Byłam w zeszły weekend na bardzo fajnej konferencji dla kobiet, na której Bóg powiedział do mnie, do mojego serca i ducha wiele drogocennych rzeczy. Kiedy jednak dziś modliłam się rano i pytałam, którą z nich mogę się tu z wami podzielić, na prowadzenie wysunęła się zdecydowanie jedna kwestia, powracająca zresztą na tym blogu niby bumerang: Porzucenie tego, co zbędne. Prostota.
*
Nie taka surowa, bezlitośnie praktyczna prostota. Ale taka piękna prostota. Lekka. Dająca odpoczynek i wznosząca oczy ku niebu. Kiedy o tym myślałam, przypomniała mi się estetyka japońska. Ich kwiaty. Ogrody. Pokoje. Wiem, że w obecnych czasach Japonia kojarzy nam się głównie z obcymi bogami i new age'owskim synkretyzmem. Wierzę jednak, że nawet te narody, które w pewnym momencie historii odeszły daleko od swojego Stwórcy, niosą wciąż Jego podobieństwo, jakąś wspaniałą cechę Ojca, którą przekazał On w szczególny sposób tej konkretnej grupie ludzi. Myślę, że jedną z takich cech, które niesie kultura japońska jest właśnie proste piękno. Bóg jest piękny. Najpiękniejszy ze wszystkich i wszystkiego, jest wzorem i źródłem wszelkiego piękna. I choć jest niepojęty i niepoznany i nieskończony, wciąż jest prawdą, że Jego drogi są proste.
*
Na konferencji, jedną z pierwszych rzeczy jakie zapisałam, rozpoznając w nich coś, co Bóg mówi do mnie osobiście, było to, że musimy coś zostawić, aby wejść w coś nowego. Tak jak już wspomniałam, nie jest to pierwszy raz kiedy przerabiam tę lekcję. Poczułam jednak znów przynaglenie i tęsknotę za tym, aby naprawdę zostawić wszystko, co jest tylko niepotrzebnym ciężarem. W sensie duchowym, emocjonalnym, materialnym, w każdym sensie. Żeby moje życie pełne było tej Bożej pięknej prostoty. Aby nie było w nim nic poza tym, co jest darem Boga.
*
Kiedy dziś rano siedziałam przed Tatą niebieskim, zobaczyłam obraz jak zanurzam się razem z Nim w moje życie, tak jak człowiek zanurza się w jakimś składzie z wieloma różnorodnymi rekwizytami. Albo w bardzo starym domu pełnym bibelotów, mebli, przedmiotów - czasem pięknych, czasem niepotrzebnych, czasem drogocennych. Albo jak się daje nura między otoczone tłumem stragany na bazarze w Jerozolimie. Tak więc wyruszyłam razem z Tatą na obchód mojego życia. Nie była to jednak przechadzka dla przyjemności ani wyprawa do muzeum. Wyruszyliśmy razem do ciężkiej ale fascynującej, sumiennej ale niezwykle satysfakcjonującej pracy.
*
Brałam do ręki każdy przedmiot w moim życiu. Każdy sposób spędzania czasu. Każdą książkę. Każdą relację. Każde marzenie. Każde związanie. Każdy mebel. Każdy ręcznik i dywanik. Każdy projekt i pomysł. Każdy kompleks. Każdy kwiatek. Każdą nadzieję. Obracałam trzymany przedmiot w rękach i rozmawiałam o nim z Tatą. Mówiłam co o nim myślę, co czuję, jaki mam do niego stosunek. A Tata dzielił się ze mną swoją perspektywą i mądrością.
*
Następnie oddawałam Tacie trzymany przedmiot, by On zrobił z Nim co zechce. Czasem był to ostatni raz kiedy widziałam tę rzecz - i wtedy czułam ulgę. Czasem składał tę rzecz w moim życiu - ale w innym miejscu niż dotychczas - i wtedy czułam ulgę. Czasem odkładał przedmiot dokładnie tam, gdzie był wcześniej - i wtedy czułam ulgę.
*
Im dalej zapuszczaliśmy się w korytarze mojego życia, robiąc wspólnie remanent wszystkiego co składa się na mnie i moje istnienie, tym większą czułam ulgę. To było uczucie, któremu nie dało się oprzeć. Zaraz po zakończeniu tej wizji, zapisałam w kajeciku, że zaczynam od dziś Remanent w moim życiu. Razem z Tatą niebieskim. Od teraz aż do skutku. Po troszeczku. Być może nie zakończymy go przed odnowieniem wszechrzeczy, ale tęsknię za tym, żeby z każdym dniem, tygodniem i miesiącem doświadczać coraz więcej tej lekkości. Ulgi. Świeżości.
*
Tato, pomóż, aby każdy tydzień przybliżał mnie do tego celu. Ty jesteś wierny Tato. Ty powiedziałeś, że jeśli Tobie powierzę moje sprawy, ziszczą się moje zamiary. Tato powierzam Ci sprawę naszego Remanentu. Powierzam ci każdą moją sprawę. Wierzę, że ziszczą się moje zamiary - zamiary, bo coraz mniej było mnie, coraz mniej świata, coraz mniej ciężaru a coraz więcej Ciebie - ku Twojej chwale i chwale Twojego Królestwa. W imieniu Jezusa Chrystusa. Niech tak się stanie. M
sobota, 23 października 2010
Piękna prostota
Autor: MadziaMadzia o 17:18 0 komentarze
czwartek, 14 października 2010
Tym razem Nowe - Naprawdę Nowe!
Obiecałam niedawno pewnej bardzo drogocennej osobie, że napiszę jej o mojej odwiecznej wizji Nowego Nowego. No dobra. Może nie odwiecznej. Ale co najmniej od-kilkunastoletniej. Jest to coś, co od dawna bardzo porusza moje serce, a teraz w epoce "Nadchodzi-Nowego" oczywiście na nowo mocno się w moim sercu poruszyło. Właśnie wtedy, kiedy miałam zacząć pisać maila, poczułam, że powinnam podzielić się tym nie tylko z nią, ale otwartym tekstem, wszem i wobec, na blogu. Możliwe zresztą, że już kiedyś to zrobiłam, ale tak dawno, że kto by to jeszcze pamiętał...
*
Albowiem kiedyś onegdyś w czasach zamierzchłych miałam na pewnym spotkaniu bardzo przerażającą wizję. Wizja polegała mianowicie na tym, że widziałam skaczącą po ulicy prześliczną małą dziewczynką, z gatunku słodkich blondynek z kucykami, podkolanówkami i lakierkami. No miód po prostu. Dziewczynka jest coraz bliżej mnie, a kiedy jestem już w stanie zobaczyć jej twarz, ogarnia mnie przerażenie: bo oto widzę pomarszczoną twarz staruszki! Koniec wizji. Prosiłam Pana o objaśnienie, ale długi czas nie miałam pojęcia, o co może w tym wszystkim chodzić.
*
Jakiś czas później tłumaczyłam na pewnej konferencji, w mieście Łodzi zresztą. I szanowna mówczyni zwierzyła się, że w jej kościele i okolicy ostatnio mają epidemię snów i wizji na temat dzieci i niemowląt z twarzami starców. Mnie oczywiście zelektryzowało i uszy zrobiły mi się dwa razy większe. Oni też pytali Pana o interpretację i wreszcie ktoś otrzymał tłumaczenie.
*
Chodziło mianowicie o to, że wiele z dotychczasowych nowych ruchów, nowych formuł i nowych pomysłów na kościół było tylko nową formą zewnętrzną tej samej starej rzeczywistości. Dlatego wiele świeżych odkryć po jakimś czasie kostniało i stawało się religią i systemem, takim samym jak ów, z którego się wyłamały.
*
Trochę tak jak z Saulem i Dawidem. Saul został wybrany na króla, bo był wyględny, wygadany, reprezentatywny, no i co tu dużo gadać - wypisz wymaluj na króla. Kiedy Saul został przez Boga usunięty, Samuel poszedł do domu Jessego, aby wybrać jego następcę. Jesse zaczął przedstawiać prorokowi wszystkich swoich synów, którzy spełniali te same kryteria co Saul - którzy w jego rozumieniu nadawali się na króla. Bóg jednak powiedział Samuelowi, że żaden z nich nie jest Jego nowym kandydatem na tron. Jesse był całkiem zbity z tropu - bo nikt inny normalnie nie wchodził już w rachubę. Dawid, Boży wybraniec, był tak bardzo z innej bajki, że kompletnie nie mieścił się nikomu w głowie jako kandydat na króla. Był nie tylko inny, ale inny ze względu na kryteria, których wcześniej nikt nigdy nie brał pod uwagę.
*
Gdyby królem został ktoś z braci Dawida - niby byłby nowy król. Nowy sposób mówienia, nowa fryzura, nowe wady i zalety, nowy wystrój pałacu, nowe zarządzenia, nowe karty historii - ale tak naprawdę ciągle ten samy młyn. Niby Nowe, a nie Nowe. Niby Nowe a Stare i Pomarszczone.
*
Bóg jednak zamyślił powołać w tym właśnie czasie Dawida, aby panował nad Izraelem. Tak samo jak teraz, kiedy tak wiele mówimy o tym, że kończy się czas władzy Saulowej, a zaczyna czas Dawidowej. Teraz Nowe, które nadchodzi, ma być Naprawdę Nowe. Nowe-Nowe!
*
Nie wiem, czy komuś ten wywód cokolwiek objaśnia. W sumie nie nazywam po imieniu na czym Nowość owej Nowości ma polegać. Jakbym się zmóżdżyła, to może nawet coś bym o tym wydusiła z siebie. Ale chyba nie o to chodzi. Jeszcze. Chodzi o wzbudzenie jakiejś takiej tęsknoty. Przebłysku tego, co może być. Cienia uświadomienia sobie jak bardzo Bóg przerasta wszystko, czego oczekiwaliśmy. Wzbudzenie modlitwy o to, by nasze oczy w ogóle patrzyły we właściwym kierunku. Na właściwe kryteria. Abyśmy do wypatrywania Nowego podchodzili z Nową Bojaźnią. Świadomością niewoli naszych stereotypów i tego, że tylko Bóg może nas od nich uwolnić. Aby powstała w nas desperacja odkrycia tego co Naprawdę Nowe. Abyśmy już nigdy nie dali się zachłysnąć i zachwycić dziecku z twarzą starca.
*
Niech tak się stanie Tatusiu! Kieruj naszymi krokami! Otwieraj nasze oczy! Zachwycaj nas Sobą! Porywaj nas Swoją Pięknością, Miłością, Mocą i Innością! Otwieram serce szeroko... odmień mnie i odnów nasz kraj!
Autor: MadziaMadzia o 18:26 0 komentarze
niedziela, 3 października 2010
Idzie Nowe!
Hej, to ja! Wreszcie zaczęłam doganiać siebie samą po tych wakacjach... a kiedy doszłam do siebie, spostrzegłam ponad wszelką wątpliwość, że idzie Nowe! Wszystko we mnie i wokół mnie to mówi! Choć jesień za oknem wszystko we mnie w środku śpiewa o przełomie, o wiośnie, o Nowym Życiu. Nie wiem skąd to tak akurat teraz.
*
Może na konferencji w Kaliszu zostało wyprorokowane i uwolnione?
*
Może to przywieziony ze szkoły Dona Pottera zwyczaj codziennego "dokarmiania" (przez błogosławienie, modlitwę w Duchu i uwielbienie) niedożywionego ducha, żeby przejął wreszcie rządy nad stęsknioną jego autorytetu duszą i ciałem.
*
Może to przywieziony z Kalisza zwyczaj brania codziennego duchowego prysznica - codziennego starannego oczyszczenia z grzechów przez pokutę i przyjęcie Bożego przebaczenia, nawet takich "po ludzku" niewielkich przestępstw - z każdego grzechu, który Pan mi pokaże, kiedy proszę Go, żeby mi pomógł w tym procesie. Przecież myjemy się codziennie - i nikt się nie wstydzi, że następnego dnia znów musi się umyć. Taka już natura tego świata. Tak samo jest z brudem duchowym. Osiada na nas. Niewiara, lęk przed człowiekiem, narzekanie, pycha, egoizm. Rzeczy, które oddzielają nas od Pana. Kiedy jednak codziennie bierzemy prysznic - Bóg ma do naszego życia o wiele większy dostęp. Otwiera się nad nami niebo i Bóg jest wszędzie i wszędzie słychać Jego głos!
*
*
A może jeszcze - tak sobie dziś pomyślałam, dotarła wreszcie do nas fala modlitw wielu wytrwałych i pełnych ognia ludzi przed nami, którzy wołali do Pana o to, by serca Jego ludu w tym narodzie wreszcie się obudziły... I wreszcie wielka woda dotarła do nas, porwała nas i wypełniła wołaniem i modlitwą za następnych, którzy jeszcze czekają.
*
Taka jestem ciekawa - czy wy też to czujecie? Czy też jest w was ten dreszcz ekscytacji... że nadchodzi? Czy też wciąż czekacie, a dni nie różnią się jeden od drugiego, aż trudno uwierzyć, że coś się kiedyś zmieni. Gdybym umiała, to bym wam powiedziała... ale niech Duch to zrobi sam. Że każdy, kto teraz już drży z ekscytacji jeszcze wczoraj, przedwczoraj był w miejscu szarych dni i ciągnącego się niemal w nieskończoność oczekiwania... A to miejsce Otwartego Nieba, którym oni się cieszą dziś, stanie się twoim doświadczeniem jutro albo pojutrze...
*
Niech Pan błogosławi każdego Wędrowca, szykującego się do Wyjścia z Egiptu, idącego przez Morze Czerwone, błąkającego się po pustyni czy walczącego o kolejną piędź Ziemi Obiecanej. Pan zna zamiary jakie ma wobec was. Zamiary pełne pokoju a nie zagłady. Nasza Obrona, Tarcza i Moc.
Autor: MadziaMadzia o 17:31 0 komentarze