piątek, 16 października 2009

Drabina do nieba


Jesienna pogoda coraz bardziej ponura, a we mnie, mam wrażenie, coraz słoneczniej :) Czy to nie jest jedna z najcudniejszych rzeczy, kiedy żyjemy w Jezusie, że to jak my się mamy, nie jest zależne od jakichkolwiek zewnętrznych okoliczności: ani pogody, ani nastawienia innych ludzi, ani finansów, ani czegokolwiek innego, tylko od tego jak bardzo przybliżamy się do serca naszego kochającego Tatusia :) !

*

Ten etap, który ostatnio przeżywam, kiedy to Pan odbudowuje we mnie doświadczenie Jego miłosierdzia, łaski i przebaczenia bardzo zbliżył mnie na nowo do Niego i nagle wszystko zaczęło się znowu uspokajać i porządkować. Mam wrażenie, że kiedy pojawiła się w moim życiu Patrycja, była to tak duża zmiana i tak całkiem nowy etap w mojej wędrówce z Panem, w moim ufaniu Jemu, a umieraniu dla siebie, że wszystko czego dotychczas nauczyłam się w Jezusie zostało na starym poziomie i teraz musiałam nauczyć się każdej z tych rzeczy od nowa. Skok był tak duży, że nie byłam w stanie niczego zabrać ze sobą, bo bym nie doskoczyła. Zresztą tu, na tym poziomie, stare modele wszystkiego, co potrzebne mi do duchowego życia, już by nie wystarczyły. Tata daje mi teraz wszystko odnowione. Radość ze zbawienia, modlitwę osobistą, uwielbienie, zaufanie Jemu. 

*

Kiedy byłam w Izraelu bardzo modliłam się ciągle wstawienniczo za moje rodzeństwo, za Patusię i za różne sprawy w domu, no i wszyscy przeżyli, nie stała się żadna nieodwracalna katastrofa, ale nie było dobrze. Walka na walce i walką poganiała. Za to teraz na Sukkot jakoś trudno mi było się dużo modlić wstawienniczo, bo w pokoju modlitwy była taka niesamowita atmosfera do prostego uwielbiania Pana, zachwycania się Nim, odpoczywania w Nim. Trudno mi było przestać, po to by przynieść przed Niego różne ważne sprawy. Czułam się z tym cokolwiek dziwnie, ale w końcu Pan przekonał mnie sam, że bycie z Nim jest ważniejsze niż wstawiennictwo. Że pierwszą rzeczą, którą każdego dnia potrzebuje mój duch i dusza, a za którą On tęskni z całego serca, to czas pełnego zachwytu i miłości spotkania z Nim. A dopiero potem, nie wcześniej niż On sam powie mi, że to już czas, przychodzi czas na wstawiennictwo. Obiecał też, że jeśli tak będę robić, to nawet jeśli w niektóre dni w ogóle nie będę miała takiego oddzielonego czasu wstawiennictwa, On będzie słyszał wołanie mojego serca. I faktycznie. Mam wrażenie, że dopiero po Sukkot zaczęłam oglądać na własne oczy wszystko, o co prosiłam Tatę w Izraelu. Kiedy wołałam do Niego z całego serca, On słyszał modlitwę i przygotowywał odpowiedź, ale dopiero szczere, bezinteresowne uwielbienie Go tę odpowiedź uwolniło. I nie tylko to, ale od powrotu z Kalisza mój dom stał się znowu, i staje się coraz bardziej, takim samym "pokojem modlitwy", jakiego doświadczyłam na Sukkot - miejscem akceptacji, otarcia łez, pociechy, zachwytu pięknem Bogu, miejscem przybliżania się do Jego serca, odpoczynku dla duszy. To się zaczęło, ale się nie kończy!!! Niesmamowite są Jego drogi! 

*

Kochani współobywatele Królestwa-Nie-Z-Tego-Świata! Niech i wam im dalej w ten jesienno-zimowy czas, Jego słońce świeci coraz jaśniej, na przekór naszym wrogom! Nasz Tata jest większy od wszystkich :) i On nieustannie czyni wszystko nowym - także i nasze siły, wiarę i marzenia, nasze uwielbienie i relację z Nim. Czego życzę wam i sobie. Uściski gorące!!! M

0 komentarze: