środa, 11 lutego 2009

Hine ma tov...

Hej chciałam tak ogólnie dać znać, ze zyję.... Cosik się ostatnio zagalopowałam. Ciągle (furt) albo mnie nie ma, albo ktoś do mnie wpada z wizytą. Ot i tak, na refleksję mniej czasu niz by sobie człowiek zyczył... Ale i tak Bóg w tym wszystkim mówi i działa.

*
Ostatni weekend byłam w Czeskiej Republice, niedaleczko za polską granicą, w Czeskim Cieszynie i Trzyńcu, gdzie odwiedzałam jednych przyjaciół i uczestniczyłam w szkole proroczej prowadzonej przez innych przyjaciół... Bóg mówił wiele, bywało wesoło, bywało i trochę trudno, tak jak to bywa, gdy Pan dotyka głębi serca... Ogólnie rzecz jednak biorąc byłam ogromnie szczęśliwa z powodu tych kilkudniowych ferii, a to dlatego, ze niesamowicie lubię ten region Śląska Cieszyńskiego i tych ludzi, z którymi Pan mnie w jakiś sposób połączył.
*
Jedną z wielu rzeczy, które mi się tam podoba to mieszanka językowa. Bo jak wiecie, albo moze nie wiecie, ja w ogóle jestem czuła na punkcie lingwistyki i mało co mnie bardziej "kręci". A w tym regionie lingwistycznie dzieje się wiele. Wszystko się tam wydarza naraz po polsku, po czesku i na dodatkek jeszcze "po naszemu", a typowe "czarno-białe" granice określające kto jest kto, do których to przywykliśmy na codzień, nagle przestają mieć zastosowanie. Nikomu nie przeszkadzają różnice w słownictwie, w akcentach i końcówkach fleksyjnych, a ludzie cieszą się, że idzie się w ogóle, pomimo różnic, dogadać i to nieraz głęboko ;). Naprawdę. Rzadko co sprawia mi tak wielką radość jak przebywanie w takim wielojęzykowym, wielokulturowym tyglu i doświadczanie jedności.
*
Wydarzenie to dobrze wkomponowuje mi się w pewien wątek, który Pan porusza ostatnio w moim zyciu, tutaj blizej domu. Wątek nie wydaje się na pierwszy rzut oka równie ekscytujący i egzotyczny, ale w sumie chodzi o coś bardzo podobnego. A mianowicie Pan mi wiele ostatnio mówi i wiele prowokuje sytuacji związanych z róznymi chrześcijanami, którzy mówią "innym językiem" niz my i którzy zyją w całkiem "innej kulturze". Bardzo często w przeszłości owe różnice kulturowo-lingwistyczne prowadziły do problemów relacyjnych na poziomie całych społeczności i kościołów, przez co powstały bardzo jasne wytyczne na temat kto jest kto, kto z kim się bawi, a od kogo trzyma się z daleka. Mam jednak niestety wrażenie, że Bóg mi już nie pozwala godzić się z taką sytuacją. Kołysze moją małą łódeczką i to tak gwałtownie, ze, oj, chyba będę z tym musiała coś zrobić.
*
Narazie się modlę. Modlę się ze szczerymi łzami miłości w oczach o wszelkie duchowe błogosławieństwo i ochronę i prowadzenie dla ludzi, których dotychczas głównie się bałam i wolałabym nieraz nawet zapomieć o ich istnieniu. Chwilami koresponduję. Chwilami pokutuję. I to powaznie. Chwilami zastanawiam się przed Panem, czy nie warto zapłacić ceny, której nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę, zeby naprawdę dokonał się przełom jeśli chodzi o naszą duchową jedność jako chrześcijan. Przyjmuję do wiadomości, ze to co ja osobiście robię w tej dziedzinie ma prawdziwe znaczenie. A to dlatego, ze kościół składa się właśnie z takich osobiście odpowiedzialnych jednostek jak ja i ty. Kościół to my. A nie oni.
*
Duchowa jedność nie oznacza oczywiście, zeby ze wszystkimi być równie blisko. Tego się nie da zrobić w sensie fizycznym ani logistycznym. Ale mozna naprawdę stawać za sobą jak bracia. Jak członki jednego ciała. Mozna czytać fragment z 1Kor 12 nie tylko w odniesieniu do pojedynczych ludzi, ale takze i to całych kościołów. Moze nam zacząć zalezeć na tym, aby zaden kościół nie zbłądził, zeby zły nie okradł zadnego kościoła z pełni, którą Bóg ma dla nich, aby każdy kościół był pełen obecności Ducha Świętego i miłości Jezusa. Mozemy się naprawdę modlić za siebie nawzajem, a szczególnie za tych słabszych. I to z prawdziwym gorącym pragnieniem, aby te społeczności cieszyły się Bozą pełnią i z wiarą (a nie obawą), ze Bóg nas moze wysłuchać.
*
Zawsze mnie bolało, kiedy kościoły się nawzajem oskarzały, zwalczały, tryumfowały, kiedy tylko udało im się udowodnić, ze ktoś inny zszedł na manowce. Tak bardzo mnie to zawsze irytowało, a teraz widzę ile tego było i jest we mnie samej.
*
Oj oj oj. Jak ja w takie tony uderzam, to chyba naprawdę coś nadchodzi. Niech tak się stanie, niech tak się stanie. W Psalmie 133 czytamy: "Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają razem... bo tam udziela Pan błogosławieństwa, życia na wieki". I teraz jest pytanie. Na ile zalezy nam na Bozym błogosławieństwie... w sensie zywej Jego obecności i Jego łaski aby przyprowadzać innych do Chrystusa? Czy na tyle, aby odłozyć poczucie wyzszości, zadowolenie z tego, ze to ktoś inny pobłądził a nie ja? Aby zapomnieć urazę, przebaczyć? Aby załozyć płaszcz pokory? Aby zaprzeć się siebie?
*
Gdziekolwiek jesteś, drogi Czytaczu-Mego-Bloga, modlę się, aby twoje miasto, twój region, kraj, w którym mieszkasz, doświadczały niesamowitych Bożych przełomów w dziedzinie prawdziwej chrześcijańskiej jedności, miłosci i stawania za sobą. Nie jakiejś sztucznej ekumenii, ale takiej autentycznej, według Bożego serca, cokolwiek by to miało oznaczać. Takiej jedności, która zaczyna się od rewolucji w twoim i moim sercu, a kończy się potężnym świadectwem przemiany widocznym dla wszystkich. Modlę się o to dla każdego z nas, także dla siebie samej, bo Pan tylko wie, jak bardzo potrzebuję w tym Jego łaski. I wy się proszę pomódlcie za mnie. I za innych, którzy mogą tego bloga czytać.
*
Postójmy przez chwileczkę za sobą, tak autentycznie, w Duchu i prawdzie.
*
A chwileczek niech będzie coraz więcej.
*
Całuję. M

0 komentarze: