niedziela, 27 grudnia 2009

To On jest Bogiem, a nie my!

Dość niedawno spotkał mnie niezwykły przywilej. Usługiwała mi modlitwą pewna pełna Ducha niewiasta, obdarzona przez Pana w dziedzinie uzdrowienia wewnętrznego. Wysłałam do niej na jakiś miesiąc przed spotkaniem dość szczegółowe odpowiedzi na zadane przez nią pytania, ona w modlitwie przygotowała się do naszej "sesji", a następnie poświeciła mi parę godzin słuchając mnie, udzielając mi prostych, Bożych słów zachęty i porady i modląc się za mnie. Piszę, że to przywilej, bo szczerze mówiąc przez te dwadzieścia kilka lat jak jestem chrześcijanką nie zbyt wiele razy zdarzyło mi się, żeby ktoś poświęcił mi tak dużo jakościowego czasu. Wydaje nam się nieraz, że jak ktoś już "ma swoje lata" w Panu, to nie potrzebuje, a tu się okazuje, że każdemu czasem potrzeba, żeby usłużono także i jemu.
*
Tak więc odbyłam dość długie spotkanie, które już samym faktem, że się odbyło podziałało na mnie leczniczo ;) , a dzięki Bożej łasce, było ono dla mnie błogosławieństwem także na wiele innych sposobów. Jednym z "prezentów", które wówczas otrzymałam jest pewna modlitwa, czy też deklaracja duchowa, która towarzyszy mi teraz niemal każdego dnia, a nieraz nawet kilka razy dziennie: "Dzięki Ci Panie, że to Ty jesteś Bogiem, a nie ja!".
*
Może dla niektórych to brzmi śmiesznie. Jak można podejrzewać, że jest odwrotnie? Że to ja jestem Bogiem? A jednak patrząc nieraz na to, jak ja funkcjonuję i jak funkcjonujemy wszyscy, jako chrześcijanie, przysłuchując się naszym rozmowom, mam wrażenie, że nie tylko mi przydałoby się codziennie modlić takimi słowami. Niby rozumiemy, że to Bóg jest Bogiem, ale działamy tak, jakby przemiana świata i ludzi wokół nas zależała od tego co my zrobimy. Jaki program wdrożymy? Jakie multimedialne cuda zastosujemy prezentując młodzieży ewangelię, tak żeby im w pięty poszło? Jak mówić kazania? Jak grać? Jak prowadzić małe grupy? A bliżej domu: Jak przemówić tej dziewczynie do rozumu? Jak ją zainspirować? Jak dobrać słowa? Jak dobrze zrównoważyć miłość wyrażającą się w łasce z miłością wyrażającą się w mądrych wymaganiach? Jak? Jak to zrobić, żeby nastąpiła trwała zmiana - w tej osobie, w tej wspólnocie, w tym mieście, w tym kraju?
*
Bóg ostatnio sprawia, że zderzam się ciągle z tą prawdą - że jedynym sprawcą jakiejkolwiek trwałej zmiany jest On. Ta osoba, której chcemy usłużyć należy do Niego, jej życie jest w Jego ręku, On ma pomysł na jej życie i tylko On może dotknąć jej serca. Nie nasze słowa, programy, książki i muzyka. Owszem, może się tymi rzeczami posłużyć, ale ostatecznie to On to robi, i w żaden sposób nie możemy sami uzyskać tego samego efektu. On. To On daje nam posłuch, przychylność i autorytet u ludzi. To On zamyka i otwiera przed nami drzwi. To On wyzwala jeńców i to On uzdrawia chorych. On. To On jest Bogiem a nie my.
*
Nie namawiam do bierności. Bóg mówi, że sam przygotował dla nas dobre dzieła, abyśmy je pełnili. Nie mówię, żeby nie szukać odpowiedzi, nie uczyć się jak być lepszym rodzicem, wychowawcą, doradcą, liderem, przyjacielem, sługą. Sama daleka jestem od bierności, nawet pośrodku tej lekcji, której się uczę. Zastanawiam się tylko: gdybyśmy przyjęli w głębi naszych serc, że to On jest Bogiem a nie my - jak bardzo zmieniłyby się w naszym życiu proporcje między czasem rozmowy z Nim, a czasem burz mózgu, spotkań, narad i kolejnych akcji? A w tych dziełach, do których nas prowadzi, o ile czystsze mielibyśmy motywacje, o ile mniej by nas obchodziło co ludzie powiedzą, czy za nami staną i jakie osiągniemy liczby? O ileż więcej pokoju, współodczuwania, łez wzruszenia i radości, lub tego pięknego bólu, który towarzyszy miłości? O ile mniej stresu, wypalenia, szarpaniny, strachu, presji, udawania, zamieszania, poczucia winy, potępienia, oskarżania? Gdybyśmy tak głęboko w sercu przyjęli codziennie to, że to On jest Bogiem, a nie my. Że nasze życie i życie tych, którym służymy, których kochamy, których spotykamy na naszej drodze należy do Niego. Że to On dokonuje trwałych zmian i robi to tak jak chce.
*
Pamiętam, kiedy wiele lat temu modliłam się o ocalenie małżeństwa moich rodziców przychodziły mi do głowy różne scenariusze, jak Bóg może zainterweniować i co można zrobić, żeby im pomóc. Sprawa była trudna, a ich relacje wydawały się od lat uwikłane w błędne koło, które prowadziło ich związek coraz bliżej dna. Próbowałam mamę posyłać na spotkania do kościoła. Zapoznawać z innymi paniami w jej wieku, które pełne były Bożej mądrości i miłości. Ale nic nie działało. Kto by pomyślał, że pewnego dnia, kiedy szłam z bratem do mamy do pracy, żeby odebrać małego kociaka-znajdę, zaniosłam do domu Bożą odpowiedź na moje modlitwy. Małe słodkie stworzonko stało się dla nich pierwszym od wielu lat wspólnym tematem i wspólną sprawą, od której niespodziewanie - nawet dla samych siebie - zaczęli od nowa budować swoją relację. Ja jakoś nie wpadłam wtedy na to, żeby w tej po ludzku beznadziejnej sytuacji posłużyć się małym kotkiem. A Bóg owszem. Tak często działa On całkiem inaczej niż się spodziewamy. To samo widzę teraz w relacji z Pati. Jego pomysły na to jak zachęcić ją do rozwijania relacji z Nim, modlitwy, służenia innym... Mocno awangardowe bym powiedziała, daleko odbiegające od sposobów, po które ja bym kiedykolwiek z własnej woli sięgnęła. A jednak to właśnie Jego sposoby są skuteczne, a nie moje.
*
Kochani, na ten zbliżający się Nowy Rok, niech Pan da nam odpocząć w głębszym poznaniu i zastosowaniu tej prostej prawdy, że to On jest Bogiem, a nie my. Niech ta prawda dokona rewolucji w życiu każdego z nas. Niech serce każdego z nas znajdzie w tej prawdzie odpoczynek - a wówczas nasze życie nigdy nie będzie bezowocne. Ślę uściski noworoczne i nie tylko. M

1 komentarze:

goodnews pisze...

Madga, bardzo budujące bo od serca i od Pana. Darek