czwartek, 6 września 2007

Choćbyś szedł przez wody...


Tak więc już kochani wróciłam z wakacji... choć jeszcze w ten weekend prąd znosi mnie do Kielc, ale potem już osiądę mniej więcej tu na mojej górze Ararat...


Jak widzicie przeważają u mnie tematy wodniackie. Najpierw byłam z rodzeństwem i znajomymi nad jeziorem, gdzie wody dość dosłownie było w bród i choć nie za bardzo lubię pływać (i w związku z tym nie pływałam), ale bardzo lubię wielkie otwarte przestrzenie, więc ogromną radość sprawiło mi wypłynięcie na środek jeziora np. rowerkiem wodnym albo łodzią wiosłową i bycie tam na środku tak po prostu. Jezioro było cokolwiek dzikie, mało uczęszczane a przez to niezwykle urocze. Na środku jeziora towarzyszyły nam więc głównie kaczki, których sylwetki z daleka wyglądały cokolwiek jak tajemnicze zdjęcia potwora z Loch Ness. No i cisza. Bardzo lubię ciszę. Są ludzie, którzy podobno boją się ciszy i pustki. Dla mnie mają one efekt zdecydowanie kojący, balsamiczny.

To pierwszy motyw wodny.
Drugi motyw wodny był taki, że idąc w Lwówku Śląskim od PKS-u do zamku (jakieś 2-3 km? jeśli ktoś wie ile tego iścia jest to niech mnie poprawi), wraz z trzema pięknymi młodymi niewiastami, zostałyśmy złapane w samym środku otwartego pola przez szaloną burzę gradową połączoną z zarwaniem chmury i tym podobnymi atrakcjami. Chyba jeszcze nigdy tak nie zmokłam. A wraz ze mną walizka i torba i komórka i nowiusieńka Amplified Bible z artykułami Joyce Meyer i dziennik duchowy i wydrukowane na atramentówce rozliczne moje wypiski... Było śmiesznie. Mam teraz falowaną Biblię i falowany dziennik, komórka na szczęście nie jest falowana, acz udawała nieżywą przez większość wyjazdu, w końcu jednak postanowiła mnie nie straszyć i wyszła z ukrycia.

Po powrocie zaś w nocy z piątku na sobotę, lub jak kto woli, późnym wieczorem, bo o 23.30 pękły mi wężyki pod wanną i zaczęła się z nich lać pod wielkim ciśnieniem woda, szybko zalewając łazienkę pół przedpokoju i pół dużego pokoju. Drzwiczki od głównego włącznika wody akurat pozwoliły sobie się zassać i nie chciały ustąpić przede mną ani prośbą ani groźbą ani na siłę ani na spryt. Dopiero pokonał je pan konserwator ze snu wyrwany, który przyjechał z odległości po jakiejś pół godzinie albo może trochę dłużej, i tak niesamowite, że tak szybko, bo nie mieszka zbyt blisko. Na szczęście sąsiedzi nie zgłaszali skargi na mnie, ale do kolekcji pofalowanych nabytków doszedł pofalowany dywan i pofalowana podłoga typu mozaika w dużym pokoju.

A tu jeszcze w moim normalnym trybie czytania Biblii doszłam akurat w tym czasie do kwestii potopu. Hihihi.

Zastanawiam się, czy przez te wszystkie wody Bóg nie chce mi czegoś powiedzieć. Podzielę się z wami moimi skojarzeniami, a jeśli wam przyjdzie coś jeszcze do głowy, to dajcie znać.

Pierwsze moje skojarzenie było na temat cieknącego dachu z księgi Przypowieści lub Przysłów jak kto woli. Co prawda tam chyba było o dachu leniwca, który się zapada, ale o cieknięciu chyba też coś było... W Lwówku otóż bardzo dużo mówiliśmy o dyscyplinie i o leniwcach i o tym jak Pan nas karci bo nas kocha. A ja po powrocie zapadłam bardzo mocno w bimbanie, nie wiem co mi się stało. Jedyny powód dlaczego nie spałam jak pękły wężyki to fakt, że zagapiłam się totalnie w demo gry internetowej typu "hidden objects" - oj nie dotykajcie tego, bo to wciąga. Totalnie bezproduktywne zajęcie i wężyki mnie z niego całkowicie, skutecznie i na dobre wyleczyły. Dużo mi się myśli tak obecnie nad tym, ile Biblia mówi o tym, że pracowitym ludziom to się dobrze wiedzie i droga im prosta i gładka, a gnuśnym to wszystko pod górę. I jeszcze o tym, żeby każdą rzecz, którą robimy robić z całego serca, jak dla Pana i nie dla ludzi... Tęskni mi się u progu tego nowego roku szkolnego za tym, żeby naprawdę z taką postawą wejść w pracę, ale też w służbę i nawet w prace około domu, żeby tak żyć dziarsko i cieszyć się każdą rzeczą, którą mam do zrobienia. Dziarsko to też jedno z ważniejszych słów z wyjazdu w Lwówku. Wiem, że nie mogę popadać w pracocholizm i aktywizm, już się parę razy hamowałam i wykreślałam z kalendarza różne nadgorliwie wpisane tam punkty, ale żeby te rzeczy, które już robię, żeby robić je z o wiele większą pasją i pewnością niż dotychczas. Chyba coś w tym jest, bo także Joyce'ka teraz bardzo dużo mówi na temat życia z pasją... A jak jakiś temat atakuje z każdej strony, to pewnie coś w tym jest. Może się dziwicie, że ja mam z tym problem? Wiecie co, ale naprawdę mam! Jak już znajdę się w sytuacji, w której mam jakieś zadanie, to mnie to motywuje, wpadam w nie cała sobą i wyglądam i szczerze czuję się pełna entuzjazmu. Ale potem tak bardzo czuję się jakby moc ze mnie uszła... i dotychczas nie miałam między tymi rzutami pasji wystarczającej ilości czasu, żeby tę moc odbudować... Teraz po roku przerwy wracam do czynnej służby z pewnym lękiem, żeby znów nie było tak jak wtedy. A Bóg mi mówi (takie mam wrażenie) odwagi! działaj dziarsko i się nie bój! Nawet nie potrafię określić tak ze stuprocentową pewnością co przed urlopem było tak dokładnie moim problemem i skąd się brały te huśtawki energetyczne... ale wierzę, że to co Bóg teraz robi jest informacją i obietnicą, że taka sytuacja się nie powtórzy. Oczywiście, jeśli będę się Go słuchać :)

Inne słowo, które przyszło mi do głowy jak myślałam o tych wodach wszystkich to słowo, które wielokrotnie i na różne sposoby było w szczególny sposób wypowiadane nad moim życiem: słowo z Izajasza 43. Chocbyś szedł przez wody to cię nie zatopią. Mogą cię pofalować. Możesz przez parę dni udawać trupa. Może przemokniesz do suchej nitki. Ale wyschniesz i pójdziesz dalej. Jakoś czuję się pewniejsza niż dawniej, że mogą mi się dziać trudne rzeczy, ale Bóg mnie przez nie przeprowadzi. Tak napisałam dziś rano w dzienniku duchowym, że potrzebuję więcej wiary... szczególnie w sytuacjach, które wymagają wiary... I chyba Bóg mi daje troszeczką wzrostu w tej dziedzinie. Nieraz jesteśmy tak dumni ze swojej wiary kiedy w sumie wszystko jest cool. A ja teraz pobieram kolejną lekcję CHLUBIENIA się wiarą wtedy kiedy po ludzku czuję się przytłoczona.

Tyle moich myśli o wodzie. Jeśli mielibyście jakieś pomysły na to, co jeszcze może oznaczać ten zalew zalań, to jestem bardzo otwarta na sugestie i komentarze.

A nam się zbliżają różne inauguracje. 15 września inaugurujemy cykl inicjatyw towarzyskich w celu wyjścia naprzeciw i budowania relacji i okazywania Bożej miłości naszym sąsiądom - w tym przypadku ma to być grill przy lesie Kabackim. W tej chwili zainteresowanie zgłosiło ok 40 osób. Całkiem sporo. Modlimy się o dobrą pogodę i przede wszystkim, żeby Pan dał nam być przezroczystymi, tak żeby było przez nas widzieć Jego samego. Jeszcze przedtem 13-ego jest inauguracja spotkań muzyków w nowej postaci... Trochę mam tremy i niepewności, jeszcze muszę zadzwonić do Gosi i Leona (zawiadowców tych spotkań) dookreślić szczegóły ich oczekiwań wobec mnie i dopytać się czy nic się nie zmieniło... Ale jak zwykle ciekawość przeważa u mnie nad obawą. Wreszczie 24-ego inauguracja nowych grup... zobaczymy ile i jakich dzieci będzie do mnie przychodzić w tym roku na lekcje. Teraz korzystam z wolnych chwil w czasie dyżurów, żeby się trochę douczać i szukać nowych pomysłów. A tak w ogóle, jak mówi moja szefowa, najważniejsze żeby ich kochać, reszta się poukłada... O Panie, daj mi Twojej miłości, żeby starczyło dla każdego, nawet największego urwićpołcia...

Chyba na tym narazie skończę. Piszcie do mnie piszcie. Życzę wam samych Bożych inauguracji... cokolwiek nowego byście nie zaczynali. Całuję. M

0 komentarze: