środa, 10 lutego 2010

Wkorzenieni i ugruntowani

Życie ostatnio jest tak pełne wydarzeń. Niby nic nowego, a jednak odnoszę wrażenie, że jakoś jeszcze bardziej niż zwykle. Albo wydarzenia bardziej pełne wagi. A może człowiek bardziej wrażliwy na nie z biegiem lat... Tak czy inaczej, mam jakoś wrażenie ostatnio, że ciągle i narastająco życie robi się coraz "bardziej" ;)
*
Nie to, żebym narzekała. Nie jest to natłok wydarzeń, który by wypalał. Wręcz przeciwnie. Czuję, że życie pulsuje we mnie w głębi z coraz większą mocą i pasją. Nawet wtedy, kiedy jest bardzo trudno i kiedy płyną łzy. Nawet kiedy odchodzą ludzie, których kochamy. Nawet kiedy jest się bezsilnym wobec nieporozumień i trudu pokonywania tego, co nas różni od innych wierzących. Nawet kiedy nosimy w sercu coraz więcej osób potrzebujących desperacko Bożej interwencji i uwolnienia. Nawet kiedy odczuwamy bezsilność i całkowitą zależność od Boga w każdej z tych kwestii. A na pozytywną nutę: także wtedy kiedy otwierają się nowe drzwi i zaczynamy iść po drodze, po której jeszcze nigdy nie szliśmy. Kiedy wychodzimy zza kolejnego życiowego zakrętu i znów nic nie jest pewne a możliwe wszystko. Kiedy Bóg wkłada w nasze serce pragnienia i marzenia większe niż my sami. Kiedy wiemy, że czas zacząć chodzić w tym, co Bóg wkłada w nasze serce, a jeszcze całkiem nie wiadomo jak.
*
Kiedy tak się rzeczy mają, odnoszę wrażenie, że ilość tematów, które leżą mi na sercu do modlitwy mogłaby wypełnić całe doby wstawiennictwa, a sprawy - zdecydowanie Boże sprawy - pilnie domagające się czynu mnożą się z prędkością światła. I właśnie wtedy kiedy tak się rzeczy mają, Pan przypomina mi o tym, że to wszystko mnie wypali i zniszczy, a do tego nie przyniesie nawet trwałego owocu, jeśli On sam i Jego miłość nie będzie moim absolutnym priorytetem.
*
Jeśli moim jedynym fundamentem i skałą nie będzie On sam, to służba i jej efekty szybko zajmą Jego miejsce. Jeśli moja wartość nie będzie wynikać całkowicie i prawdziwie z Jego miłości do mnie, szybko zastąpi ją opinia, poważanie i uznanie w oczach ludzi. Jeśli nie będę przeniknięta świadomością, że Jego drogi są inne niż nasze, jeśli nie będę desperacko szukać Jego prowadzenia, wkrótce zacznę działać według ludzkich programów i sposobów, a Bóg będzie musiał szukać innej osoby, którą interesują Jego drogi. Jeśli nie będę pokładać ufności w tym, co Pan może zrobić, nigdy nie przekroczę granicy ludzkiej niemożliwości. A Pan pragnie niszczyć dzieła diabła tam, gdzie po ludzki nie jest to możliwe.
*
Tyle lat i w tylu miejscach słyszę o tym, że najważniejsze jest, żebyśmy sami byli zakorzenieni i ugruntowani w miłości Chrystusa. Że najważniejsze przykazanie jest to, aby miłować Pana z całego serca i ze wszystkich sił. Że bez Niego nic nie możemy. I trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek, kto przyznaje się do Chrystusa nie podpisał się pod każdym z tych stwierdzeń. Wszyscy tak mówimy, ale jak często czynimy z tego praktyczny priorytet w naszym życiu? O tyle łatwiej zająć się czymś pożytecznym. Zaspokoić natychmiast wewnętrzną potrzebę wykazania się przed innymi jakimś konkretem, poczucia, że w miejscach naszej bezsilności przynajmniej coś robimy. Tak łatwo dać się ponieść ekscytacji planów i pionierskich projektów. I tak rok po roku, tak naprawdę nie wiemy i nie umiemy zainwestować naszych sił, czasu i pomysłów w to, żeby przede wszystkim budować naszą osobistą intymność z Bogiem.
*
Nie mówię, że nie będę się wstawiać do Pana ani działać. Będę to robić i to pewnie w obfitości. Ale w narastający sposób jest we mnie desperacja, żeby wiedzieć jak praktycznie, na codzień naprawdę stawiać Boga na pierwszym miejscu. Co mam w chwili obecnej praktycznie robić, żeby moja wartość, ufność i nadzieja były naprawdę w Nim? Im więcej wydarzeń, im więcej pasji, im więcej marzeń, im więcej rzeczy do przemodlenia i do zrobienia - tym bardziej chcę, żeby moje priorytety i inwestycje odzwierciedlały to, że żyję tylko dla Niego. Chcę widzieć jak Bóg robi to, co po ludzku niemożliwe. Chcę znaleźć w Nim bezpieczne miejsce, które ochroni mnie od lęku przed ludźmi i okolicznościami. Chcę żeby padały wszystkie moje nie Boże stereotypy. Chcę więcej Jego w moim sercu, w moich myślach i w moim życiu. I nie chcę oszukiwać się, że tak jest, kiedy żyję tak naprawdę po ludzku. I want the real thing. Bez ściemy.
*
Modlę się, "żeby Chrystus przez wiarę zamieszkał w sercach waszych, a wy, wkorzenieni i ugruntowani w miłości, zdołali pojąć ze wszystkimi świętymi, jaka jest szerokość i długość, i wysokość, i głębokość, i mogli poznać miłość Chrystusową, która przewyższa wszelkie poznanie, abyście zostali wypełnieni całkowicie pełnią Bożą" (Ef 3,17-19). Modlę się dla nas wszystkich o głód czegoś więcej, o głód życia naprawdę tym wszystkim o czym czytamy i o czym mówimy. Modlę się, abyśmy wszyscy znaleźli takie miejsce w Bogu, gdzie niemożliwość nie będzie dla nas żadną przeszkodą.
*
Ale się szykuje jazda. Taką mam nadzieję. Tak wierzę. Za tym tęsknię. Amen

0 komentarze: