niedziela, 13 lutego 2011

Wir i Wichura!

Ależ ten nowy rok się rozwija i jest po prostu niesamowicie!!! Mam taki czas, kiedy mogę wyraźnie powiedzieć, że jestem szczęśliwa. A głównym powodem mojego szczęścia jest to, że Bóg jest blisko. Że cudowna wonność i atmosfera Jego obecności spoczywa na wszystkim. Na moim domu, na moich podróżach, na mojej pracy. Na wszystkich rzeczach wiadomych i niewiadomych. Na czekaniu i na działaniu. Wszędzie. I to wystarczy, żebym czuła się szczęśliwa. A jednocześnie tak roztęskniona jak nigdy wcześniej, roztęskniona za Ukochanym Mojej Duszy. I nawet nie potrafię powiedzieć co się stało. Czy ktoś umie mi powiedzieć, co się stało? Czy coś się wydarzyło w atmosferze duchowej nad Polską? Czy coś się przełamało? Czy coś ma się przełamać? O co chodzi? Czy ktoś coś wie?
*
Właśnie pisałam do jednej znajomej o tym, co się u mnie dzieje i aż sama się zadziwiłam tym, co napisałam. Napisałam, że aż buzuje we mnie od marzeń Bożych, wizji, planów i zachwytów, a tymczasem Pan mnie uczy, żeby z tych wszystkich cudownych marzeń, moim najpiękniejszym i najbardziej ekscytującym marzeniem zawsze był On sam. Tak właśnie napisałam znajomej. I tak właśnie jest. Tego mnie uczy. Jeszcze nigdy wcześniej nie nazywałam Boga moim "najwspanialszym i najbardziej ekscytującym marzeniem". Różnie Go nazywałam, ale tak jeszcze nie. Bóg dawał marzenia. Ale żeby sam był pierwszym z nich? Tak! Tak! Właśnie tak!
*
Niby od "zawsze" wiedziałam o tym i pałałam pasją ku temu, aby zachować czujność i nie ekscytować się bardziej służbą dla Pana, niż Nim samym. Tyle razy widziałam, czasem niestety także u siebie, ten syndrom zachłyśnięcia rozmachem "akcji" i projektów chrześcijańskich, na dokładnie tej samej zasadzie jak ludzie w świecie zachłystują się rozmachem różnych projektów zawodowych czy hobbystycznych. Człowiek ma wtedy wrażenie, że jest zakochany w Bogu, a tak naprawdę jest zakochany w akcji, w spełnianiu się, w tym, że "się dzieje". Wszystko wygląda tak "po Bożemu", dopóki nie zabraknie pożywki "działania" i nagle człowiek odkrywa, że poza tym pędem nic nie ma.
*
Niby to wszystko wiem od lat. Żeby Bogiem się zachwycać, Nim samym. Ale tym razem to wszystko jest tak NAPRAWDĘ. Tak bardzo BEZ ŚCIEMY jak nigdy wcześniej. Teraz nie mogę już sobie pozwolić na zatracenie się w biegu. On. On. To Jego muszę znaleźć. Czuję jak przepływa przeze mnie takie bogactwo pomysłów, zachwytów, tęsknot, współcierpienia, płaczu za tymi, którym może pomóc tylko Pan... Tyle tego przepływa, że aż wiruje mi w głowie, ale mam takie przynaglenie jak nigdy, aby umieć to wszystko w każdej chwili odłożyć, na najcichszy nawet Jego szept - zatrzymać się i być tylko dla Niego. Szaleć za Nim. Kochać Go. Służyć Mu. On i tylko On. Tylko On napełnia to wszystko prawdziwym sensem i trwałą wartością.
*
Och, kochani moi stali czytelnicy, przyjaciele, najdrożsi bracia i siostry w Jezusie, módlcie się za mnie, żebym nie przegapiła tego czasu łaski. Żeby Pan wykonał we mnie i przeze mnie wszystko, co zamierzył w tym błogosławionym czasie. Ja też o to modlę się za was. I dajcie znać, jeśli wiecie dlaczego teraz. I o co chodzi. Pozdrawiam was gorąco... w kochanym Panu Jezusie! M

1 komentarze:

Jakub Ruszniak pisze...

Miło czytać naprawdę, że przeżywasz teraz okres takiej szczególnej pociechy danej od Pana Boga. Dobrze, aby szczególnie w takim okresie poświęcać czas na uwielbienie i dziękczynienie, bo przychodzi ono chyba bardziej naturalnie :) Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem!