niedziela, 5 września 2010

Gotta Get Closer to God



A więc wróciłam już z wakacji i próbuję się pozbierać. Ostatni wyjazd - w roli tłumacza na warsztaty z Donem Potterem - był dla mnie bardzo wycieńczający fizycznie, ale całkowicie wart włożonego wysiłku (a może nawet bardziej). Potterowie to wspaniale ludzie, pokorni, otwarci, bardzo kochający Jezusa, mądrzy, prawdziwi duchowi rodzice. Jeśli chodzi o tematy poruszane na warsztatach - na pewno można by napisać jakieś obiektywne podsumowanie, ale w sumie były one tak bogate w różne treści i nadprzyrodzone wydarzenia, że prawdopodobnie każdy wyjechał z tego obozu z nieco innym przesłaniem w sercu. Zresztą na samym początku ktoś z prowadzących prorokował, że Bóg będzie w czasie tego wyjazdu dotykał ludzi bardzo indywidualnie i dla każdego będzie miał bardzo indywidualny dar. Świetnie to było widać, kiedy patrzyło się na ludzi stojąc przed nimi w czasie nauczań. Raz po raz, w całkiem innych momentach, pojedyncze osoby w różnych punktach sali zaczynały płakać, chować twarz w dłonie, modlić się, poddawać się Bożym operacjom. Zanim minął tydzień, mało kto pozostał "nietknięty".
*
We mnie osobiście po tym obozie "pracują" w szczególny sposób cztery tematy.
*
Zaufanie vs. kontrola
Bóg w momencie, kiedy oddajemy Mu nasze życie, naprawdę zaczyna nim "zarządzać" - w sposób najmądrzejszy, najlepszy, najwspanialszy, mając pełen obraz sytuacji i najlepsze rozeznanie we wszechświecie. Rządy Jego są jednak na tyle skuteczne, na ile budujemy nasze poczucie bezpieczeństwa w oparciu o to, że Bóg jest godzien zaufania, a nie o to, że sami kontrolujemy naszą sytuację życiową. Don w którymś momencie opowiadał o sytuacji, w której jego życie, na skutek pójścia za Bożym prowadzeniem, całkowicie wymknęło się spod jego (Dona) kontroli. Była to przerażająca sytuacja i Don musiał sobie niemal fizycznie wbijać do głowy, że Bóg jest godzien tego, żeby Jemu w tych właśnie okolicznościach ufać - trochę tak jak Miś Puchatek wbija sobie do głowy łapką, że powinien myśleć. Dla mnie ta historia była jak o mnie. Ileż to już lat uczę się tego, jak ufać Bogu i choć robię trochę postępów, wciąż łapię się na tym, że nie potrafię mieć pokoju, dopóki nie mam wszystkiego ładnie uporządkowanego i pod kontrolą. No i muszę wracać z powrotem "do szkoły" i powtarzać sobie "Ufaj, Madzia, ufaj". Nawet mam już na oknie sypialnianym witrażyk własnej roboty tej właśnie treści: "Ufaj". Tak więc wróciłam z wyjazdu, zaczęłam podejmować desperackie próby ogarnięcia tego, jak miałby wyglądać dla mnie najbliższy rok szkolny... i Duch Święty przypomniał mi po raz kolejny moją ulubioną lekcję, o ufności i o pokoju. O tym, że nie biorę udziału w konkursie na najlepsze życie, ani wyścigu o najlepsze wyniki. Że mogę odpocząć w Bogu. Odnaleźć tożsamość, pokój i przeznaczenie w relacji i codziennej intymnej komunikacji z nim. Ufffff.... ufać.
*
Odpowiedzialność
Ten temat z kolei poruszany był bardziej przez Christine niż przez Dona. W czasie kiedy modliła się za wszystkich obecnych wstawienników, wypowiadała słowa łamiące moc nie Bożego poczucia odpowiedzialności za to, o co się modlimy: o uzdrowienie, nawrócenie, zbawienie. Myślałam, że nie będę już w stanie tłumaczyć, tak bardzo uderzyło to mojego ducha i duszę zresztą też. Nie to, żeby bolało, ale czułam się tak jakby ktoś ściągał mi przez głowę za ciasny i do tego gryzący golf. Z jednej strony to ulga, że to z człowieka złazi, z drugiej strony dopóki nie zlezie, trudno skupić się na czymkolwiek innym, poza tym, że to z człowieka schodzi. Jakoś się jednak udało po krótkim zatkaniu opanować głos. Nie mniej temat dla mnie jest ogromny. Uznać nie tylko w mózgu, ale w serduchu, że to nie ja muszę coś wymyślić, żeby moi bliscy doświadczyli uzdrowienia, uwolnienia czy zbawienia. Że tylko Pan może dotknąć w ten sposób ducha, duszy i ciała człowieka. Że to On jeden leczy złamanych na duchu. I On ma najlepszy czas i pomysły na to, jak to zrobić. A jeśli nie dzieli się ze mną tymi pomysłami (a przynajmniej nie wszystkimi), to pewnie ma ku temu powody - chociażby taki powód, żeby osoba uzdrawiana wiedziała kto ją naprawdę uzdrowił. Z drugiej strony nie jestem też odpowiedzialna za decyzje i wybory drugiej osoby w kwestii tego, jak przyjmuje Boże działanie w jej/jego życiu. Jeśli osoba taka wybiera inaczej niż bym chciała, to nie znaczy, że nie postarałam się odpowiednio mocno, aby ta osoba wiedziała jak wybrać. Nie znaczy, że nie byłam odpowiednio dobrym świadectwem, albo zapomniałam o czymś ważnym. Jestem odpowiedzialna tylko za to, aby być posłuszną Bogu - w modlitwie, w słowie, w działaniu. Uffffff.
*
Sfera prorocza
Choć nie jestem odpowiedzialna za zmianę drugiej osoby, odkryłam, że mogę jej o wiele lepiej usługiwać jeśli otworzę się bardziej, z większą wiarą na sferę proroczą. W czasie obozu tłumaczyłam również sesje zwane "twórczą ekspresją", kiedy to różne osoby przedstawiały jakąś bardzo osobistą formę twórczości - czy to grą na instrumencie, śpiewem, tańcem, ruchem, a obserwatorzy dzielili się wrażeniami na temat tego, jakie ta twórczość niesie przesłanie w Duchu. Na koniec Don dzielił się jakimś proroczym wejrzeniem na temat tej osoby i modlił się za nią. Były to momenty głębokiego duchowego i emocjonalnego poruszenia dla każdej z prezentujących swoją ekspresję osób. Ja zaś, stojąc tam w samym epicentrum wydarzeń przeżywałam tak niezwykłe emocje, że nawet trudno je opisać. Czułam cały ból tej osoby z powodu zranień przeszłości, całą tęsknotę, pasję, determinację i siłę marzeń, które w niej były, czułam zachwyt Boga każdym drogocennym dzieckiem i bogactwem każdego powołania, Jego gniew i ból z powodu każdego cierpienia i wszystkiego co zostało tym osobom ukradzione, Jego ducha walki o przyszłość tych osób. I ryczałam jak norka. Nieraz delikwenci nie byli w połowie tak poruszeni, jak ja. Nieraz byli :) ale nie zawsze. W którymś momencie Pan uświadomił mi, że to coś więcej niż empatia. Że stojąc tam funkcjonuję w sferze proroczej mając wgląd w to co najcenniejsze w tych osobach i w to, co czuje na ich temat Pan. A skoro miałam to tam, mogę to mieć i rozwijać tutaj. A z tego odczuwania może wynikać różnorodność proroczego wstawiennictwa, wsparcia i prowadzenia w służbie tym, do których Pan mnie posłał.
*
"Gotta Get Closer to God" - "Muszę przyjść bliżej do Boga"
Wszystkie powyższe punkty, jak i inne rozmowy na temat tego, że czasy coraz trudniejsze utwierdziły mnie mocno w przekonaniu, że jeszcze nigdy nie potrzebowałam aż tak bardzo przyjść bliżej do Pana. Że skończył się czas ściem i ukrywania słabej relacji z Bogiem wielością barwnej aktywności dla Niego. Że nadchodzi czas takich fałszywych proroków i fałszywych mesjaszy, że na logikę człowiek nie odróżni kto jest kto. Że potrzeba nam duchowego rozeznania i duchowej, a nie duszewnej mocy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej... I właśnie dlatego Gotta Get Closer to God robi się coraz bardziej priorytetowe. Zawsze było na pierwszym miejscu, teraz jednak to pierwsze miejsce robi się coraz ogromniejsze... ;)
*
Ale się napisałam. Może nie ma tym razem tak spójnej puenty jak zwykle, dochodziły mnie jednak głosy żebym koniecznie napisała coś o tym, co było na warsztatach, i tak to właśnie wyszło :) Mam nadzieję, że coś dla siebie w tym znaleźliście... a przede wszystkim, że znajdziecie w ciągu tego roku na nowo, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej swój własny kącik w Bożym sercu... że rzeczywiście bardzo się do Niego przybliżymy wszyscy... Pozdrawiam was gorąco!!! M

2 komentarze:

jagnieszka pisze...

Madzik,dzięki,buzaiczki:)))

Jakub Ruszniak pisze...

Podoba mi się to co piszesz o zaufaniu do Boga. To ważne aby umieć pozwolić Mu wejść w nasze życie. Często jesteśmy jak kierowca samochodu, który owszem, bierze ze sobą Pana Boga, ale stawia Go na miejscu pasażera. Samemu chcemy sterować swoim życiem, i jeszcze najlepiej żeby Pan Bóg to wszystko pobłogosławił. Tymczasem potrzeba aby pozwolić Panu Bogu zasiąść za kółkiem naszego życia. Możemy być zaskoczeni dokąd nas zabierze. Zaskoczeni, ale na pewno nie zawiedzeni. Pozdrawiam serdecznie! :)