Obiecałam wam kiedyś tam na początku moich wypisków, że będę tu pisać o tym co się u mnie dzieje, a tymczasem piszę tylko o tym co Bóg do mnie mówi. Co też jest ważne, może nawet najważniejsze. Ale skoro obiecałam, to ten wpis będzie trochę bardziej faktograficzny.
Zaraz znowu wyruszam w drugą część wakacyjnych wojaży. Najpierw we wtorek po południu (14-ego sierpnia) jadę nad jeziorko z rodzeństwem i przyjaciółmi - całkowicie wypoczynkowo! Okolice znów bardzo podobne jak przy wyjeździe do Wiatraków. Dojeżdżam pociągiem do Olsztynka i z tamtąd zabiorą mnie na miejsce 7 km do pięknego domku z własnym molo i kajakiem i łódką i rowerami i w ogóle ponoć pełen wypas. Biorę ze sobą moją nową Biblię, która wreszcie mi przyszła - Amplified Bible z dopiskami... nigdby nie zgadniecie czyimi. Oczywiście Joyce Meyer. Tak wielkiej (gabarytowo) Biblii to jeszcze nie miałam, ale jestem nią na tyle dziko zachwycona, że mam zamiar się z nią targać zarówno nad jezioro i potem do Lwówka. I nie mam zamiaru czytać nic innego poza Biblią i mam zamiar temu głównie poświęcać mój wolny czas. Mam od początku tych wakacji rosnącego głoda na Biblię, a teraz to już w ogóle świr.
Nad jeziorkiem będę do 19-ego włącznie a 22-ego zaczyna się obóz absolwencki w Lwówku, gdzie będę tłumaczyć Ricka, acz mam zamiar również korzystać z tego co będzie tam mówione na temat dobrego, biblijnego gospodarowania pieniędzmi i czasem i innymi zasobami, jakie daje nam Bóg. No i oczywiście mam zamiar czytać dużo Biblii. I cieszyć się dawno nie widzianymi ludzikami. Ostatnio nawiązałam z jednym takim ludzikiem kontakt Skypem. Niestety nie będzie ludzika owego na absolwentach, ale za to może przyjedzie po następnych wakacjach ludzik ów na studia do Warszawy, z czego okrutnie się cieszę!!! Jeśli ten ludzik czyta to wie, że o niego chodzi, więc serdecznie ludzika pozdrawiam!!!!!
Z Lwówka wrócę 29-ego więc dopiero po tej dacie będzie można się spodziewać następnego wpisu... ale mam nadzieję, że to co już naprodukowałam + linki i tak dostarczą wam zachęty.
Myslę, że mogę zanim wyjadę pokusić się jeszcze na wstępne podsumowanie wakacji jak dotychczas, bo już spora część minęła i widać już jakiś wzór i porządek tego co Bóg chciał w tym czasie w moim życiu zrobić. Oczywiście może się jeszcze sporo zmienić, bo przecież moje wakacje tak naprawdę trwają do 24 września, dopiero wtedy zaczynają się w szkole grupy, ale w razie zmian to będę uzupełniać na bieżąco.
Dla mnie najbardziej niesamowite to jest to, że Bóg coś mówi i to naprawdę robi. To znaczy OCZYWIŚCIE nie dziwi mnie to, że Bóg dotrzymuje słowa, ale nie mogę się nadziwić, że On taki jest, że pragnie takim gżdylom jak ty czy ja mówić o tym co będzie dalej, daje nam taką łaskę, że możemy prawidłowo od Niego odebrać komunikat, a potem stać z rozdziawioną buzią i patrzeć jak wszystko to, co z pewną taką nieśmiałością zapisaliśmy, że nam Bóg chyba mówi, rozgrywa się przed naszymi oczami, w naszym wnętrzu, w naszym życiu. Jestem oszołomiona i zbudowana i oniemiała z zachwytu Bogiem.
I stand in AWE. To w te wakacje moje najulubieńsze słowo. A-W-E! Czyta się to [ O! ]. A znaczy to taki oniemiały zachwyt, pełen czci nabożnej, osłupienia, zachwytu, oszołomienia, porażenia pięknem, mocą, wspaniałością czegoś. Nie znalazłam w polskim języku jeszcze niestety niczego co by oddawało w równie dobry sposob tego co czuję, kiedy myślę o tym co robi Bógi kim ON jest.
Więc tak jak już chyba tam napisałam w którymś momencie, w długi weekend majowy Pan powiedział mi, że czas wyjść z norki i że zacznie się akcja. Przy czym powiedział mi wyraźnie, że nie znaczy to, że mam sama zacząć coś kombinować, co by tu zrobić tylko mam mieć oczy otwarte na to, co On sam zacznie robić i reagować na Jego zaproszenia. I rzeczywiście tak jak powiedział zaraz później rozdzwoniły się telefony i nie zamilkły przez całe wakacje. To znaczy, gwoli ścisłości jeden zamilkł (stacjonarny), bo się zepsuł - może nie wytrzymał napięcia. Ale właściwe osoby i tak docierają do mnie komórką, Skype'em albo mailem. Na początku było tego tyle, że sama już nie wiedziałam co ja mam robić i co Pan mi przez to mówi. Co mi się już wydawało, że wiem o co chodzi, to czułam, że mam czekać zanim coś orzeknę na sto procent, bo jeszcze będą następne części układanki. Było wesoło! I pewnie jeszcze będzie.
Również w ten sam długi weekend Pan mnie poprowadził, żebym wypisała dary, co do których jestem pewna, że je mam od Pana, które potwierdza mi mój duch i kóre zostały potwierdzone przez wielu świadków. Wypisałam je na kolorowej karteczce post-it, pięknym kolorowym metalicznym żelowym pisakiem i przykleiłam na wewnętrznej stronie okładki mojego dziennika duchowego, gdzie mieszkają sobie po dziś dzień. W maju poza punktem pierwszym na tej liście nie miałam wizji jak, kiedy i gdzie mam nimi posługiwać, a teraz wiem co do każdego z grubsza co mam na dziś dzień robić.
Tłumaczenie - na gębę. Jasne.
Zachęcanie - to ma pozostać służbą nieustrukturyzowaną. Żadnych regularnych spotkań duszpasterskich. Zachęcać tam gdzie jestem. W pracy, w sklepie, na spotkaniach chrześcijańskich, innych spotkaniach relacyjnych, na Skype'ie, albo jak ktoś zadzwoni - tak jak Duch Boży prowadzi. To mi właśnie wychodzi najlepiej. Aha! No i oczywiście w blogu :)
Nauczanie - w naszej grupce tu na Ursynowie/Kabatach i na spotkaniach dla muzyków. Wow! To niesamowite, że zostałam zaproszona, żeby to robić.
Most - miałam jakieś 8 lat temu takie proroctwo wypowiedziane nad moim życiem, że mam być "matką dla wielu, siostrą dla wielu, mostem". Na początku nawet mnie tak nie poraziło jakoś szczególnie to słowo, ale potem, w miarę jak widziałam, że staje się ono prawdą mojego życia, wracało mi coraz częściej na myśl i w końcu stwierdziłam, że może nawet warto by z tym słowem współpracować i się w nim modlić. Ja ten most tak po krótce rozumiem w ten sposób, że Bóg chce, żebyśmy pracowali dla królestwa a nie na konto naszych własnych małych podwóreczek i że mają padać różne mury pomiędzy kościołami w mieście i kraju a wzrastać relacje. Żadne sztuczne układy, ale po prostu pełne miłości relacje i zrozumienie, że jesteśmy wszyscy jedno i działamy dla jednej sprawy. I że są jednostki, które mają służyć tej sprawie burzenia murów i budowania relacji. A żeby to robić same muszą być w różnych miejscach, mieć relacje w różnych miejscach, rozumieć różne miejsca i zapoznawać ze sobą w naturalny, poddany Duchowi Świętemu sposób ludzi z różnych miejsc. I ja bardzo widzę, że jestem jedną z takich jednostek. I chcę w tej dziedzinie współpracować z Panem. A wiecie, to zajmuje czas. Czas fizyczny - odwiedzin, podróży a takze czas modlitwy. I to nie jest coś, co dzieje sie przy okazji, tylko normalnie ważna, konkretna służba. Nagle to do mnie dotarło w te wakacje. Dlatego, pomimo tego, że moim głównym miejscem służby jest nasz Kościół dla Ludzi tu na Ursynowie i Kabatach, zgodziłam się być "stałym gościem" i to z konkretną odpowiedzialnością na spotkaniach muzyków, pomimo tego, że są w tym roku co tydzień i to na końcu świata. No i oczywiście podjęłam tę decyzję również dlatego, że Pan potwierdzał mi ją znakami i cudami, ale to już całkiem inna historia :) Dlatego też chcę dalej z jakąś regularnością bywać na nabożeństwach u Andrzeja N. Dlatego chcę pielęgnować relację z Kaliszem i Kielcami. I Polską dla Jezusa ogólnie. I w konsekwencji z Czechami i Anglią. Nie wspominając już o Ugandzie :) Ajajajaj... Ale się rozpędziłam. Ale wiecie co, ja nie żartuję. Zawsze słyszałam, że te rzeczy, w których Bóg nas stawia są wymagające i kosztują nas często niezrozumienie innych i pokonywanie wielu przeszkód, ale mamy w nich taką pasję, że jesteśmy w stanie w Bożej mocy przejść przez każdą trudność i zaporę. I wiecie co, z tym mostem to jest coś, co Bóg mi daje, ja sobie tego sama nie wymyśliłam. Te wszystkie relacje w tych wszystkich miejscach to nie rzeczy, które ja sobie wywalczyłam po ludzku, tylko w które Bóg mnie sam wprowadził i często nie pozwalał mi z nich wyjść pomimo mojego nieraz ich zaniedbywania. No tak jest! I jak dochodzę do tego tematu "mostowego" to zaczynam szybować. Nie mam pojęcia jak Bóg mnie chce w tym używać, ale dotychczas jakoś to mimo wszystko robił i modlę się, żeby to robił dalej, choć takie to dla mnie niepojętę. Najfajniejsze jest to, że ja się cały czas w tym wszystkim czuje takim żuczkiem. Nie mam swojej mądrości, nie mam dalekoplanowej wizji, nie jestem wielkim strategiem, ale szukam Pana i jak oglądam się za siebie nagle widzę, że On w jakiś sposób znalazł pożytek z takiego prostaczka jak ja. Bo co? Bo jestem towarzyska? A owszem, wykorzystał to. Bo jestem zachęcająca? To też wykorzystał. Ale najbardziej chyba to, że po prostu strasznie chcę przeżyć moje życie zgodnie z Jego wolą. I jestem nieustannie gotowa dokonywać w tym celu zmian i to nieraz drastycznych i to nieraz niepopularnych. Jestem zdesperowana. Więc nawet jeśli nie jesteś taki towarzyski jak ja, i masz inny zestaw obdarowań to jeśli będziesz miał tę ostatnią cechę wspólną ze mną, jeśli będziesz desperacko pragnął nie zmarnować swojego życia i wypełnić Bożą wolę dla Ciebie, to możesz być pewien, że znajdziesz miejsce w królestwie, gdzie Bóg będzie miał z ciebie pożytek, a ty będziesz oniemiały z zachwytu. You will stand in AWE. A żebym to ja jeszcze była tak full zdesperowana. Ja dopiero zaczynam w tym wzrastać i to odkrywać. Jest więcej, jest więcej. Jest nieustannie więcej.
No, ale troche odeszłam od tematu. Hi hi hi - poszybowałam.
Mam jeszcze na liście dwa dary: modlitwa i taniec. Jeśli chodzi o modlitwę - to nie trzeba wiele, żeby się modlić. Trzeba zacząć z Nim rozmawiać. Można sie modlić wstawienniczo i uwielbiać, można się modlić wspólnie, albo samemu. Modli się człowiek na randkach z Nim, w czasie takiego specjalnego czasu kiedy mamy czas tylko dla siebie, we dwójkę, ale można też modlić się na ulicy i w metrze. Mnie na przykład strasznie bierze modlitwa w metrze. Dosyć regularnie. Czasem się boję, że padnę na kolana przy tych wszystkich ludziach. Takie mnie bierze uwielbienio-wstawiennictwo. Nie wywołuję tego w żaden sposób, przychodzi nagle i nic na to nie nie mogę poradzić. To znaczy mogę się wstrzymać od padania na twarz przed Panem tam gdzie stoję w tym wagoniku metra, przynajmniej jak dotychczas mi się udawało, ale nie mogę nic na to poradzić, że mam straszną ochotę to zrobić. Sama jeszcze tego wszystkiego nie rozumiem, ale wiem, że nie wyobrażam sobie życia bez modlitwy, że potrzebuję i doświadczam nieustannie wzrostu w tej dziedzinie, że Bóg mi ciągle pokazuje nowe obszary w modlitwie, jak narazie z daleka, jeszcze niedoścignione dla mnie, ale wiem, że nie pokazuje mi ich bez celu. Wiem że też nie bez celu krąży ten temat domów modlitwy i modlitewnych "boiler rooms". Nie powiem wam jednak w tej dziedzinie nic więcej, bo sama nie wiem. Wiele też mówi mi Bóg o tańcu. Chcę zainwestować czas w tym roku dwa popołunia w tygodniu na taniec, albo w Puelli albo na regularnym kursie tańca nowoczesnego, zależy od tego jak ich plany będą się komponować z moim. Mam wrażenie, że to od Pana i że On to jakoś w którymś momencie wykorzysta. Miałam kiedyś takie krótkie słowo prorocze, chyba w Legnicy w 2001, nie jestem pewna, ale pamiętam przez kogo do mnie Pan powiedział to słowo - jest taka jedna niewiasta piękna z Gorzowa, która zawsze mówi do mnie bardzo krótkie, bardzo konkretne i bardzo prawdziwe słowa i jakoś zawsze ma to miejsce w przebieralniach na terenie hal sportowych gdzie odbywają się różne konferencje. No i wtedy to też było w przebieralni a słowo było na temat tego, że Bóg jakoś w moim życiu połączy te dwa dary: taniec i wstawiennictwo. Dalej nie wiem o co chodzi, ale sytuacja się wyraźnie zagęszcza. Czekam.
Miałam zamiar jeszcze napisać wam 3 tematy, które Bóg głównie kładzie mi na sercu, które mam rozprzestrzeniać przez nauczanie, zachętę i modlitwę. Ale chyba już nie mam siły więcej pisać. Najwyraźniej tak miało być. Jeśli są rzeczywiście od Pana to prędzej czy później tak czy tak znajdą się na tej stronie. Tak jak sobie teraz myślę, to już się w mniejszym czy większym natężeniu znalazły do tej pory :)
Więc na tym teraz zakończę. Jak widzicie dużo na jedne wakacje. Wczoraj mówiłam komuś, że miałam zluzować na rok, żeby uporządkować kwestię tego, które z rzeczy, które robiłam dotychczas, robiłam dlatego, że było to moje powołanie od Pana, a które z rozpędu i z powodu ludzkich oczekiwań. A które były zadaniem na pewien czas, ale ten czas już minął. Jak Joyce'ka kiedyś powiedziała: nieraz dopiero ładnych parę lat po tym jak nasz koń umarł, dochodzimy do wniosku, że czas z niego zsiąść. Jaka marnacja czasu :) Więc mówiłam tak komuś wczoraj i ktoś mnie zapytał: i co, już teraz wiesz? A ja mogłam powiedzieć: wiem. Ile ja czekałam i marzyłam o takiej chwili, zebym mogła tak powiedzieć! Wiem! Jak widzicie, nie wiem jeszcze wszystkiego, ale to jest jeszcze bardziej ekscytujące. Wiem tyle ile potrzebuję wiedzieć na dziś.
*
I wiem coś jeszcze. Wiem, że Pan nie ma względu na osoby. Wiem, że nie spotyka mnie to wszystko bo jestem jakimś niesamowitym wybrańcem. Oczywiście, w pewnym sensie jestem. Tylko ja mogę zrobić to, co ja mam do zrobienia. Ale tylko ty możesz zrobić to, co TY masz do zrobienia. I nie będzie to dla ciebie mniej ekscytujące niż to co ja mam do zrobienia jest ekscytujące dla mnie. Więc będę się modlić, żebyś był absolutnie zdesperowany/absolutnie zdesperowana, żeby nie zmarnować życia, żeby wypełnić Jego wolę, i żebyś był gotowy / gotowa w tym celu dokonywać zmian, nawet drastycznych i niepopularnych. Bóg nie ma względu na osoby. Powołał cię i da ci wszystko czego potrzeba, żebyś zrobił to, co On dla Ciebie zamierzył.