Ostatnio bardzo mnie porusza słowo przeczytane w Biblii, które mówi o tym, że Bóg jest naszym Wychowawcą. Rzuciłam nawet takie hasło w czasie jakiegoś dzielenia, ale spotkało się ono z dość daleko idącym niezrozumieniem, a czasu nie wnikanie w temat niestety nie było. Mojemu rozmówcy stwierdzenie to skojarzyło się bowiem wyłącznie z kwestią dyscypliny, korekty i karcenia.
*
Wydało mi się to dość przedziwne, jako że dla mnie to określenie znaczy od początku coś całkiem innego. Dla mnie jest to raczej kwestia kształtowania charakteru, kucia losu, formacji. Coś podobnego do sytuacji bardzo dobrego trenera, który bierze młokosa pod swoje skrzydła i "robi z niego" doskonałego sportowca. Bóg "robi z nas" kogoś doskonałego. Kiedy tylko w prostocie przychodzimy do Niego i od Niego oczekujemy prowadzenia i pomocy, On sam dba o to, by wszystko w naszym życiu przygotowywało nas i prowadziło do miejsca, w którym doskonale wypełnimy cel naszego istnienia.
*
A my tak bardzo miotamy się, próbując znaleźć najlepszy program na doskonalenie naszych umiejętności. Tak bardzo staramy się nauczyć wszystkiego, czego powinniśmy się nauczyć. Szukamy metod, sposobów i pomysłów. Tak bardzo zastanawiamy się czy robimy już wystarczająco dużo. Kiedy indziej jesteśmy dumni bądź też przytłoczeni odpowiedzialnością za to, jak "formujemy" ludzi powierzonych naszej opiece w małej grupce.
*
A prawda jest taka, że Bóg może - jeśli taka Jego wola - włączyć określony kurs, dyscyplinę czy program formacyjny w proces wychowania nas, ale to On nas sam nas wychowuje i wykorzystuje do tego naprawdę wszystko. Nasze sukcesy i porażki. To jakich ludzi stawia na naszej drodze. Swojego Ducha porywającego, inspirującego albo ostrzegającego naszego ducha. Cierpienie. Radość. Rzeczy, których się nie spodziewaliśmy jak również brak tych rzeczy, których oczekiwaliśmy.
*
Tak wielką ufność pokładamy w tym, co "my możemy ze sobą zrobić" albo jak możemy "ukształtować charakter" innych osób. Owszem, mamy podejmować aktywne kroki w posłuszeństwie Bogu, ale nie przestaje mnie zachwycać i zaskakiwać to, że najważniejsze wydarzenia w moim życiu, w życiu mojej rodziny i wspólnoty, to te, których nikt z nas nie planował. Tylko Tata o nich wiedział.
*
Mogliśmy mieć niesamowite plany "na najbliższą pięciolatkę" i może nawet je zrealizowaliśmy, ale i tak patrząc w tył okazuje się, że najistotniejsze zmiany nie miały nic wspólnego z naszymi własnymi planami. Tak jak w życiu naszego narodu... niedawna tragedia. Tak jak w moim życiu... Patrycja. I wiele innych mniejszych i większych codziennych kroków, które Bóg podejmuje wobec nas, abyśmy dobiegli do celu i to z jak największą klasą. On jest naszym Wychowawcą.
*
To nie kojarzy mi się z korektą, choć i ona ma swoje miejsce w całym procesie. To kojarzy mi się z inwestowaniem we mnie. Kojarzy mi się z najmądrzejszym i najbardziej efektywnym trenerem, doradcą, mentorem. Z moim Stwórcą, który nie przestaje mnie tworzyć i który - w przeciwieństwie do mnie - zawsze i naprawdę wie co robi.
*
To imię Boga - Wychowawca - to dla mnie odpoczynek. Niech będzie także odpoczynkiem dla was, szczególnie w tych chwilach, kiedy frustrujecie się widząc, że jesteście jeszcze tak daleko od celu, o którym marzy wasz duch. Nawet wtedy, kiedy my sami nie wiemy co moglibyśmy zrobić, aby pójść do przodu, nasz Tata wie... i wykorzystuje każdy dzień naszego życia, nawet to, co wydaje się szare, trudne i przyziemne, aby nas przybliżać do naszych marzeń i celu.
czwartek, 27 maja 2010
Bóg nas wychowuje
Autor: MadziaMadzia o 17:54 2 komentarze
środa, 12 maja 2010
Przycupnęłam
Cześć kochani! Dawno mnie tu nie było i tak w sumie dziś też przyszłam tylko po to, żeby się trochę wytłumaczyć z milczenia. Otóż nie umarłam, nie przestałam patrzeć z nadzieją i wiarą na świat i nie odcięli mi internetu. Milczę... bo tak jakoś mi dusza przycupnęła i bardziej czeka niż tworzy i działa.
*
Na początku ostatniego miesiąca w dużej części czułam się jakby mnie ktoś włożył przez pomyłkę do pralki. Wydarzenia narodowe i prywatne sprawiły, że świat mi wirował. Nawet nie tak bardzo bolało, co wszystko wciąż i wciąż stawało do góry nogami, a kiedy już wylądowałam to musiałam zatrzymać się nisko przy ziemi, żeby odzyskać równowagę, no i tak już mi chwilowo zostało.
*
Pan Bóg przykrył mnie ręką a ja dałam się przykryć. Napełniam się pokojem i zgodą na to, że mogę nie wiedzieć i nie zawsze być hej do przodu. Odpoczywam i czekam, nasłuchuję. Trochę jakbym nasiąkała promieniami słońca, tylko zamiast ciepła i blasku wchłaniam uciszenie i mądrość - tak mi się wydaje.
*
Nie czuję się przez to mądra, nabieram za to coraz głębszego przekonania i zaufania, że Boża mądrość zdoła nawet mnie przeprowadzić bezpiecznie i owocnie przez życie. Przyjdzie znów czas na działanie. Coś się lęgnie. Jakiś następny krok, jakieś dzieło. Tymczasem, żeby się wylęgło, potrzeba jeszcze chwili czasu, jeszcze odrobiny ciszy, jeszcze trochę upajania się Bogiem i oddawania Jemu kontroli.
*
Wrócę tu. Zawsze wracam. Takie są rozkazy :) Pozdrawiam was tymczasem serdecznie i słonecznie. Niech lęgnie się w was tej wiosny wszystko co Boże i piękne :) Uściski, M
Autor: MadziaMadzia o 15:32 0 komentarze