo. Ale jak oglądałam jeszcze raz ten teledysk myslałam sobie, jaka szkoda, że nie spotkam już człowieka na tej ziemi. I pomyślałam, szkoda, że nie żyje. I natychmiast dotarło do mnie, jak wręcz przeciwnie. On naprawdę żyje. Bardziej niż ktokolwiek z nas. Bardziej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Tak się cieszę, że mogę mieć pewność, że Keith Green żyje. I my żyć będziemy. Teraz już naprawdę pa i cmok i do następnego. M

piątek, 18 lipca 2008

Stworzeni dla Miłości

Ostatnio bardzo lubie taką piosenkę. Moze i komuś z was się spodoba.

Toby Mac (to ten sympatyczny facet co na zdjęciu z rodzinką)
"Made to Love"
.
The dream is fading now I am staring at the door
Sen umyka teraz wpatruję się w drzwi
.
I know it’s over cause my feet have hit the cold floor
Wiem, ze to juz koniec kiedy stopy dotykają zimnej podłogi
.
Check my reflection, I ain’t feeling what I see
Sprawdzam odbicie w lustrze, nie czuję tego co widzę
.
It’s no mystery
I nie ma w tym nic nadzwyczajnego
.
What ever happened to a passion I could live for?
Co sie stało z tą pasją, dla której warto było żyć?
.
What became of the flame that made me feel more?
Co się stało z płomieniem, który rozpalał moje uczucia?
.
And when did I forget…
Kiedy zapomniałem...
.
That I was made to love You
Że zostałem stworzony by Cię kochać
.
I was made to find You
Stworzony by Cię znaleźć
.
I was made just for You
Po prostu stworzony dla Ciebie
.
Made to adore You
Stworzony by Cię wielbić
.
I was made to love and be loved by You
Stworzony by kochać i być kochanym przez Ciebie
.
You were here before me
Byłeś tu przede mną
.
You were waiting on me
Czekałeś na mnie
.
And You said You’d keep me never would You leave me
Powiedziałeś, że mnie nie odrzucisz, że mnie nigdy nie zostawisz
.
I was made to love
Zostałem stworzony by kochać
.
And be loved by You
I być kochanym przez Ciebie
.
The dreams alive with my eyes open wide
Sen ozywa, choć oczy mam szeroko otwarte
.
Back in the ring You got me swingin’ for the grand prize
Z powrotem na ringu, sprawiasz że walczę o główną nagrodę
.
I feel the haters spittin’ vapors on my dreams
Czuję jak ci, którzy nienawidzą zatruwają moje sny
.
But I still believe…
Ale ja wciąz wierzę
.
I’m reachin’ out, reachin’ up, reachin’ over
Sięgam przed siebie, ponad siebie, poza siebie
.
I feel a breeze cover me called Jehovaha
Czuję na sobie wiatr a jest nim Jahwe
.
And Daddy I’m on my way…
I juz wyruszam w drogę, Tato
.
Anything I would give up for You
Zostawiłbym dla Ciebie wszystko
.
Everything I give it all away
Wszystko to oddaję

Jego tęsknoty, moje tęsknoty

Co Madzia wyprawia tego lata? Madzia uczy i to samych miłych ludzi. Madzia tłumaczy i to same ciekawe rzeczy. Madzia, z różnym skutkiem, stara się nie tracić pokoju ducha wobec licznych niespodziewanych rozproszeń i dodatkowych zdarzeń, spotkań, przysług, nagłych wypadków, niespodziewanych obrotów i innych raz miłych, raz mniej miłych burzycieli z góry założonego porządku.
*
A w tym wszystkim Madzia co jakiś czas zamyka oczy i stara sie usłyszeć, co tez mówi teraz Pan, stara się zobaczyć choćby zarys Jego kochanej twarzy, poczuć na sercu ciepło Jego kochającej obecności. A Pan jest. Jest Go tak wiele. Jest w zdarzeniach, w inspiracjach, w przypływach pasji, w słowach, w spojrzeniach. Jest zawsze blisko, próbuje zwrócić moją uwagę. Dziś kiedy modliłam się rano miałam taki obraz. Najwspanialszy Ojciec świata i Jego mała dziewuszka. Dziewuszka pełna życia. Co ją Tata weźmie na kolana, ona już złazi, bo coś tam się dzieje za oknem, co koniecznie trzeba zobaczyć, bo nagle zza rogu kanapy rzuciła się w oczy dawno nieużywana zabawka, którą koniecznie trzeba się teraz pobawić, bo przypomniało się, że pani w przedszkolu kazała namalować obrazek i teraz przyszedł do głowy pomysł, który przecież potem może uciec.
*
Tak więc dziewczynka jest jak żywe srebro, szczęśliwa, że Tata jest blisko, ale nigdy nie może usiedzieć na jego kolanach. Gdzieś w tej całej żywiołowej, radosnej krzątaninie, przychodzi jej do głowy, jak wspaniale by było zatrzymać się na kolanach Taty, wtopić się w Jego objęcia, usłyszeć bicie Jego serca, nasiąknąć Jego bliskością, Jego miłością. Nawet w tak małym serduszku gdzieś czai się ta mądrość, że bez takich chwil, coś w jej radosnym pełnym barw i ruchu życiu będzie niepełne, coś nie będzie zbudowane, coś co w słoneczne dni może wydaje się zbyteczne, ale w czasie burzy okaże się nawet nie ostatnią, ale jedyną deską ratunku.
*
Więc dziewczynka myśli sobie, następnym razem jak siądę na kolanach Taty, to posiedzę tam. I naprawdę w to wierzyła, dopóki zaraz po znalezieniu się na kolanach u Taty nie zobaczyła pana listonosza, który coś wrzucił do skrzynki, a to już naprawdę zbyt wielka pokusa... Jak mogłaby zwlekać, zeby zobaczyć, co też przyniósł! Więc jeszcze raz zsuwa się z kolan Taty, myśląc sobie, następnym razem już naprawdę, już na pewno... A Tata tęsknym wzrokiem patrzy za nią... Cieszy się z jej radości, z życia które w niej jest... Przecież sam jej to wszystko dał. Ale jak bardzo tęskni, żeby otoczyć ją swoimi ramionami i poczuć jej oddech na swoim policzku, wtulić się w nią i rozkoszować tą chwilą marząc, żeby trwała wieczność, żeby już teraz zaczęła trwać wiecznie. Tak tęskni Ojciec. Tak tęskni Bóg za swoją córką. Za mną.
*
W te wakacje bardzo wzmaga we mnie tęsknota za tym, żeby już to umieć. Nie żeby przestać być pełną życia i świeżej, dziecięcej ciekawości i zachwytu. To jest dar od Taty, który dostałam, żeby nim służyć. Ale żeby się częściej i dłużej zatrzymywać.
Tęsknię za objęciami Ojca.
Tęsknię za chwilami wyciszenia, za głębokim oddechem, za ożywczym powiewem.
Tęsknię za prostotą, za wolnością od wszelkiej sztuczności i nikomu niepotrzebnych praw i reguł, które sama sobie narzuciłam.
Tęsknię za tym, żeby włożyć moje życie w Jego ręce i rzeczywiście je tam zostawić, żeby z całkowitą ufnością patrzeć tylko dokąd mnie zaprowadzi, słuchać tylko, dokąd mnie pokieruje i bez lęku iść za Nim.
*
Bóg jest. Bóg jest dobry. Bóg jest miłością. Tęskni za mną i tęskni za Tobą. Chodź. Zatrzymajmy się teraz razem, zamknijmy oczy i ukryjmy się w Nim. Nasyćmy się Jego miłością. Odpocznijmy.

poniedziałek, 7 lipca 2008

Dojrzałość

Usłyszałam dzisiaj taką definicję człowieka duchowo dojrzałego: "Osoba duchowo dojrzała, to ktoś, kto zachowuje pokój bez względu na okoliczności".


Uch, poszło w pięty. Muszę spojrzeć prawdzie prosto w oczy... Nawet jeszcze na horyzoncie mi to nie majaczy. Ale tęsknię. Biegnę do przodu, do nagrody, która jest w Chrystusie. W Jezusie i tylko w Nim moja nagroda i wytęsknienie i ukojenie i spełnienie. Pędzę i wiem, ze dotrę, nie dlatego, ze ja, ale dlatego, ze On.

Mt 11:28-29 [Jezus mówi:] Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych.

Shalom, kochani. Shalom.

niedziela, 6 lipca 2008

O wolności w Duchu

Jakoś wciąż nie mogę się doczekać tego momentu, kiedy odczuję, że jest lato i że jest luz i że mogę się poczuć niemal jak obywatelka jednego z tych państw, typu Nowa Zelandia, którego mieszkańcy słyną z wrodzonej i permanentnej postawy typu "laid back" - wolnej od stresu, pośpiechu i jakiegokolwiek "muszę". Ciągle mi się wydaje, że ten moment jest już tuż niedaleko, a jednak ucieka on ode mnie w miarę zbliżania się don - tak jak horyzont. Zawsze w tej samej odległości. Tuż. Choć moze to nieprawda, moze on jest z kazdym dniem blizej, ale z kazdym dniem wzrasta tez moje pole widzenia, moje zrozumienie, mój apetyt. Tak czy tak, jak by to nie było, to do tej pory zdążyłam już załapać, że to nie chodzi w tej całej kwestii pokoju i spokoju tak bardzo o mój program zajęć, ile o coś we mnie w środku. Od dwóch lat, Pan rozpościera przed moimi oczami kolejne odsłony tego, o co z tym luzem, odpoczynkiem i pokojem chodzi.

*
W tym tygodniu dostałam kolejny kawałek układanki. Napewno nie będzie on pożyteczny dla każdej jednej osoby czytającej moje słowa. Ale niektórym może się przyda. Przeczytałam w tym tygodniu taki fragment książki. Po angielsku on był, więc tłumaczenie moje własne:
*
"Mogę wam zagwarantować, że Duch Święty jest twórczy; nigdy nie dopuści on do tego, abyśmy mieli doświadczyć nudy w jakiejkolwiek dziedzinie naszego zycia, jeśli tylko jesteśmy gotowi poddać się Jego prowadzeniu. Nauczyłam się jednak, że często o wiele lepiej czujemy w ramach sztywnych zasad i reguł niż wtedy, kiedy mamy wolność.
*
Często prawda jest taka, że wolność nas przeraża."
*
Jeśli czyta te słowa ktoś taki, kogo reguły i zasady przerażają o wiele bardziej niż wolność, niech nie bierze tego jako pretekstu do pławienia sie w braku dyscypliny i odpowiedzialności za swoje życie. Dzieci czują się bezpiecznie, kiedy w domu są jasno określone zasady, tak samo nasz Tata daje nam pewne jasno określone zasady w domu Bozym, np. to ze najwazniejszym przykazaniem jest to, abyśmy kochali Pana z całego serca, z wszystkich myśli i z całych swoich sił. A drugim to, aby kochać bliźniego jak siebie samego.
*
Są jednak jednostki takie jak ja, które zawsze produkują listy i plany. Na wszystko tworzą określone "rutyny". Np. że rano zaczynam modlitwę od zapisania dziękczynienia w zeszycie. Resztę poranka spędzam na uwielbieniu i czytaniu Słowa. Oczywiście zgodnie z określonym planem czytań. A wieczorem modlę się wstawienniczo zgodnie z wygenerowaną w Excelu listą intencji. Wiem którego dnia podlewam kwiatki a kiedy depiluję nogi a kiedy kładę na buzię maseczkę nawilżającą. Nie wygłupiam się, naprawdę mam te wszystkie listy i jeszcze inne, o których nigdy by się wam nie śniło.
*
I Bóg pokazał mi, że "dla spokoju ducha" mam się pozbyć znacznej części moich list i rutyn. Oczywiście nie to, że przestaję dotrzymywać zobowiązań i zachowywać się nieodpowiedzialnie. Nie o to chodzi. Nie wyrzucę tez mojego ukochanego kalendarza. Fakt jest jednak taki, że ciągle się bałam, że jeśli nie będę miała tych wszystkich list to zapomnę o czymś strasznie istotnym. Tak zwane przyziemności zycia codziennego od lat niezmiennie wydawały mi się bezduszną dzunglą, przeładowaną danymi, pełną zasadzek i torów przeszkód i nie widziałam innego wyjścia, jak tylko produkcja kolejnych list żeby się połapać, zeby nie zrobić jakiegoś strasznego i niewybaczalnego błędu, zeby po prostu przezyć. I to prawda, wolność od moich list mnie cokolwiek przeraza. W przypadku niektórych list, prawdopodobnie nawet cokolwiek bardzo. Pociąga owszem, ale niemniej jednocześnie bardzo prawdziwie przeraża. Będę jednak wierzyć, i wzrastać w wierze, że jeśli będę słuchać Ducha Świętego, On zna moje życie lepiej niż ja i On sam mnie poprowadzi do zrobienia wszystkiego co potrzeba. Własnie w tych przyziemnościach. Będę Go słuchać kazdego ranka, zeby wiedzieć jak stawiać kroki przez dzunglę. Będę Go słuchać, bo On nie poprowadzi mnie na manowce. Zmierzę się z lękiem i tak zdobędę pokój. Czuję juz na twarzy wiatr nowości. Powiew wolności. Juz blisko. Juz tuz.
*
Ps 85:9 Pragnę słuchać wszystkiego, co mi Bóg powie. Pan ogłasza pokój swojemu ludowi, wszystkim ludziom świętym i serca czystego.

niedziela, 29 czerwca 2008

Magda z Ludzką Twarzą ;)

Hello najmilsi. Kolejny niedzielny wieczór po kolejnym pełnym wydarzeń tygodniu. Jestem zmęczona, ale bardzo zadowolona. Tyle działo się dobrego. Tyle Bożego błogosławieństwa i łaski. Tyle Jego prezentów i tyle nadprzyrodzonej mocy do przejścia trudnych sytuacji - i jeszcze nauczenia się z tego czegoś drogocennego. Trochę nie mam siły już pisać niczego mądrego, ale stwierdziłam, że muszę się wyzwolić od takiej wewnętrznej presji, żeby w każdym poście napisać coś bardzo mądrego i głębokiego. Podjęłam dzisiaj decyzję, że będę starała się pisać częściej, nawet gdyby to miało być coś bardzo prostego i krótkiego, ale żebyście wiedzieli, że o was pamiętam, że się za was modlę, że się wami cieszę. I żebyście wy mogli wiedzieć, jeśli czasem o tym zapominacie, że Magda K. też ma ludzką twarz. O jak bardzo bardzo.

*
Dziś miałam spotkanie z jedną osobą, co do którego to spotkania miałam wiele dobrych oczekiwań - szczególnie co do tego ile ja tej osobie będę mogła dać i jak ja wiele będę mogła jej pomóc. Po czym, w związku z niejakim już zmęczeniem materiału po bardzo ekscytującej sobocie i ze względu na najnormalniejszy w świecie atak pychy, dostałam w pierwszej części spotkania całkiem niepoddanego Duchowi Świętemu mowotoku, bardzo "mądrego" i "oświeconego" czym o mało nie spowodowałam całkowitej katastrofy. Chwała Bogu, Jezus dał mi szansę żeby przeprosić i prosic o przebaczenie i kiedy wydawało się, że zadne przepraszanie nie pomoze jednak uratować sytuacji, nastąpił przełom i w ostatecznym rozrachunku moja relacja z tą osobą, kiedy wychodziła była o wiele lepsza, niż kiedy wchodziła. A jeśli się wie jak delikatne są pewne sytuacje w zyciu tej osoby jak i w naszej relacji, to napewno można uznać to za znak Bozej łaski i Jego osobistej interwencji tak samo namacalny jakby pojawiła się w pokoju ręka i zaczęła pisać na ścianie. I prawie tak było. Może nie była to widzialna ręka pisząca widzialne słowa, ale lekcja, której mnie Bóg nauczył była az nadto "widzialna". Nauczka, by zawsze prosić Boga, żeby pokazywał nam zakrytą dla naszych oczu pychę. Nie łudzić się, że w razie co to bez pomocy Ducha jakoś i tak będziemy mogli komukolwiek pomóc. Służyć ludziom i Panu - owszem - bez lęku - ale nie mniej z prawdziwą bojaźnią Bozą. Bóg jest łaskawy. Taki dobry. Taki dobry. Nie wypomina nam naszych grzechów, ale kiedy przychodzimy w pokorze, przebacza i uzdrawia sytuację i jeszcze ją obraca dla dobra. On zawsze jest Panem. On zawsze jest miłosierny. W Nim nie ma potępienia. On pozwala nam czasem popełniać grzechy, abyśmy mogli doświadczać Jego przebaczenia, radości przebaczenia sobie nawzajem i abyśmy nie zapominali, ze choćbyśmy nie wiem jak długo z Nim chodzili to tak samo bez Niego nie mozemy nic, jakby to był nasz pierwszy dzień w Bogu. Pozwala nam narozrabiać i jeszcze potem wyprowadza z tego dobro. On nie ma sobie równych. Jak wielki mamy przywilej być dziećmi takiego Ojca.
*
To by było tyle na dzisiaj od śpiącej Magdy-z-Ludzką-Twarzą. Niech Bóg da wam w tym czasie doświadczać Jego cudownego przebaczenia. Komu wiele przebaczono, ten wielce miłuje. Wielce miłuje bo doświadczył wielkiej miłości. Niech ta miłość dotyka, uzdrawia i uwalnia nasze serca. Dobranoc kochani. Cmok.