Trochę ostatnio mniej piszę, ale to tylko chwilowe. Im blizej końca roku szkolnego tym bardziej kumuluje mi sie fizyczne zmęczenie. Często wracam wieczorem ze szkoły i prawie prosto idę spać. Wzięłam sobie na ten rok za duzo zajęć - pod wpływem lęku wywołanego niespodziewanym kryzysem finansowym, który dopadł mnie we wrześniu. Ale Bóg jest miłosierny i wszystko wykorzystuje dla dobra. Kryzys posłuzył temu, zeby mnie z moimi lękami skonfrontować i uwolnić z ich niewoli. Jestem więc teraz, chwała Panu, wolna od lęku w tej kluczowej dziedzinie - ale nie od zajęć, które zobowiązałam się prowadzić przez cały rok szkolny. Dzięki Bogu, to juz niedługo, bo większość grup kończy już 2 czerwca i jeszcze po drodze dwa długie weekendy :).
*
Nie wiem, czy juz wiecie, ale w ramach wychodzenia z lęków a takze w ramach odkrywania swoich darów i świadomego kroczenia w nich, o czym sporo tu pisałam, po naradzie z Panem, zdecydowałam, ze od wakacji ograniczę uczenie do godzin przedpołudniowych, a po południu wrócę do tłumaczenia ksiązek chrześcijańskich, po dwóch latach przerwy. Bardzo się cieszę. Cieszę się też, bo chociaż ciałko jest zmęczone, to dusza i duch się mają dobrze i jeszcze wzmocniły się przez niedawną weekendową wizytę w Kaliszu u Jurka i Gosi. Na dodatek w tym samym czasie przyjechali tam kochani ludzie z Kielc więc miałam 2 w 1, podwójną radochę za jednym wyjazdem. Niesamowicie mnie Pan zbudował i zachęcił w tematach tak licznych, ze pewnie będę je tu po troszeńku przy różnych wpisach wyłuszczać przez czas dłuższy.
*
*
Tuż przed wyjazdem do Kalisza myślałam sobie rano na modlitwie o czymś, co ostatnio stało się niejako motywem przewodnim mojego życia. Niby nic takiego wielkiego i odkrywczego, ale dotarło to do mojego serca z nową siłą i jakoś bardzo leży mi na sercu, żeby się z wami tym podzielić.
*Siedziałam sobie mianowicie i myślałam o tym, że często kiedy mówimy jakim skarbem dla naszego życia jest Jezus i jak bardzo jest On sensem naszego życia, to tak naprawdę mamy na myśli, że naszym skarbem są zmiany, których dokonał On w naszym zyciu, natomiast sensem naszego zycia, jest nadzieja na dalsze zmiany, których jeszcze oczekujemy, na spełnienie kolejnych potrzeb i pragnień związanych z zyciem na tej ziemi, które dotychczas pozostają niezaspokojone. I kiedy tak siedzialam na modlitwie i cieszyłam się Jego Słowem i Jego obecnością, uświadomiłam sobie, że sensem mojego zycia nie jest i nie moze byc to, co dotychczas od Jezusa otrzymałam, choć jestem Mu za to wdzięczna z całego serca, ani to, ze w Nim jest nadzieja na zaspokojenie takich czy innych pragnień, marzeń czy niedostatków. Sensem mojego zycia jest On sam. Jeśli sensem mojego zycia jest ktokolwiek czy cokolwiek innego, to pozwolę sobie tak się wyrazić, kompletnie bez sensu!!!
*
Wiem, że mam niesamowicie wiele powodów do wdzięczności wobec Jezusa, za to co zrobił w moim życiu i jako przystało na Zachwytka, nieustannie zachwycam się Jego wspaniałymi darami. Dziękuję Bogu, ze kiedy jeszcze Go nie znałam, uchronił mnie przed wczesną ciążą, przed alkoholizmem, przed patologicznym małżeństwem, bo jako nastolatka byłam na najlepszej drodze do takiego właśnie zycia. Uwolnił mnie z uzależnienia od nikotyny. Dał mi łaskę, że mój brat Go poznał wcześnie w swoim zyciu i ze od lat mozemy razem budowac Jego królestwo. Nie posiadam się z wdzięczności, że Pan dał mi tak wspaniałą, Bozą bratową. Jestem Bogu niesamowicie wdzięczna za to, jak wspaniałych mam rodziców. Pan dał mi w całkowicie darmowym prezencie bardzo dobrą znajomość angielskiego, i dar tłumaczenia, którym mogę słuzyć. Dzięki roli tłumacza miałam okazję poznać wielu najbardziej inspirujących i kluczowych przywódców chrześcijańskich w Polsce i na świecie. W ostatnich latach obdarzył mnie przyjaźnią i opieką duchowych mentorów, o których prosiłam Pana z utęsknieniem przez kilkanaście lat. Jestem niesamowicie pobłogosławiona. Ale choć jestem wdzięczna, jednak wiem, że nawet gdyby nie miała tego wszystkiego, On sam byłby moim skarbem, On sam by wystarczył, Jego obecność, Jego miłość, Jego pociecha, Jego głos, nadprzyrodzone przebywanie z Nim w mojej codzienności.
*Nie muszę tez bać się przyszłości, bo choć modlę się wytrwale i z wiarą o rózne rzeczy, których spełnienia nie dane mi było dotychczas oglądać, to mogę mieć pewność, że choćbym nigdy na tej ziemi nie doczekała się zaspokojenia potrzeb, które we mnią wciąz czekają... to nie ma we mnie lęku ani rozpaczy. Bo to On, On jest sensem mojego życia, a nie to na co czekam. Jestem wolna.
*
I to jest tak wspaniałe w Jezusie. Że jeśli On sam jest sensem naszego życia, nic ale to absolutnie nic nie może sprawić, że się na Boga obrazimy, zawiedziemy się na Nim, nic nie może sprawdzić, że zawiedziemy się na życiu, że się zniechęcimy, bo wszystko może zawieść, z jakichś przyczyn, o których tylko On wie, ale ta jedna rzecz nigdy nie zawiedzie - Jego obecność, dostęp do Niego, przystęp do tego, który jest sensem naszego życia.
*
Kiedy On jest sensem naszego zycia, nic nami nie zachwieje. Dlatego warto co jakiś czas zrobić - dla własnego dobra - przegląd naszych fundamentów i sprawdzić, na jakiej nadziei "zawiesiliśmy" nasze życie. Jeśli na Nim - diabeł nas nie zniszczy. Jeśli na Nim - nikt nie zabierze naszej radości. Jeśli na Nim - nareszcie mozemy przestać się bać.