niedziela, 30 listopada 2008

Chrześcijaństwo?

W ostatnim tygodniu rózne rozmowy w szkole językowej gdzie uczę sprowokowały mnie do myślenia na temat tego jak funkcjonuje w ludzkim myśleniu obecnie słowo "chrześcijaństwo" i zastanawiałam się jak w ogóle mówić do ludzi o tym kim ja jestem i o co mi chodzi, zeby mieli choć jakiś cień rzeczywistego obrazu tego, co chcę im powiedzieć i na czym mi samej w zyciu najbardziej zalezy. Za kazdym razem bowiem, kiedy pojawia się słowo "chrześcijaństwo" ludzie zawsze zaczynają mówić o księzach, pastorach, kościołach, funkcjach, obrządkach, przynaleznościach, rytuałach, o formach działań. Niektórzy mówią dobrze, niektórzy źle, niektórzy obojętnie, niektórzy z kulturoznawczym zainteresowaniem, ale - o zgrozo! - nikt z moich rozmóców nie wiąze chrześcijaństwa w zaden sposób z Chrystusem.
*
Ale potem mówię sobie, jak ma się im kojarzyć, przeciez oni nie znają Jezusa, widzą tylko zewnętrzne formy i uwazają, ze to jest to. Trzeba zaprosić tych, co będą chcieli na kawusię i siąść spokojnie i podzielić się choć trochę sercem na temat tego, czym we mnie jest Chrystus.
*
Jednak jak juz tak myślałam na te tematy, zaczęłam się zastanawiać nad tym jak my sami - ludzie, którzy uznają się za chrześcijan - reagujemy w pierwszym odruchu na pytanie o naszą wiarę. Ilez to razy zaczynamy od razu o naszym zborze, kościele, denominacji, wspólnocie, działaniach, akcjach, słuzbie mniej lub bardziej owocnej, liczbach. Ilez razy słyszę jak ludzie w pierwszych słowach mówią, ze czują się spełnieni w chrześcijaństwie, bo mogą wykorzystać swój talent. Albo, ze mają kryzys wiary, bo ludzie, którzy ich wspierali, przestali ich wspierać. Wszystko jedno, czy pozytywnie, czy nie, tak wiele razy na pytanie o stan naszej wiary zaczynamy mówić o wszystkim, tylko nie o Jezusie.
*
Oczywiście Jezus prowadzi nas do wspólnoty, umozliwia budowanie więzi miłości, jakich nie zna świat, ma plan dla naszego zycia, w którym mozemy być owocni. Ale podstawą naszego chrześcijaństwa jest Chrystus i Ojciec, do którego mamy przez Chrystusa dostęp i Duch Święty, który dzięki ofierze Chrystusa ma stałą rezydencję w naszym sercu. Dzięki Chrystusowi mozemy obfitować, kiedy ludzie są po naszej stronie i kiedy nas opuszczą, kiedy nasza słuzba jest dostrzegalna dla wszystkich, i kiedy jest widoczna tylko dla naszego Ojca, który widzi w ukryciu. Naprawdę widzi. I naprawdę jest. I naprawdę jest jedynym prawdziwym Bogiem. I naprawdę to tylko Jego zdanie i opinia się liczy. Dzięki Chrystusowi mamy zycie i to zycie w pelni czy cieszymy się namacalnym zwycięstwem, czy też przechodzimy przez próbę.
*
Oczywiście wszyscy jesteśmy na róznych etapach drogi i kazdy czasem reaguje na pytania o wiarę tak, a czasem siak. Wazne jest jednak, zeby nam w ogóle zalezało na tym, aby proporcje miedzy tak a siak się w zmieniały w sposób zgodny z Bozym sercem! Pomyślmy chwilę o tym, jak my najczęsciej reagujemy na pytanie o nasze zycie wiary. Odpowiedzmy sobie tak naprawdę szczerze, przed Bogiem i sobą samym, czy kiedy na jakiś czas pozbawieni jesteśmy ludzi i działań i okoliczności, zachowujemy pasję wiary i radość w Panu? Czy też się okazuje że nie działaliśmy z pasji dla Jezusa, tylko naszą pasją było samo działanie w Jego sprawie. Ze nasza radosć nie jest w Panu, ale w ludziach, którymi Pan nas otacza. Jak to szczerze z nami jest?
*
Ma to dość istotne znaczenie, bo zaden kościół, ani wspólnota, żadne działania i funkcje nie mają żadnej mocy żeby przemienić w trwały sposób czyjekolwiek zycie, ani dać komukolwiek zbawienie. Tylko Jezus ma moc dać człowiekowi nowe zycie. Uleczyć to, co niemozliwe do uleczenia. Zapewnić pokój i radość, niezależnie od okoliczności. Prowadzić tak, aby na końcu zycia człowiek miał poczucie spełnionej misji i odchodził w pokoju. Tylko Jezus jest naszą drogą do nieba. Tam nie będzie miało najmniejszego znaczenia z jakiego kościoła byłeś i jakie zewnętrzne rytuały przestrzegałeś. Będzie się liczyło to, czy zaufałeś Jemu i czy On jest fundamentem, na którym zbudowałeś swoje zycie.
*
Jednym ze skutków zaufania Jezusowi jest to, ze rezygnujemy z naszych planów, na rzecz Jego planu dla naszego zycia. Czy jesteś gotowy dziś pomodlić się razem ze mną: Najukochańszy Jezu, deklaruję dziś, ze chcę w moim zyciu realizować Twój plan, a nie mój. Składam u Twoich stóp, zapakowane w zgrabną paczuszkę, wszystkie moje własne pomysły na zycie, całą moją koncentrację na sobie i zatroskanie o to, co ze mną będzie. Oddaję całą siebie po to, by realizować to, co Tobie lezy na sercu! Wiem, ze tylko wtedy będę naprawdę wiedziała, ze zyję i będę doświadczała pełni miłości i spełnienia.
*
Kiedy tak się pomodliłam i spytałam: "Panie, na czym Tobie zależy?", spodziewałam się, ze usłyszę o jakichś wielkich i wiekopomnym sprawach. A On zaskoczył mnie całkiem. Powiedział: "Na tobie. Najbardziej zależy mi na tobie. Nie wejdziesz w pełnię mojego przeznaczenia dla Twojego zycia, dopóki twojego serca nie przeniknie całkowicie świadomość tego, jak bardzo zależy mi na TOBIE".
*
Taki jest nasz Pan. Jego miłość przewyzsza wszelkie zrozumienie. Dlatego warto przyjrzeć się temu czy naprawdę budujemy nasze zycie na Nim, czy tylko na rzeczach tego świata, które mają naklejkę z napisem "chrześcijaństwo".
*
1 Kor 2,2
Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego.

sobota, 29 listopada 2008

O poście - czyli o prawdziwej wolności

Hej hej! Mamy właśnie weekend pomiędzy dwoma wyjazdami. W zeszłym tygodniu byłam w Dzierżoniowie, gdzie nauczałam a za tydzień jadę do Kielc, gdzie będę tłumaczyć. Oba wydarzenia wspaniałe, przedzielone dwoma tygodniami przepełnionymi równie wspaniałymi wydarzeniami. Dzieje się tak wiele, że nie mogę sobie po ludzku pozwolić na to, żeby raz na 7 dni poświęcać 24 godziny na odpoczywanie w Bogu. A jednak, ze względu na Słowo Pana, przez posłuszeństwo i wiarę to robię. Kiedy robimy coś, co po ludzku niemożliwe i doświadczamy owoców, które obiecał Bóg, a nie tych, które podpowiada nam świat lub nasz własny racjonalny umysł, zaczynamy żyć w sferze nadprzyrodzonej. A to jest coś, za czym każdy z nas w głębi serca tęskni. Tęsknimy za Bogiem, który przekracza ramy naszych ludzkich praw, za Bogiem, który jest ponad naszymi ludzkimi ograniczeniami.
*
Odpoczywanie - takie systematyczne, będące reakcją na Boże Słowo - to dla mnie więc krok wiary, ale też rodzaj postu. Bardzo dobrego, radosnego i wspaniałego postu (jakim zresztą jest każdy post), ale jednak postu. Postu od polegania na sobie. Postu od ciągłego udowadniania sobie i innym swojej efektywności, wartości i czego jeszcze. Dzień postu od robienia wrażenia na ludziach, na rzecz robienia wrażenia na Bogu. Nie oznacza to, że tylko przez ten dzień rezygnuję z robienia wrażenia na ludziach jako motywacji moich działań. Przez ten dzień jednak wychowuję niejako swoją duszę do tego, aby taka postawa stała się moją codziennością, moją oczywistością.
*
Ostatnio widziałam w jakichś wiadomościach internetowych materiał, który dał mi do myślenia na temat natury postu, a raczej jednego z jego aspektów. Post to oczywiście dyscyplina o wiele większa i bogatsza, niż to, co napiszę teraz. To, co ten program mi pokazał dotyczyło znaczeniu postu jako narzędzia wychowania i mądrej miłości w stosunku do nas samych. Program mówił o matce, której 4-letnia córka ważyła 60 kg. Ludzie w studio przekonywali tę matkę, że jeśli kocha swoją córkę powinna zapisać ją na jakąś terapię, zmienić jej dietę, pomagać jej ćwiczyć. Matka jednak nie chciała tego słuchać. Mówiła, że nic nie przewyższy tego, kiedy ona widzi, że jej dziewczynka jest szczęśliwa. Więc jeśli jej córeczka potrzebuje stosów naleśników z syropem klonowym i lodów i ciastek i chipsów, żeby matka mogła oglądać ten wyraz szczęścia i rozanielenia na jej buzi, tego właśnie matka będzie jej dostarczać. Żadne argumenty o zagrożeni zdrowia i życia nie skutkowały. Matki nie interesowało nic poza oglądaniem szczęśliwość swojej córki i naprawdę wierzyła, że taka postawa jest najlepszym wyrazem miłości.
*
Z jednej strony postawa tej matki wydaje nam się oburzająca, w oczywisty sposób krótkowzroczna i rażąco pozbawiona mądrości. Z drugiej strony, jak często, nawet wśród nowo narodzonych chrześcijan, zachowujemy się w ten sam sposób w stosunku do naszych cielesnych, ludzkich apetytów. Całkowicie bez zastanowienia decydujemy się robić to, co sprawia, że czujemy się dobrze. Może już zbyt wiele wiemy o Bogu, żeby karmić swoje ciałko tak jak nasi niewierzący znajomi. Patrzymy z góry na nich, kiedy oddają się róznym hulankom i swawolom. A jednak każdy z nas czymś tam się podkarmia. Każdy ma jakieś dopalacze. Aplauz i uznanie innych, komforcik, „święty spokój”, Internet, dobre jedzonko, użalanie się nad sobą, zmartwienia, humory. Jak szczerze zapytasz Boga, co jest twoim dopalaczem, na pewno szybko ci odpowie ;) I tak jak w przypadku tej matki, ostatnia rzecz, o której chcemy myśleć, to żeby zrobić z tym wszystkim porządek.
*
Myślimy - Bóg jest dobry. Chce żeby mi było dobrze. Bo tak jest!!! To prawda!!!! On chce, zeby nam było dobrze!!!! I dla tego mówi nam o postach. To przez nie możemy wychować nasze ciało tak, żeby było zdrowe, żeby miało siłę, żeby mu się chciało wstawać każdego dnia rano, żeby tryskało życiem, żeby rozkwitało, miało pokój i wolność.
*
Wolnością nie jest prawo do tego, żeby robić, co tylko naszej cielesnej naturze się zachce, nawet jeśli na dłuższą metę nam to szkodzi. Wolnością jest to aby być w stanie wybrać, to co naprawdę nam służy. I ja nie mówię tylko o tym, żeby odmawiać sobie przyjemności tu na ziemi, po to by mieć radość w niebie. Ja mówię takze o tym, o czym mówili ludzie w studio tej matce - o kwestii tego, jak będzie wyglądać nasze życie tu na ziemi, w czasie najbliższych miesięcy i lat. To Pan stworzył nas jako istoty mieszkające w ciele. Założeniem było jednak, żeby nasze ciała nam służyły, a nie, żebyśmy my służyli naszym ciałom. Stąd skarb w formie postu, który co prawda nie pozwala nam na zajadanie się do woli naleśnikami z syropem klonowym, ale daje nam coś o wiele cenniejszego - zdrowie, poczucie szacunku do siebie, witalność, wolność do wypełniania Bożego planu dla nas, do najpełniejszej realizacji tego, do czego nas stworzył, do tego, byśmy byli tak piękni, jakimi byliśmy od początku w Jego zamyśle.
*
Mamy teraz czas zimy, kiedy więcej czasu może spędzamy w domu, wpatrując się w kominek, albo przynajmniej świeczkę o zapachu korzennym. Zbliża się po troszeczku Nowy Rok, ten czas kiedy co roku bierzemy siebie samych na bok, żeby szczerze ze sobą pogadać o życiu. Chciałam zachęcić każdego z nas, żebyśmy w tym czasie pozbyli się legalistycznego stereotypu postu jako narzędzia zadawania sobie bezsensownego bólu, o który Bóg nigdy nas nie prosił. Zamiast tego może siądźmy z Panem i zapytajmy Go, z jakiej niewoli i od jakiego bezlitosnego „pana” chce nas On teraz uwolnić. Módlmy się o pragnienie wolności w tej dziedzinie. O nadprzyrodzoną wizję i zrozumienie piękna tej wolności. Módlmy się Boże uwolnienie i łaskę. A jeśli trzeba i jeśli Bóg nas do tego poprowadzi, podejmijmy się zadania bycia dobrymi wychowawcami dla naszych ciał, gotowymi okazać sobie samym mądrą miłość. Zachęcam tez do znalezienia jakichś fajnych nauczań na temat postu w ogóle, bo tak jak napisałam, to co tu poruszyłam to tylko malutki wycineczek wspaniałości tematu. Taki duchowy "appetizer" ;)
*
Zadziwiające to, ze jak człowiek zasmakuje już tego aspektu postu w jakiejś konkretnej dziedzinie, zaczyna wręcz szukać następnych możliwości do podjęcia postu w innych obszarach zycia. A to dlatego, że zaczyna doświadczać wolności, obfitości, radości, spełnienia, zdrowia. Tym pierwszym postem może być post od jakiegoś rodzaju jedzenia. Ale może być też post od działactwa. A może od narzekania. A może od potrzeby, żeby mieć na wszystko gotową odpowiedź. Bądź otwarty na to, co Bóg ci powie. I ponad wszystko, tej zimy, bądź naprawdę wolny w Nim. Pozdrawiam gorąco w imieniu Boga, który jeden jest naprawdę dobry!!! M

poniedziałek, 17 listopada 2008

Pokój Oblubienicy

Nie zdziwicie się, jeśli powiem wam, że dużo się dzieje. W tym tygodniu kończę książkę Moc Modlitwy Kobiety, a na półce już leży kolejna, autorstwa Brata Yuna, za którą wezmę się jak wrócę z Dzierżoniowa. Poza tym różne drobniejsze tłumaczenia, akcje, spotkania, załatwiania, zawirowania, i tym podobne, jak to u mnie. W Dzierżoniowie będę miała zaszczyt podzielić się z młodzieżą na temat nadprzyrodzonego życia w Bogu, a nade wszystko na temat niesamowitego cudu słyszenia Jego głosu.
*
Ostatnio takim moim osobistym wątkiem przewodnim w rozmowach z Bogiem i przeżywaniu relacji z Nim jest to, że już czas, aby:
1) Słuchać i dawać posłuch temu co On mówi, bardziej niż temu, co mówią ludzie.
2) Wierzyć Jemu bardziej niż ludziom.
Niby nie brzmi jak żadna nowość, ale poraziło mnie aż do poziomu pełnej drżenia tęsknoty, jak wiele, rewolucyjnie by się zmieniło, gdybym rzeczywiście bardziej niż ludziom (w tym sobie), wierzyła Jemu. Na temat mojej wartości. Na temat czy jestem kochana, czy niedokochana. Na temat rzeczy, których warto się bać i których nie warto się bać w ogóle. Którymi warto się przejmować, a którymi w ogóle nie należy zaprzątać sobie główki. Na temat priorytetów. Na temat tego, co się naprawdę się liczy. Na temat tego, czego naprawdę pragnę, za kim tak naprawdę tęsknię i o co tak w ogóle chodzi. Na temat „a co jeśli”. Na temat co ja w robię tu. Na takie różne tematy.
*
Słuchałam ostatnio jednego nauczania, w którym mowa była o pierwszym przykazaniu, o którym mówił Jezus, zanim jeszcze powiedział o kochaniu Boga całym sercem, całym umysłem i ze wszystkich sił. Najpierw powiedział: Słuchaj. Hebrajskie Sh’ma. Popatrzyłam w konkordancji Stronga co to Sh’ma znaczy. Znaczy to: SŁUCHAĆ, USŁYSZEĆ, ZROZUMIEĆ, ZGODZIĆ SIĘ, POTWIERDZIĆ, DAĆ POSŁUCH, UWIERZYĆ, BYĆ POSŁUSZNYM. WOW. Nieźle. A potem dowiedziałam się, że w Biblii hebrajskiej ostatnia litera tego słowa zawsze jest dwa razy większa niż pozostałe. A dlaczego? A dlatego, że istnieją dwa słowa hebrajskie o tej samej wymowie, ale kończące się na inną literę. Jedno znaczy to, co napisałam powyżej, a drugie znaczy „być może”. A to wielka różnica. Wielka różnica między „Słuchaj, uwierz i przyznaj, Izraelu, że Pan, jest Bogiem, Pan jest jedyny” a „Być może, Izraelu, Pan jest Bogiem…”
*
Mam wrażenie, że my często wyruszamy w kolejne dni niosąc w sercu to drugie zdanie „Być może Pan jest Bogiem…” Może nawet jest to pełne nadziei „Być może”, może nawet ta nadzieja jest mocna… ale ciągle jednak „Być może”.
*
Gdybyśmy usłyszeli, uwierzyli, zgodzili się i dali posłuch, że Bóg jest Panem, Bóg jest jedyny, to bylibyśmy jak Oblubienica z wizji, którą miałam wiele lat temu. Może nawet pisałam o niej kiedyś w tym blogu, ale jest to jeden chyba z mocniej oddziałujących na mnie obrazów, którymi Bóg kiedykolwiek do mnie przemówił, więc zaryzykuję, że mogę się powtarzać. A mianowicie. U ołtarza stoi Oblubieniec i czeka na Oblubienicę. Kiedy Oblubienica wchodzi do nawy głównej i zaczyna spokojnym, dostojnym krokiem iść w kierunku swego Ukochanego, ich oczy spotykają się. Jest w tym spotkaniu spojrzeń pokój całkowitego zaspokojenia a jednocześnie nieskończonej tęsknoty. Niczego nie trzeba jej więcej tylko tego spojrzenia i świadomości, że każdy krok przybliża ją do Niego. Już jest tak blisko. Nie przyśpiesza kroku. Już odpoczywa w świadomości bliskości momentu, za którym całe życie tęskniła i syci się każdym kolejnym krokiem.
*
Tymczasem w kościele z jednej strony są ci, którzy niesamowicie cieszą się z tego ślubu. Jest balanga, wiwaty i niemal Rio de Janeiro. Wyją trąbki karnawałowe, leci konfetti, hałas sięga zenitu.
*
Kiedy jednak zajrzysz w serce Oblubienicy, wchodzisz natychmiast w inny świat. Pokój. Cisza. Słodycz. Jego wzrok. Miłość i kolejny krok. Potwierdzenie w Jego oczach, że On czeka tak samo. Nie! Bardziej! Nic innego nie dotyka jej emocji.
*
Z drugiej strony kościoła są ci, którzy są wrogami tego związku. Ubrani na czarno, z makijażem rodem z horroru i obrzydliwymi szponami. Syczą, wyją, plują. Rzucają najokropniejsze oszczerstwa i oskarżenia. Jazgot zła jest nie do zniesienia.
*
Kiedy jednak zajrzysz w serce Oblubienicy... Pokój. Cisza. Słodycz. Jego wzrok. Miłość i kolejny krok bliżej. Żar w Jego oczach coraz bardziej dotyka jej serce. Jest świadoma wiwatów z jednej strony i wyzwisk z drugiej. Jej emocje już są jednak całe zajęta jednym uczuciem, które strzeże jej serca w pokoju, przechodzącym ludzkie pojęcie.
*
Im dłużej żyję, tym bardziej ta wizja do mnie przemawia. O życiu chrześcijańskim można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest nudne. W jednym momencie jesteś w samym środku Bożego zwycięstwa i okrzyków hosanna, a już po krótkiej chwili napotykasz tłum, który chce cię ukrzyżować. Pośród tego wszystkiego, tych gór i dołów naszych okoliczności, my jesteśmy powołani do chodzenia co dzień w pokoju, jakiego świat nie daje. Jest tylko jedno miejsce, gdzie można odnaleźć taki pokój - w poznaniu i doświadczeniu Jego miłości. W Nim. W Oblubieńcu. W Jezusie.
*
My tak często odrzucamy Jego miłość, bo ludzie... Bo poszliśmy do kościoła, a oni tam nas przeoczyli. Bo nas potraktowali. Bo miało być tak pięknie, a tymczasem. Bo przywódcy. Bo grupka... Bo zbudowaliśmy na nich, a nie na Bogu. Bo słuchaliśmy ich bardziej niz Boga. Bo wierzyliśmy im bardziej niz Bogu.
*
Dzis ja i ty stajemy znowu wobec wyzwania. Czy dziś uwierzymy Jemu bardziej niz ludziom? Czy też stwierdzimy jeszcze raz, że „być może”…?
*
Pozdrawiam serdecznie,
Oblubienica po maleńku dojrzewająca :)

niedziela, 9 listopada 2008

Życie w rytmie uderzeń Bożego serca

Ci, którzy śledzą mojego bloga regularnie, wiedzą, że od dłuższego czasu Pan uczy mnie na temat tego, czym jest odpoczynek. W ciągu tego roku usłyszałam dwa razy z całkiem róznych źródeł określenie dotyczące właśnie tego tematu, które za każdym razem przeszywa mnie do głębi mojego jestestwa. Usłyszałam mianowicie, że Bożym pragnieniem jest, abyśmy żyli w rytm uderzeń Jego serca. Za każdym razem kiedy sobie przypominam te słowa, za każdym razem, kiedy powtarzam je w myślach czy na głos przy jakiejkolwiek okazji, tym bardziej wszystko we mnie krzyczy, że tak właśnie jest, że właśnie do takiego życia jesteśmy przeznaczeni.
*
Przez Jego bijące serce przepływa życie. Ono nie jest nieruchome. Nie usypia. Nie płynie z niego nuda. Każde uderzenie to coś nowego i fascynującego. Każde uderzenie daje siłę, każde uderzenie to objawienie, odkrycie, uzdrowienie, zwycięstwo. A jednocześnie nie ma w biciu Jego serca stresu, spięcia, zabiegania. Kiedy przytulamy się do Pana i słyszymy rytm uderzeń Jego serca, uspokajamy się, znajdujemy ukojenie.
*
Moje życie, wydaje mi się, z każdym miesiącem jest coraz bardziej interesujące, ciągle pojawiają się nowe rzeczy. Nowe drzwi dla wzrostu w moim powołaniu. Nowe miejsca, które odwiedzam. Nowe zaproszenia. Nowe wyzwania. Nowe tematy. Nowe książki. Nowe przyjaźnie. Nowe, Boże inspiracje, które wraz z tymi przyjaźniami się pojawiają. Nowe aspekty starych dobrych przyjaźni, przez które stają się one jeszcze wspanialsze i świeże. Nowe osoby w naszym kościele. Nowe poruszenie Ducha. Nowa jakość w duchowej atmosferze. Nowe perspektywy. Życie jest ekscytujące i bardzo Bogu za to dziękuję, bo wiem, że to pochodzi od Niego i jest darem, którego udziela mi ze swojego bogactwa.
*
Ekscytujące może też jednak znaczyć stresujące, a to nie jest Bożym planem dla mojego życia. Właśnie dlatego mocno odczuwam, że Pan podnosi mi poprzeczkę jeśli chodzi o swobodę w wybieraniu na co poświęcam czas. Oczywiście, zawsze mam wolność. Ale im bardziej, w Bożym sensie, ekscytujące jest życie, tym poważniejsze są skutki, w sensie fizycznym i emocjonalnym, marnowania czasu i poświęcania go na rzeczy, których nie ma w Bożym planie. Tym większa potrzebna dyscyplina. Żegnam się z traceniem czasu na rzeczy, których nie ma w Bożym rozkładzie dnia. Nie znaczy to, że prowadzę życie purytańskiego tytana pracy. Robienie tylko tych rzeczy, które Bóg dla nas chce jest bardzo przyjemne. Jest to lekkie brzemię. Przynosi odświeżenie. Jest tam duzo czasu na owocną pracę, w ramach darów, które Pan w nas złożył. Jest czas na uwielbianie Pana i słuchanie Jego słów miłości. Na rozkoszowanie się Nim i Jego Słowem. Jest czas na czytanie, muzykę, na twórczość. Jest czas na taniec i na spacer po świeżym powietrzu. Jest czas na budowanie głębokich relacji. Jest czas na to, co trzeba. Niby to takie proste, a jednak takie trudne. Pytać Pana jak chce żebyśmy odpoczywali i trzymać się tego. Nie poddawać się stresowi w zetknięciu z ludzkimi oczekiwaniami. Nie mieć poczucia winy, jeśli Bóg wyraźnie mówi, że to nie my mamy zaspokoić tę czyjąś potrzebę. Niestety, nie mogę powiedzieć, zebym juz dobiegła do tego celu, który właśnie nakreśliłam, ale zrobiłam postęp i nie przestaję dązyć w raz nakreślonym kierunku :)
*
Ostatnio Pan rzucił mi spore wyzwanie. Odczułam, że pragnie On, żebym całą jedną dobę w tygodniu poświęciła świadomie na odpoczynek. Żebym sześć dni pracowała, a jeden odpoczywała. Niby koncepcja jest znana. Tak jakbyśmy wszyscy to już gdzieś słyszeli. W praktyce jednak mój czas odpoczynku kończył się tym, że wykorzystywałam sporą jego część na robienie różnych rzeczy, na które nie miałam czasu w ciągu tygodnia. Trochę czasu spędzałam na modlitwie i uwielbieniu. Trochę z rodziną i przyjaciółmi. Ale dużą część jednak poświęcałam na wykonanie różnych zadań, które tylko o tyle dawały mi odpoczynek, że różniły się od rutyny tygodnia pracy. A tu teraz Pan rzucił mi wyzwanie, żeby przez 24 godzimy w ogóle takich rzeczy nie robić. Tylko spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi, z którymi wypoczywam (a nie, którzy są wyzwaniem), spędzać czas z Bogiem, słuchać nauczań, które mnie budują, nadrabiać zaległości w śnie (!!!), znajdować czas na ciszę, robić rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, ale tylko takie, po których nie będę umysłowo ani fizycznie zmęczona. Nie robić niczego, co byłoby dla mnie jakimkolwiek ciężarem. Zadbać o to, żeby to co mogę, zrobić wcześniej, albo później, aby ten czas był jak najbardziej wypoczynkowy.
*
Jestem zaskoczona, bo niby odpoczynek jest czymś, za czym wszystkim tęsknimy, a tak trudno jest pozwolić sobie na jeden cały jego dzień w tygodniu. Tak trudno zaufać Panu, że jeśli to zrobię, na wszystko inne starczy czasu. Chyba łatwiej było mi w którymś momencie przyjąć do wiadomości i zastosować, że według duchowych praw im bardziej jesteśmy hojni jako dawcy w sensie finansowym i materialnym, tym więcej będziemy doświadczać Bożego zaopatrzenia. Że sekret Bożej ekonomii nie polega na zatrzymywaniu i oszczędzaniu, ale na dawaniu zgodnym z Jego sercem, na błogosławieniu. To już załapałam i doświadczyłam na własnej skórze tego owoców. Teraz zmagam się z kwestią czasu. Czy jak przez całą dobę będę pościć od załatwiania, pracowania, łatania dziur w kalendarzu, to starczy mi na wszystko czasu? Tak mówi Biblia. Biblia mówi, że nie tylko starczy czasu, ale i rozmnoży się nasz pokój i rozkwitnie nasza relacja z Panem. Myślicie, że to takie łatwe? Spróbujcie. Spróbujcie rzeczywiście odpoczywać przez 24 godziny w kazdym tygodniu. Nie tylko symbolicznie. Naprawdę.
*
Pozdrawiam was serdecznie i życzę pokoju :)))
*
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie. (Mt 11,28-30)