czwartek, 31 stycznia 2008

Można się uśmiać!

Jak już pewnie zauważyliście, ostatnio jednym z przewodnich wątków mojego życia jest temat zaufania Panu. A im bardziej ten temat się rozwija, tym więcej dziedzin mojego życia jest napełnionych wolnością i pokojem, których wcześniej nie było tam wcale. No..., lub prawie wcale. Jest jednak jeszcze jeden temat, który całkiem niedawno zaczął chodzić za mną i mam wrażenie, że nie przypadkowo właśnie w takim momencie mojego życia. A tematem tym jest śmiech :)
*
Bo że radosna ze mnie istota to wszyscy wiedzą. I że moja mama nazywa mnie Zachwytek i pewnie ma ku temu jakieś podstawy też większość z was wie. Ale podskoki zachwytu i ogniki w oczach to jeszcze nie całkiem to samo co śmiech.
*
W ostatnią sobotę u mojego Braterstwa mieliśmy spotkanko z przyjaciółmi i na tym oto spotkanku dostałam napadu śmiechu. Śmiałam się i śmiałam i tak naprawdę to nie było ku temu żadnego powodu, przynajmniej nie żeby śmiać się AŻ tak. Budziłam swoim zachowaniem we wszystkich zgromadzonych sporą konsternację i w sobie, nie ukrywam, też budziłam konsternację, ale naprawdę nic nie mogłam na to śmianie się poradzić. Nie było siły. W końcu musiałam udać się w ustronne miejsce i pozostać tam aż do chwili kiedy nadawałam się znów do tego, żeby pojawić się wśród ludzi, a trwało to dosyć długo. Śmiałam się tak bardzo, że brzmiałam trochę jakbym nawet szlochała, o płakałam tak, że spłynął mi chyba cały makijaż. Bałam się, że wypłyną mi szkła kontaktowe! O, jak było dobrze. Niektórzy uczestnicy potraktowali sprawę jako całkiem naturalną, acz niezbyt może powszechną, że "czasem się ludziom tak robi". Ale, wiecie, dla mnie to było bardzo nadprzyrodzone. Bo ja nie jestem już taka sama po tym śmiechu. Od paru tygodni coś we mnie "się leczyło" ale nie mogłam się pozbyć ostatniego ziarna bólu, które cały czas uwierało gdzieś w skądinąd optymistycznie nastrojonej duszy, a od soboty ziarenko się tak jakby rozpuściło. Albo zostało wymyte. Szkła kontaktowe, na szczęście, okazały się trwalsze :)
*
W tym tygodniu natomiast miałam okazję obejrzeć program, w którym wypowiadał się pewien ceniony chrześcijanin, doktor medycyny i mówił jak to Pan Bóg nas skonstruował, że jesli żyjemy zgodnie z Jego wytycznymi, to doświadczamy obfitości również w dziedzinie zdrowia i sił fizycznych. I jako bardzo ważny czynnik wymienił on właśnie śmiech. Że likwiduje on negatywny wpływ stresu i nawet jakieś pierwiastki wypędza z organizmu, nie pytajcie mnie jakie. Myślę, zresztą, że ten śmiech, to on wypędza z człowieka o wiele więcej niż tylko jakieś związki chemiczne. Ale, mówi ten doktor, nie chodzi o śmiech półgębkiem, taki z umiarem i dostojnością, nie nie, ten można sobie odpuścić. To co człowiekowi tak bardzo pomoga, to jak on to nazwał, "belly laughter", ten śmiech przy którym cały brzunio człowiekowi podskakuje. A taki śmiech, szczególnie kiedy przychodzi niespodziewanie, niezasłużenie, po czasie trudu i zmagania, no to dla mnie jak nic jest dar z nieba, prezent prosto od Pana, imiennie dla Jego dziecka, aby Ono uleczyć, podnieść, przywrócić siły. Bóg jest dobry!
*
Czasem mamy taki obraz Boga, który jest taki mistyczny (bo jest!) i we wszystkim zachowuje właściwy umiar (no... w pewnym sensie chyba... sama nie wiem, możecie mi podpowiedzieć) i jest taki dostojny (co nie ulega wątpliwości). Wszystko prawda, ale jednocześnie jest też prawda, że Bóg jest Bogiem obfitości i niepohamowanej radości, tak szczerej, czystej, tak eksplodującej, że nic w świecie nie może się temu równać. Większej radości niż jak wtedy kiedy Ten Wymarzony wreszcie powie Kocham czy tej kiedy Ta Wymarzona wreszcie powie Tak. Większa radość niż wtedy, kiedy od lekarza usłyszysz, że testy na zabójczą chorobę są negatywne i twojemu życiu albo życiu twojego dziecka nic nie grozi. Większy niż jak kończy się wojna i przestają ginąć ludzie. Wszystko co znamy na świecie jako dobre to tylko cząstka i cień nasyconej pełni, którą mamy w Bogu. Więc nie ma opcji żeby jakakolwiek radość ziemską równała się z radością Bożą. Nic nic nic, ale to nic, co mógłbyś sobie wyobrazić, choćbyś starał się ze wszystkich sił wymyślić coś bardzo radosnego, nie dorówna tej radości, która jest w Nim.
*
Więc ja powiem dziś tak: w Bogu MOŻNA się uśmiać. Wolno! Jest to absolutnie właściwe i nawet bardzo wskazane. Tak że jeśli potrzebujesz odświeżenia, a może głębokiego uleczenia i wszystko możesz o sobie powiedzieć, ale nie to, że masz ochotę na chichy śmichy... SZCZEGÓLNIE jeśli teraz tak się czujesz - módl się do Boga o śmiech, o dar niepohamowanego, czystego, zdrowego, nadprzyrodzonego, leczącego śmiechu. A ja jestem pewna, że Pan potraktuje tę modlitwę BARDZO POWAŻNIE.
*
Całuję! M

0 komentarze: