piątek, 19 marca 2010

On otwiera drogę tam, gdzie nia ma drogi

Mimo całej mojej "zachęcającości", muszę przyznać, że życie potrafi się nieraz nieźle poplątać i kusi człowieka, żeby się poddać i schować pod stół albo łóżko, w nadziei, że nikt nas tam nigdy nie znajdzie. Ja na przykład miałam w tym tygodniu taki jeden poranek, kiedy czułam się jakbym znalazła się nagle w samym środku bezkresnego pola sięgających mi mniej więcej do kolan kłujących i czepliwych krzaczków, które rozrywały mi sukienkę, dziobały w skórę. Było źle, niewygodnie i nie widać było drogi wyjścia. Nie wiadomo było nawet gdzie postawić następny krok, albo choćby zmienić nieco pozycję. Kompletna bezsilność i przytłoczenie.
*
Kiedy jednak tak siedziałam, (w ramach poniekąd mojego porannego czasu z Panem) z twarzą ukrytą w dłoniach i w wewnętrznej ciemności, przypomniała mi się pewna przygoda małych bohaterów Opowieści z Narnii, konkretnie z historii o Księciu Kaspianie. Jest taki moment, kiedy dzieci nie widzą drogi na drugą stronę wąwozu, przez który muszą się przedostać, aby spotkać się z Kaspianem. Większość towarzystwa zaczęła szukać po ludzku sposobów na pokonanie owej przeszkody - wszystkie jednak dobrze zapowiadające się drogi okazały się prowadzić donikąd. Łucja natomiast zobaczyła Aslana - królewskiego lwa, który powiedział jej, aby szła w kierunku, gdzie nie było widać żadnej drogi, tylko przepaść. Cała gromadka zdecydowała się pójść tą drogą dopiero, kiedy wszystko inne już zawiodło - bo co mieli do stracenia. Dopiero kiedy doszli na sam brzeg przepaści, okazało się, że prowadzi w tym miejscu w dół wijąca się zygzakami po stromym zboczu ścieżka, która bezpiecznie pozwoliła im dotrzeć do celu.
*
W podobnym temacie - ostatnio na naszym niedzielnym spotkaniu jeden chłopak z naszego kościoła dzielił się tym jak Bóg przemówił do niego przez znajdujący się na szybie napis "Wyjście Ewakuacyjne". Okno, na którym znajdował się ten napis było z zewnątrz zabezpieczone mocną żelazną kratą. Pomyślał sobie, że chociaż napis mówi, że jest wyjście, to wyjścia tak naprawdę nie ma. Skojarzyło mu się to - podobnie jak pewnie kojarzy się nam - z tym jak się nieraz czujemy w naszym życiu, kiedy wiemy, że Bóg mówi o rozwiązaniach dla naszego życia, a my naszymi fizycznymi oczami i ludzkim rozumem tych rozwiązań nie widzimy i nie doświadczamy. Kiedy jednak ów chłopak podszedł bliżej zobaczył, że krata ta zamontowana była na zawiasach i nie była zabezpieczona żadną kłódką. Wystarczyło lekko pchnąć ręką, żeby już znaleźć się na zewnątrz.
*
W każdym z tych przypadków tam, gdzie nie widać było drogi, wystarczyło podejść bliżej, bliżej miejsca, które wskazuje Bóg, żeby zobaczyć ścieżkę, która bezpiecznie zaprowadzi nas do celu.
*
Kiedy tak siedziałam tamtego dnia rano, i razem z całym moim bagażem poczucia bezsilności i smutku starałam się przyjść jak najbliżej i przytulić do Jezusa, gdzieś na dnie mojej duszy pojawiła się pewność, że jest droga. Że Jezus zna drogę. Że Jezus jest drogą. Dalej nie widziałam. Dalej bolało. Ale już było takie miejsce we mnie, do którego mogłam pójść, odpocząć, gdzie mogłam się ukryć i uspokoić i wiedzieć, że przejdę na drugą stronę. I faktycznie - nie od razu, ale jeszcze tego samego dnia zobaczyłam ścieżkę tam, gdzie jej wcześniej nie było. A następnego ranka ścieżka zaprowadziła mnie do miejsc, skąd rozciągały się całkiem nowe, rozległe i zachwycające krajobrazy.
*
Wiem, że to wszystko może brzmieć tak prosto i trywialnie... Ale ze spotkań z ludźmi wiem, że jest możliwe, aby zostać przez całe lata pośrodku pola kłujących krzaków, klęcząc pośród szarpiących ubranie i kaleczących skórę gałązek, wierząc, że - tak jak mówią nam nasze oczy - nie ma dla nas żadnego wyjścia. A wtedy już nie jest trywialnie i prosto. Wtedy jest tragedia. Bez względu na to jednak, jak długo jesteśmy w tym położeniu, w każdej chwili możemy podejść bliżej tego miejsca, gdzie Bóg mówi, że znajdziemy wyjście. Podejść bliżej - wbrew wszystkiemu.
*
Niestety nie powiem ci, gdzie w twoim życiu jest to miejsce, bo On mówi do każdego z nas osobiście. Prowadzi każdego z nas indywidualnie. Ja sama nie umiem tak naprawdę wytłumaczyć, skąd ja wiem, gdzie to miejsce jest i jak ja się tam dostaję. Ale wiem, że jeśli wezwiesz Jego pomocy, i będziesz cicho nasłuchiwać - On ci powie. Nie czekaj, aż uporasz się z bólem i poczuciem bezsilności. Nie czekaj, aż poczujesz się odpowiednio pełen wiary i siły, żeby stawić się na audiencji u Króla. W tym miejscu, w którym jesteś, ze środka pola beznadziei, zawołaj do Niego i czekaj, aż wyczujesz muśnięcie Jego obecności... I wtedy podejdź bliżej.
*
Pozdrawiam was serdecznie. Niech was wszystkich Pan prowadzi na drugą stronę każdego wąwozu, który będziecie jeszcze musieli przekroczyć w swoim życiu. On zna drogę. On jest drogą. On otwiera drogę, tam gdzie nie ma żadnej drogi.

środa, 10 marca 2010

Ku pamięci

Ja dziś chciałam tylko napisać kilka słów ku pamięci kota naszego rodzinnego, który w zeszły piątek, w czternastym bodajże roku swojego kociego życia, czyli w całkiem sędziwym wieku, zakończył swoją bytność na tym świecie. Jeśli ktoś czyta tego bloga od jakiegoś czasu, to słyszał już o Guciu, jako że to on jest Kotem, Który Uratował Małżeństwo Moich Rodziców. Jak to w takich chwilach, nachodzi człowieka refleksja nad całokształtem życia tego, który odszedł i powiem wam, że Pan jakoś bardzo do mnie mówi przez to moje rozmyślanie nad życiem Gucia.
*
Gucio był narzędziem w Bożym ręku i to nie byle jakim. Uratowanie czyjegoś małżeństwa to nie byle sprawa. Gdyby moi rodzice się rozwiedli, ile to byłoby zranień, miotania się, ile być może latami nieuleczonych ran. Lepiej nie myśleć. A i po spełnieniu tej niezmiernie ważnej roli nieustannie, aż do ostatnich swoich dni, dostarczał niezwykłej radości całej rodzinie, a i ogromnej pociechy moim rodzicom, kiedy kolejne dzieci wykruszały się z domu. Jest to ponad wszelką wątpliwość Kot, Który Wypełnił Wolę Bożą Dla Swojego Życia. A przy tym w ogóle się nie naszarpał. Po prostu był dokładnie tym, kim był i pozwalał Bogu, aby niósł go tam, gdzie w danej chwili, ze swoim unikalnym zestawem kocich cech, był akurat najbardziej potrzebny. Był przez to doskonałym instrumentem... ale nie był traktowany instrumentalnie. Wręcz przeciwnie, był kochany i bardzo doceniany, a ci którzy go znali i kochali, będą za nim bardzo tęsknić.
*
To bardzo piękne życie, takie życie Guciowe. Ja wiem, że z ludźmi jest sprawa trochę bardziej skomplikowana. Mamy wolną wolę, wybory do podejmowania itd. Ale i tak nie mogę się pozbyć wrażenia, że Bóg chce mi przez to wszystko powiedzieć coś o tym, jak mogę być Jego doskonałym narzędziem. O tym, że kiedy po prostu dam Mu się nieść, On będzie stawiał mnie tam, gdzie sam fakt, iż jestem tym, kim On mnie stworzył, będzie spełniał jakieś Jego mądre i pełne miłości cele. Że nie zawsze muszę nawet wiedzieć jakie to są cele, a czasem nawet nie muszę być świadoma, że jestem przez Niego używana. Że niczego przy tym nie stracę a zyskam tak wiele rzeczy, za którymi na tę chwilę tylko tęsknię. Że ja też mogę wypełnić wolę Bożą dla mojego życia, a przy tym w ogóle się nie naszarpać, nie "nafrustrować" i nie nakombinować.
*
Tak sobie właśnie myślę, kiedy wspominam Gucia. Tak to za mną chodzi i rodzi jakoś tęsknotę. Tak bym chciała, żeby coś z tej prostoty naprawdę stało i stawało się coraz bardziej moim udziałem. Czego też nam wszystkim życzę. Pozdrawiam serdecznie, M