Zdarzyło mi się ostatnio coś bardzo osobliwego. A mianowicie chodzę już od dłuższego czasu w głębokim przekonaniu, że lada moment zaczynam całkiem nowy etap mojego życia. Tak jakbym podjęła jakąś radykalną decyzję typu przeprowadzka do innego miasta, nowy zawód, zamążpójście. Nie mogę się tego poczucia za nic pozbyć. Kiedy jednak zacznę się nad tym zastanawiać to stwierdzam, że nic nie zmienia się aż tak mocno. Zmieniam trochę organizację zajęć w tygodniu, ale to przecież robię co roku, korzystając z przywilejów wykonywania wolnego zawodu i upodobania do szukania coraz to nowych rozwiązań mądrego wykorzystania czasu :) Zapisałam się na ciekawy kurs - ale przecież w zeszłym roku też zapisałam się na wspaniały i ciekawy kurs, więc nie jest to rewolucyjna zmiana (acz wielki powód do radości). Skąd więc to przekonanie o całkiem nowej rzeczywistości?
*
Dziś rano doszłam do przekonania, że jest to związane z tym, że wydałam już parę miesięcy temu z natchnienia Bożego wielką batalię duchowi spięcia, braku pokoju, lęku, troski i pośpiechu. Szczególnie mieszkańcy wielkich miast będą wiedzieli o czym mówię, ale pewnikiem nie tylko :) Batalia jest w toku, ale zaczyna już wydawać owoce - i zmiana jest tak wielka, że to chyba właśnie z tego powodu mam to poczucie życiowej rewolucji. Plus z tego, że Duch Święty zapewnia, iż to dopiero początek :) Oczy robią mi się wielkie i okrąglutkie z zadziwienia i zachwytu!!!
*
Ostatnio w niedzielę na spotkaniu naszej wspólnoty rozmawialiśmy o tym, że najważniejsza część naszego życia to życie wewnętrzne. Bóg patrzy na serce i liczą się dla niego motywacje serca. Dobre motywacje poprowadzą do dobrych decyzji i działań. Ale nie za każdym pozornie właściwym zachowaniem są właściwe motywacje. Bogu zależy na pokoju - shalom - swoich dzieci. Na tym, żeby miały pełnię życia, tzn. intymność z Nim i bliskimi, spokojne sumienie, pewność co do przyszłości, radość zbawienia. Nie zależy Mu na tym, żeby mieć dużą frekwencję zdołowanych i sfrustrowanych ludzi na spotkaniach chrześcijańskich, którzy wykonują różne atrakcyjne gesty i miny, nie mające wewnętrznego pokrycia. Nie zależy Mu na tym, żeby ludzie z pustką lub skrywanym gniewem w sercu legitymowali się wielością zajęć i osiągnięć, nawet na najwłaściwszej niwie. Zależy mu na tym, abyśmy mieli właściwe wewnętrzne życie. Nie to, żeby nie było dla Niego ważne co robimy. Ale jest to poniekąd wtórne, bo właściwe życie wewnętrzne i tak zawsze wyda owoc na zewnątrz, który będzie dla Niego radością.
*
Tymczasem kiedy spotykamy się i rozmawiamy o tym, co u kogo słychać, najczęściej koncentrujemy się na tym, co kto zrobił. Albo co komu zrobili. Jakie zmiany w służbie, w pracy, w nauce. Nie skupiamy się zwykle na tym, że czujemy pustkę w kieracie zajęć i że modlimy się o siłę i mądrość dla właściwej zmiany. Nie na tym, że Bóg dał nam nową wolność w jakiejś dziedzinie. Nowe przekonanie. Nową tęsknotę. Czasem, dzięki Bogu - coraz częściej, nasze rozmowy tyczą tych rzeczy. Ale mimo to, kiedy szukałam korzenia mojego wewnętrznego poczucia rewolucyjnej zmiany, zajęło mi parę miesięcy, żeby przestać patrzeć na to, co zewnętrzne. I przestać myśleć, że takie rzeczy jak pierwsze zwycięstwa nad duchem pośpiechu, pierwsze oznaki wolności od komplikowania sobie życia, które z Jezusem ma być lekkim brzemieniem i słodkim jarzmem, to nic aż tak wielkiego, żeby dawało to tak wielkie poczucie życiowej zmiany... Bo tak naprawdę to właśnie to, co dzieje się w nas w środku, to jak postrzegamy rzeczywistość, co uznajemy za ważne i nieważne, groźne czy przyjemne, konieczne i niekonieczne, nasze wewnętrzne nastawienie... to tak naprawdę decyduje i o biegu wypadków w naszym życiu i o jego jakości, w każdym tego słowa znaczeniu.
*
Batalia trwa i jest mi w niej wspaniale, więc pewnie będę wracać do tematu, tym bardziej, że pasuje do nastroju wakacyjnego :) Pozdrawiam gorąco!!! M
Konferencja dla małżeństw
1 tydzień temu