wtorek, 16 lutego 2010

Nie z tego świata

Bardzo wiele rzeczy ostatnio skłania mnie do myślenia o tymczasowości i ulotności tego świata materialnego, który nas tak nachalnie i namacalnie otacza.
*
Po pierwsze odeszły do Taty dwie osoby, z którymi wcale nie spodziewałam się aż tak wcześnie rozstawać. Zostawiły - nie tylko mnie zresztą - w stanie pewnego szoku, raczej pozytywnego, pomimo bólu. Tak jakby ktoś nagle wylał na głowę kubeł zimnej wody - przypominając, że Bóg jest większy od nas, nieskończenie większy od znanej nam rzeczywistości i że owo ogromne, nie znające ograniczeń miejsce, do którego On należy - a nie ten niedoskonały świat - jest naszym Domem.
*
Nasłuchał się człowiek przy okazji wielu wspaniałych refleksji mądrych Bożym Duchem ludzi, którzy mówili o wieczności. O tym że jest prawdziwa i że to ona jest rzeczywistością. I o tym, że często wbrew temu, co twierdzimy, cały nasz sposób myślenia - zdradzany przez styl życia, reakcje, emocje i sposób podejmowania decyzji - opiera się gdzieś głęboko na założeniu, że cokolwiek ma się dla nas wydarzyć, musi się wydarzyć w czasie tych kilkudziesięciu (no, czasem stu kilkudziesięciu) lat na tym ziemskim padole. A jak się nie zdarzy, to (niby) przepadło.
*
Na dodatek w ciągu ostatniego roku cały mój dotychczasowy osobisty wszechświat zaczął zmieniać się tak szybko, że zmusiło mnie to do tego, aby w o wiele większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej swoje poczucie bezpieczeństwa, Domu i oparcia budować naprawdę bezpośrednio na Panu, a nie na czymkolwiek związanym z tym światem. Daleko (ho ho ho!) jestem od stanu idealnego, ale przynajmniej zrobiłam kroczek we właściwym kierunku i mam w sercu smaczek tego, co może się zdarzyć, jeśli pójdę dalej w tym kierunku.
*
A to co może się zdarzyć, jeśli pójdę dalej w tym kierunku, mogę określić najlepiej słowem wolność. Wolność od stresu, od którego nigdzie indziej niż w Bogu nie ma ucieczki: stresu związanego z finansami, ludzkimi oczekiwaniami, koniecznością udowadniania swojej wartości, bólem wchodzenia w relacje z niedoskonałymi ludźmi (a innych nie ma), grzechem, chorobami, awariami. Wolność od rozpaczy. Wolność od poczucia ostateczności. Wolność od lęku i od traktowania siebie tak śmiertelnie poważnie. Wolność do robienia kompletnie szalonych, całkowicie nadprzyrodzonych, cudownie sycących i doskonale owocnych rzeczy dla Pana. Wolność, aby bez przeszkód wpatrywać się w Jego twarz i cieszyć się jednością z Nim. Wolność, która z założenia, z klucza i od początku miała być udziałem każdego, kto złoży ufność w Panu i będzie miał w sobie życie Chrystusowe.
*
Tatusiu, proszę naucz nasze serca jeszcze bardziej tego, że rzeczywistość to jest coś o wiele, wiele więcej niż to, co widzą nasze oczy. Że ten świat nie jest naszym domem. Że kiedy odchodzimy z tej ziemi, to zaczynamy najlepszy okres naszego życia. Że mówienie o niebie i wieczności kiedy myślimy o tych, którzy odeszli, to nie jest pusty slogan i tania, nic nie znacząca pociecha. Że to najprawdziwsze prawda. Tatusiu, daj nam ducha mądrości i objawienia, tak abyśmy żyli dla Chrystusa, dla wieczności, dla Królestwa, a nie dla tego świata i jego spraw, abyśmy stali się nieustraszonymi ludźmi "z innej planety". Pokieruj nami i wesprzyj naszego wewnętrznego człowieka, żeby nasze myślenie zostało wzruszone i przemienione u samych podstaw.
*
Ja osobiście wiem, że nie jestem w stanie dojść do miejsca tej wolności sama. Potrzebują Boga. Potrzebuję cudu z Nieba. Ale pragnę - tak bardzo. Niech Pan da nam tę łaskę, abyśmy wszyscy zapragnęli tego stanu, abyśmy go pragnęli coraz goręcej - i aby Jego prawda naprawdę nas wyzwoliła.

1 komentarze:

Nadwrażliwiec pisze...

Tak - jeśli my tylko w tym życiu pokładamy nadzieję, to jesteśmy ludźmi najbardziej pożałowania godnymi... Ważna jest nasza służba dla Niego, ale tylko On zna nasze serca i nie ma względu na osobę. Wielu młodych odchodzi - stąd tak ważne jest łowienie i sianie :) Pozdrawiam serdecznie :)