piątek, 15 lutego 2008

I'm a Princess!!!

Gdzieś na przełomie października i listopada, za (conajmniej) siedmioma morzami, w odległej krainie, gdzie filmy wchodzą do kin znacznie wcześniej niż u nas, pewien zacny człek obejrzał film Enchanted i stwierdził, że to jest film o Bożej Królewnie z Odległej Polski - o Magdalenie. I że przez cały czas, kiedy film oglądał o tejże królewnie myślał. O mnie. Od momentu kiedy to usłyszałam bardzo czekałam na to, żeby móc zobaczyć co też w tym filmie jest takiego, co może sprawić iż jakiś mąż szlachetny za wieloma wodami oglądając go myślą ku mnie biegnie. Miesiące mijały, korespondencyjna przyjaźń przeżywała wzloty, napełniała się nadziejami, nasłuchiwała głosu Bożego, poddawała się Jego woli, składała w ofierze siebie samą i machała nadziejom na pożegnanie. Działo się wiele, a filmu w Polsce jak nie było tak nie było.
*
Wreszcie nadszedł wielki dzień, premiera filmu, a jakiś czas później okazja, żebym ja - Magdalena - mogła pójść z przyjaciółmi go obejrzeć. Bardzo się bałam, bo tyle się wydarzyło w międzyczasie. Tyle rzeczy się obudziło... i tyle umarło. Choć przyjaźń z Królewiczem z dalekiej krainy przetrwała, ale z Bożego polecenia w innej formie niż pierwotnie zamyślaliśmy i bałam się, czy film nie wywoła we mnie w związku z takim obrotem spraw jakiegoś ataku głębokiej melancholii.
*
Tymczasem okazało się to być dla mnie bardzo budujące przeżycie. Po pierwsze film jest tak radosny, zabawny, optymistyczny i uroczy, że było mi strasznie miło, że był ktoś na świecie, kto przez cały ten film myślał o mnie. Po drugie... nie było mi wcale trudno zobaczyć jakie cechy łączą mnie z główną bohaterką - królewną "z innej bajki". Jak chociażby to, że dla wielu wielu ludzi jestem z innej bajki i nie jeden raz narzekałam Bogu, czy w moim życiu nie może się nic dziać "normalnie". Ostatnio tak kwiliłam przed Panem w tę nutę, a On mi powiedział, że to mój atut, że jestem inna. Że moje imię jest "Niezwykła". Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, a ostatnio zaczynam. I ten film pokazał mi i potwierdził, jak drogocenna i kosztowna i urocza może być inność - i jak wielkim błogosławieństwem może być dla świata. Wychodziłam więc ostatecznie z kina przekonana o tym, że jestem królewną, ukochaną przez Pana, zrodzoną z Jego miłości, którą Bóg może się niesamowicie posługiwać - i to całkiem inaczej niż kimkolwiek innym. I że nawet jeśli nieraz spotyka się to z niezrozumieniem, szczególnie ze strony siedzących przecież nam wszystkim w głowach stereotypów religijnych, to i tak w oczach Bożach jest to skarb i arcydzieło. Wychodziłam z kina pełna pokoju i radości i absolutnie pewna Bożego happy endu - i dla mnie, i dla Zamorskiego Królewicza, i dla wszystkich, którzy w Jezusie złożyli swą ufność. Wychodziłam z kina unosząc się na falach Bożego Odpoczynku. Mniam. Oj jak bardzo Mniam.
*
To niesamowite jak pochodzące z Bożego serca objawienie na temat tego jak On cudownie nas stworzył w żaden sposób nie skupia naszej uwagi na nas samych, tylko prowadzi do uwielbienia Jego samego i do owocnej służby - bo kiedy widzimy kim jesteśmy, to możemy zacząć również dostrzegać po co się tu znaleźliśmy. Nieśmiało i powoli zaczynam coraz mocniej kroczyć w tym co Pan ma dla mnie. Otrząsam się po latach ulegania ludzkim oczekiwaniom i popytowi na taką a nie inną Magdę. Przestaję być Magdą kształtowaną przez opinię publiczną na potrzebę chwili. Zaczynam mieć świadomość czego naprawdę pragnę, co mi naprawdę daje poczucie spełnienia, co naprawdę wymaga we mnie jeszcze wzrostu i Bożego miłosierdzia. To cudowne wiedzieć kim się jest. Nie zawsze łatwe, bo przecież nikt nie jest doskonały i każdy ma bagaż doświadczeń i zawiłości wymagające wyprostowania, każdy też ma wiele obszarów całkowitej bezsilności i pytań pozostających - póki co - bez odpowiedzi. To boli. Ale mimo wszystko. Cieszę się, że zaczynam wiedzieć kim jestem, że zaczynam służyć tym kim jestem a nie kim przydałoby się, żebym była. Jestem waleczną królewną - The Warrior Princess. Jestem Mostem. Jestem Niezwykła. Gadajcie sobie co chcecie. A ja zaczynam naprawdę wiedzieć kim jestem. A ty wiesz kim jesteś?
*
Wierzę, ze to jest coś, co Bóg w ogóle mówi teraz do wielu ludzi w kościele na całym świecie. Niektórym mówi o szukaniu swojego przeznaczenia. Niektórym o odkopaniu swoich prawdziwych, zaszczepionych przez Boga pragnień. Mi mówi o tym, żebym wiedziała kim naprawdę jestem. Chodzi o to samo. Żeby każdy z nas chodził w pełni tego co Bóg ma dla nas. W obfitości Jego życia, bo po to przyszedł Jezus.
*
Tatusiu w niebie, bardzo proszę Cię za każdego z nas, którzy czytamy te słowa, proszę daj nam wyjść z labiryntu stereotypów, zawodów, rozczarowań, brutalnych zderzeń z życiem i przyjść przed Ciebie po to, by odnaleźć prawdziwych siebie, by uradować się tym, kim jesteśmy, stać przed Tobą, Stwórcą nie wstydząc się siebie samych, odziani w sprawiedliwość Chrystusa, widząc w sobie odbicie Twojej miłości i abyśmy mogli, odnalazłszy siebie, pozwolić Ci się poprowadzić - po właściwych ścieżkach. Tam gdzie wody spokojne, gdzie stół zastawiasz na oczach naszych wrogów, gdzie kielich nasz przeobfity i gdzie dobroć Twa podąża za nami każdego dnia, aż po wieczne czasy. Niech tak się stanie. Amen. Amen.
*
PS. Dwie godziny po zakończeniu pisania tej skromnej refleksji otworzyłam kopertę z miesięcznikiem, który dostaję od Joyce Meyer (oczywiście nie od niej osobiście, tylko z jej biura londyńskiego). I przeczytałam na okładce temat przewodni tego numeru. "Loving Who You Are & Who God Made You To Be" - Kochając to kim jesteś i kim Bóg zaplanował, abyś był(a). Chyba mam prawo uznać to za Jego uśmiech nad tym co piszę, co? I Jego odpowiedź na powyższą modlitwę. Bądźmy wszyscy dobrej myśli. On słyszy. On jest godzien zaufania. On jest taki dla każdego z nas.
*

0 komentarze: