czwartek, 4 listopada 2010

Ambicje Boże i nie Boże

Od jakiegoś czasu bardzo wiele rzeczy mówi mi o istnieniu Bożych i nie Bożych ambicji. Jeden z moich odwiecznie najukochańszych Psalmów zresztą właśnie na ten temat traktuje, a mianowicie Psalm 131:
*
Panie, nie wywyższa się serce moje i nie wynoszą się oczy moje; ani nie chodzi mi o rzeczy zbyt wielkie i zbyt cudowne dla mnie. Zaiste, uciszyłem i uspokoiłem mą duszę; Jak dziecię odstawione od piersi u swej matki, tak we mnie spokojna jest dusza moja. Izraelu! Oczekuj Pana Teraz i na wieki!
*

Prawda jakie piękne? Nie musieć koniecznie nikomu niczego udowadniać. Być wolnym od wykazywania się liczbami, osiągnięciami, pozycjami, koneksjami... Być wolnym. Cieszyć się jak dziecko (to samo, do którego należy Królestwo Niebieskie) z tego, że jest się blisko Pana. Być wolnym. Odpocząć.
*
Tak więc temat ten obecny jest w moim życiu od niemal zawsze, ale ostatnio czuję się zasypywana liścikami z nieba, które mi o nim przypominają.
*
Jednym z nich była książka Francine Rivers "And the Shofar Blew" o pastorze, który osiągnął tzw. sukces w świecie chrześcijańskim: piękny budynek, tysiące wiernych, dziesiątki programów, widoczność, rozpoznawalność i sława. Był tak pochłonięty osiąganiem sukcesu i udowadnianiem, że jest w stanie coś zrobić dla Boga, że całkowicie stracił relację z Nim. Odszedł od Niego tak daleko, jak tylko nowonarodzona osoba może odejść. Choć sytuacja w życiu tego konkretnego pastora doszła do pewnego ekstremum, zaczęła się dosyć niewinnie. Od drobnych przesunięć priorytetów. Drobnych przewartościowań. Takich, co to gdyby ktoś zwrócił uwagę, większość ludzi stwierdziłoby, że to czepianie się... A jednak. Te drobne przewartościowania, kroczek po kroczku, doprowadziły do katastrofy. Przewartościowania zbyt bliskie większości z nas, by można było odejść obojętnie od kart powieści.
*
Kiedy byłam w najbardziej wciągającym momencie powieści przeczytałam w czasie jednego z moich poranków z Panem ciekawe Słowo z Księgi Przysłów: "I energia niedobra, gdy brak poznania, błądzi, kto biegnie za prędko" (Prz 19,2) Albo według Biblii Warszawskiej: "Gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć". Słowo idealnie wpisujące się w kontekst książki - i niestety życia wielu z nas. Zdarza nam się chyba nieraz w kościele, że przynosimy ze sobą tę samą hierarchię wartości, która otacza nas w pracy - czyli w świecie. Najlepszy jest chrześcijanin gorliwy w pracy dla Pana, najlepszy jest ten, który idzie jak burza. Budzi w nas podziw kiedy słyszymy o kimś, kto dwa lata temu założył kościół czy wspólnotę, a już... ma tylu członków... A już robią tyle rzeczy. Nie musi to być coś złego... jeśli idzie w parze z poznaniem Boga i intymnością z Nim. Z Jego charakterem, Jego miłością, Jego sposobem myślenia. Ale popatrzmy prawdzie prosto w oczy... Jak często zachwycamy się osiągnięciami chrześcijan na podstawie samych raportów ilościowych... Nie znając ich serc i świadectwa życia. Ani gorliwość, ani energia, ani prędkość postępów... nie jest sama w sobie wartością u Pana, a nieraz może być i zgubą.
*
Tłumaczyłam też właśnie nauczanie na temat "zdobywania siedmiu gór" - to znaczy przenikania chrześcijan do różnych ważnych dziedzin życia społecznego, zamiast zamykania się w czterech ścianach kościoła. Góry Boże to nie tylko życie duchowe, ale i rządy, kultura, gospodarka, edukacja... Przyjrzyjmy się jak wiele uwagi Bóg poświęca tym kwestiom w Biblii, aby funkcjonowały one "po Bożemu" a nie po światowemu". W którymś momencie wykładowca zwrócił uwagę, że nie ma opcji, żeby każdy z nas był kimś, kto stanie osobiście na szczycie góry. Niektórzy z nas może są rodzicami takich zdobywców. Inni wstawiennikami, którzy się za nich modlą. Nie chodzi więc o to, aby koniecznie wejść na szczyt, tak aby nas rozpoznano i abyśmy mogli zyskać z ust ludzi potwierdzenie tego, że coś osiągnęliśmy. Ważne, abyśmy wiedzieli, do czego Bóg nas powołał - i byli Mu posłuszni. Co więcej - abyśmy robili to nawet, jeśli nie jest to służba w ramach kościoła - a to może powodować wiele niezrozumienia i niedocenienia wśród naszych braci chrześcijan.
*
Październikowe tematy modlitwy z Polskę w ramach Polska 24, też uwzględniły tę kwestię dość bezpośrednio: "Prośmy Boga, aby ambicje jego dzieci pochodziły ze studiowania Słowa Bożego, abyśmy pragnęli tego, czego pragnie OJCIEC".
Abyśmy naprawdę tego pragnęli, a nie tego, co jak sobie wyobrażamy, chciałby Bóg, albo o czym jesteśmy głęboko przekonani, sami w sobie, że służyłoby to sprawie Królestwa.
*
Ba! Nawet listopadowe wydanie "Charakterów", czyli zwykłego, rynkowego magazynu psychologicznego, dzieli się odkryciem, że choć świat ceni ambicje, to w nadmiarze mają one skutek wyłącznie destrukcyjny.
*
Co mi osobiście mówi ten zmasowany atak tematu Bożych i nie Bożych ambicji? Mówi mi o tym, że muszę usiąść, poprosić Tatę, o to, żeby pokazał mi prawdę o moim życiu, i zobaczyć dlaczego mi tak naprawdę zależy na tym, żeby pewne bardzo pobożne rzeczy, na których wielce mi zależy, doszły do skutku... I dlaczego tak bardzo spinam się z powodu, że nie udało mi się zrobić jeszcze tak wiele w tym kierunku, jak zakładałam początkowo na ten moment w czasie. Muszę szczerze zbadać motywację każdego "Muszę" w moim życiu.
*
Mam wrażenie, że tak jak kiedyś przed laty, Tata mówi mi: Wyluzuj Mojżeszku. Wyluzuj. Ja zbawiłem świat. Ty już nie musisz tego robić. Kochałem Cię pełnią miłości zanim jeszcze byłaś mi w stanie odwdzięczyć się choćby spojrzeniem czy uśmiechem... I to się nigdy nie zmieni. Wyluzuj. Przeżywaj ze Mną, blisko Mnie, codziennie bliżej Mnie każdy dzień, a jeśli będę miał dla Ciebie zadanie, nie omieszkam Cię poinformować. Wyluzuj kochana. Bądź ze mną.
*
To dla mnie. A co to przesłanie znaczy dla naszych kościołów? Co znaczy dla Ciebie... Składam to w Twoje ręce. Niech to odkrycie przyniesie ci odświeżenie i odpoczynek. Niech Tata zdejmie kosze z twoich ramion, niech zabierze ciężary z twoich rąk. Niech Cię błogosławi swoją miłości i troską. Jesteś dla Niego ważny. Jesteś dla Niego ważna. Już dziś. Już teraz. Na zawsze.