czwartek, 31 stycznia 2008

Można się uśmiać!

Jak już pewnie zauważyliście, ostatnio jednym z przewodnich wątków mojego życia jest temat zaufania Panu. A im bardziej ten temat się rozwija, tym więcej dziedzin mojego życia jest napełnionych wolnością i pokojem, których wcześniej nie było tam wcale. No..., lub prawie wcale. Jest jednak jeszcze jeden temat, który całkiem niedawno zaczął chodzić za mną i mam wrażenie, że nie przypadkowo właśnie w takim momencie mojego życia. A tematem tym jest śmiech :)
*
Bo że radosna ze mnie istota to wszyscy wiedzą. I że moja mama nazywa mnie Zachwytek i pewnie ma ku temu jakieś podstawy też większość z was wie. Ale podskoki zachwytu i ogniki w oczach to jeszcze nie całkiem to samo co śmiech.
*
W ostatnią sobotę u mojego Braterstwa mieliśmy spotkanko z przyjaciółmi i na tym oto spotkanku dostałam napadu śmiechu. Śmiałam się i śmiałam i tak naprawdę to nie było ku temu żadnego powodu, przynajmniej nie żeby śmiać się AŻ tak. Budziłam swoim zachowaniem we wszystkich zgromadzonych sporą konsternację i w sobie, nie ukrywam, też budziłam konsternację, ale naprawdę nic nie mogłam na to śmianie się poradzić. Nie było siły. W końcu musiałam udać się w ustronne miejsce i pozostać tam aż do chwili kiedy nadawałam się znów do tego, żeby pojawić się wśród ludzi, a trwało to dosyć długo. Śmiałam się tak bardzo, że brzmiałam trochę jakbym nawet szlochała, o płakałam tak, że spłynął mi chyba cały makijaż. Bałam się, że wypłyną mi szkła kontaktowe! O, jak było dobrze. Niektórzy uczestnicy potraktowali sprawę jako całkiem naturalną, acz niezbyt może powszechną, że "czasem się ludziom tak robi". Ale, wiecie, dla mnie to było bardzo nadprzyrodzone. Bo ja nie jestem już taka sama po tym śmiechu. Od paru tygodni coś we mnie "się leczyło" ale nie mogłam się pozbyć ostatniego ziarna bólu, które cały czas uwierało gdzieś w skądinąd optymistycznie nastrojonej duszy, a od soboty ziarenko się tak jakby rozpuściło. Albo zostało wymyte. Szkła kontaktowe, na szczęście, okazały się trwalsze :)
*
W tym tygodniu natomiast miałam okazję obejrzeć program, w którym wypowiadał się pewien ceniony chrześcijanin, doktor medycyny i mówił jak to Pan Bóg nas skonstruował, że jesli żyjemy zgodnie z Jego wytycznymi, to doświadczamy obfitości również w dziedzinie zdrowia i sił fizycznych. I jako bardzo ważny czynnik wymienił on właśnie śmiech. Że likwiduje on negatywny wpływ stresu i nawet jakieś pierwiastki wypędza z organizmu, nie pytajcie mnie jakie. Myślę, zresztą, że ten śmiech, to on wypędza z człowieka o wiele więcej niż tylko jakieś związki chemiczne. Ale, mówi ten doktor, nie chodzi o śmiech półgębkiem, taki z umiarem i dostojnością, nie nie, ten można sobie odpuścić. To co człowiekowi tak bardzo pomoga, to jak on to nazwał, "belly laughter", ten śmiech przy którym cały brzunio człowiekowi podskakuje. A taki śmiech, szczególnie kiedy przychodzi niespodziewanie, niezasłużenie, po czasie trudu i zmagania, no to dla mnie jak nic jest dar z nieba, prezent prosto od Pana, imiennie dla Jego dziecka, aby Ono uleczyć, podnieść, przywrócić siły. Bóg jest dobry!
*
Czasem mamy taki obraz Boga, który jest taki mistyczny (bo jest!) i we wszystkim zachowuje właściwy umiar (no... w pewnym sensie chyba... sama nie wiem, możecie mi podpowiedzieć) i jest taki dostojny (co nie ulega wątpliwości). Wszystko prawda, ale jednocześnie jest też prawda, że Bóg jest Bogiem obfitości i niepohamowanej radości, tak szczerej, czystej, tak eksplodującej, że nic w świecie nie może się temu równać. Większej radości niż jak wtedy kiedy Ten Wymarzony wreszcie powie Kocham czy tej kiedy Ta Wymarzona wreszcie powie Tak. Większa radość niż wtedy, kiedy od lekarza usłyszysz, że testy na zabójczą chorobę są negatywne i twojemu życiu albo życiu twojego dziecka nic nie grozi. Większy niż jak kończy się wojna i przestają ginąć ludzie. Wszystko co znamy na świecie jako dobre to tylko cząstka i cień nasyconej pełni, którą mamy w Bogu. Więc nie ma opcji żeby jakakolwiek radość ziemską równała się z radością Bożą. Nic nic nic, ale to nic, co mógłbyś sobie wyobrazić, choćbyś starał się ze wszystkich sił wymyślić coś bardzo radosnego, nie dorówna tej radości, która jest w Nim.
*
Więc ja powiem dziś tak: w Bogu MOŻNA się uśmiać. Wolno! Jest to absolutnie właściwe i nawet bardzo wskazane. Tak że jeśli potrzebujesz odświeżenia, a może głębokiego uleczenia i wszystko możesz o sobie powiedzieć, ale nie to, że masz ochotę na chichy śmichy... SZCZEGÓLNIE jeśli teraz tak się czujesz - módl się do Boga o śmiech, o dar niepohamowanego, czystego, zdrowego, nadprzyrodzonego, leczącego śmiechu. A ja jestem pewna, że Pan potraktuje tę modlitwę BARDZO POWAŻNIE.
*
Całuję! M

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Błogosławiony kto zaufał Panu!

Nie wiem czy ja to wam już kiedyś mówiłam, ale ja od lat lat lat dzikich bardzo i pasjami lubię taki fragment z Jeremiasza 17:
*
(5) Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! (6) Jest on jak jałowiec na stepie i nie widzi tego, że przychodzi dobre; mieszka na zwietrzałym gruncie na pustyni, w glebie słonej, nie zaludnionej. (7) Błogosławiony mąż, który polega na Panu, którego ufnością jest Pan! (8) Jest on jak drzewo zasadzone nad wodą, które nad potok zapuszcza swoje korzenie, nie boi się, gdy upał nadchodzi, lecz jego liść pozostaje zielony, i w roku posuchy się nie frasuje i nie przestaje wydawać owocu.
*

Lubię ten fragment, bo pokazuje on to, że to wcale nie jest tak, że temu kto ufa Panu nigdy nie dzieje się nic złego, a temu, kto nie ufa Panu nigdy nie dzieje się nic dobrego. Nie. Ten fragment pokazuje, że jest tak jak to naprawdę jest, że komuś kto Boga ma za nic to nieraz całkiem nieźle się powodzi, a temu kto taki pobożny i sprawiedliwy też się nieraz nieźle ciężkie czasy zdarzają. Więc nie powinno nas to dziwić.
*
Ale! Nie na tym koniec. Ważne jest to, że ten co nie ufa Panu, to co mu po tym dobrze, skoro nic go to nie cieszy. Ba! Nawet nie dostrzega, że mu coś dobrego się w ogóle dzieje.
*
A po sprawiedliwym to z kolei ciężkie czasy spływają. Nawet jak robi się gorąco, to on się nie boi, nie frasuje, ale kwitnie i jak jest posucha to pozostaje owocny i ma satysfakcję z tego, że jego życie nie idzie na marne.
*
Bo tak naprawde to nie ważne co ci się dzieje na zewnątrz, tylko co ci się dzieje wewnątrz. I jak się okazuje - i z lektury Biblii i z obserwacji, okoliczności do tego jak my się w środku mamy to się tak naprawdę całkiem nijak mają.
*
A pisze o tym wszystkim głównie dlatego, że zauważyłam, że wiecie co? Że po latach zachwycania się słowem z Jer 17 chyba zaczęłam nareszcie troszeczkę więcej ufać Panu. Bo nagle zaczęłam doceniać różne błogosławieństwa, którymi Pan mnie tak "na wciąż" obdarzył, a ja tego wcześniej jakoś nie dostrzegałam, że co w tym takiego w ogóle nadzwyczajnego. Teraz to tak nagle zaczęłam doceniać, że nawet nie będę pisać co ja nagle dostrzegłam, bo miałabym wrażenie, że się przechwalam. Ale jazda. A nic się nie zmieniło, nic nie doszło jakichś fajerwerków ani nic. Po prostu nagle popatrzyłam na moje życie i szczęka mi opadła. Co za życie. No co za życie.
*
Życzę wam bardzo bardzo takich przełomów. Żeby wam się oczy otworzyły. Żeby wam szczęki poopadały. Żeby wam się w środku poprzestawiało. Bo jakość życia zależy od wewnętrznego człowieka a nie zewnętrznego. Jak ten w środku pociągnie sprawę, to i ten z wierzchu za nim poleci. I nie musicie czekać z tym odkryciem tak długo jak niżej podpisana (rumienię się niniejszym ze wstydu).
*
Całuje was mocno mocno. :) M

czwartek, 24 stycznia 2008

Moja modlitwa

Pewnie się nie zdziwicie jak wam powiem, jaka jest ostatnio moja ulubiona modlitwa. Otóż najbardziej to ja obecnymi czasy lubię po prostu podnieść twarz ku niebu, rozłożyć szeroko ręce i powtórzyć kilka razy na głos: "Wierzę Ci, Panie!"

To "Wierzę", znaczy wierzę w to, że jesteś Bogiem na wieki i nie ma innego, wierzę, że jesteś dobry, wierzę, że jesteś ze mną a nie przeciwko mnie, wierzę, że nic mnie nie odłączy od Twojej miłości, wierzę, że będziesz mnie prowadził, że mnie ochronisz, wierzę, że masz dla mnie dobrą przyszłość, wierzę, że mogę w Tobie być wolna, wierzę, wierzę wierzę, wierzę we wszystko, w co w danej chwili muszę uwierzyć, żeby żyć, żeby nie być okradaną przez diabła z radości i Bożej pełni. Wierzę całkiem. Wierzę jak dziecko.

Czuję się wtedy jakbym leciała i wiedziała, że spadnę w Jego ramiona, czuję całkowitą wolność i czuję jak spadają ze mnie wszelkie ciężary, a wrogowie pierzchają. Ogłaszam "Wierzę!" i spadam prosto w ramiona miłości, gdzie jest pokój. Wierzę!

środa, 23 stycznia 2008

Po nitce do kłębka

Taka jeszcze notka o odpoczynku. I o zaufaniu. I o wierze. Rozdział Hebrajczyków 4 chodzi za mną już conajmniej pół roku i w dużej mierze to to Słowo sprowokowało mnie do zakasania rękawów i toczenia dobrej walki wiary, dobrej walki o wzrost mojej wiary i praktykowanie wiary. Przez wiele wiele lat miałam poważny problem z ciągłym spięciem i nie potrafiłam niemal w niczym znaleźć wytchnienia i wypoczynku dla mojej duszy. A fragment z Hebrajczyków mówi o tym, że w odpoczynek wchodzimy, kiedy decydujemy się uwierzyć Bogu. Zaufanie Jemu, danie mu wiary automatycznie zdejmuje ciężar z naszego serca i z naszych ramion, bo On jest samym dobrem, bo wiemy, że On ma dobre zamiary wobec nas i ma moc je doprowadzić do pełnej realizacji. Wszystko w Nim jest dobre, wszystko, co Jego dotyczy jest dobre.
*
W czasie tego pół roku doświadczyłam i wciąż doświadczam niesamowitej przemiany jeśli chodzi o odpoczynek. Nie chodzi o bezczynność, choć dbam o szabat i o to żeby mieć spokojny czas z Panem, żeby się zatrzymać przed Nim i uznać w Nim Boga. Nie mogłabym bez tego żyć. Ale najbardziej niesamowitym zjawiskiem jest dla mnie odpoczynek pośród tego co robię i bez względu na okoliczności.
*
W ostatnich dniach dotknęła mnie jeszcze jedna podsłuchana myśl na temat tego fragmentu. Skoro wiara w Boże Słowo i Jego obietnicę, zgodnie z Hbr 4 wprowadza nas niezawodnie do miejsca odpoczynku, to znaczy, że za każdym dającym się zlokalizować w naszej duszy miejscem znużenia, niepokoju, lęku, frustracji jest konkretna obietnica i Słowo, w które nie uwierzyliśmy. Uderzyło mnie to, bo to nie jest takie ogólne stwierdzenie, że nie mam pokoju, bo "nie ufam Bogu". Znaczy to, że jeśli zapytam Pana, to On mnie poprowadzi do konkretnego Słowa czy obietnicy, której nie uwierzyłam. Mogę ją zlokalizować, wypisać odpowiednie fragmenty z Biblii plus może adekwatne słowa prorocze, nakleić na szafę albo drzwi od lodówki, zależy gdzie kto przykleja, pokutować z niewiary i wyznawać ustami i uwierzyć w sercu w Prawdę tego co mówi Bóg. Kiedy na to tak spojrzeć, to się robi tak cudownie konkretne i wykonalne. Kosztowne, wymagające wysiłku ale wykonalne. W sumie to nawet tak miało być, że wchodzenie do tego odpoczynku nie jest łatwe - inaczej Biblia nie mówiłaby nam, że mamy dokładać wszelkich starań, aby doń wejść. Jest to praca. Ale jest to praca, która napełnia mnie pasją i zapałem. Ja w to wchodzę. A ty?
*
Czy masz w sercu całkowity odpoczynek i pokój? Nie? A czy umiesz powiedzieć konkretnie w jakie Słowo Boga nie uwierzyłeś? Zachęcam cię - zrób to. Przyznaj się. Nie zwalaj na złych ludzi i nieprzychylne okoliczności. To ci nic nie pomoże, tak jak i mi nie pomogło. Pokutuj. Znajdź i wypisz Słowa Biblii. Napełniaj się nimi. I dziękuj Bogu, chwaląc Go za to co się zacznie dziać w Twojej duszy i w Twoim życiu.
*
Już się cieszę. Już moja głowa się podnosi nad nieprzyjaciół, którzy wokół mnie stoją. Mój Pan jest Bogiem, który zbawia. On mnie uratuje. On uratuje Ciebie. On uratuje każdego, kto w Nim pokłada nadzieję.
*
Całuję i pozdrawiam i idę spaćku. Położę się i zasnę spokojnie, bo Pan pozwala mi mieszkać bezpiecznie. Cmok.

niedziela, 20 stycznia 2008

Wejdź do Jego odpoczynku!

Ostatnio, czyli od września, to ja mam taki czas, że ciągle dzieją mi się jakieś bitwy. Okoliczności wywracają się do góry dnem, stare, nieprzerobione problemy, które skrzętnie "skompaktowałam" i upchnęłam gdzieś w zakamarach duszy zostają brutalnie wywleczone na wierzch, są płacze i szlochy. I w sumie wszystko w takich chwilach sprowadza się do jednego pytania, które wciąz na nowo zadaje mi Pan: "Czy i w tym zmaganiu mi zaufasz?" Nie zawsze łatwo przychodzi powiedzieć "tak". Wręcz przeciwnie. Stąd te bitwy. Ale po każdej bitwie ze zdziwieniem patrzę, a coraz większy obszar mojego życia, mojej duszy wydarty został moim wrogom, Lękowi i Spięciu. A na ich miejscu cieszy oczy soczysta świeża zieleń Pokoju i Odpocznienia, tego, w którym chodzi się nawet wśród najbardziej zalatanego dnia.
*
Nie ma pokoju bez zaufania Panu. Nie ma zaufania bez sytuacji, które dla naszej ufności są wyzwaniem. Stąd odkrywam, że im więcej Pan mi pozwala, dzięki Jego łasce i mocy, przechodzić wyzwań, tym więcej w moim życiu uciszenia i orzeźwienia. Dziwne? Stawia wszystko na głowie? To prawda. Bo Jego myśli nie są naszymi. Mądrość od Boga nie ma nic wspólnego z mądrością świata. A my coraz mniej bierzemy wzoru w naszym myśleniu z tego świata, a coraz więcej nosimy w sobie umysłu Chrystusowego. Ja to lubię. Ja to lubię pasjami. Tę przewrotność - według standardów świata - Bożego myślenia, która wszystko stawia na głowie.
*
Właśnie wczoraj w nocy toczyłam taką bitwę. Było tak mrocznie, że pośród walki wydawało się, że już długo nie zajaśnieje słońce. Ale dziś, bardziej niż kiedykolwiek, Pan rozradował moje serce i dał się rozkoszować Nim samym. W moim czasie spędzonym z Nim i na naszej grupce domowej. We wspólnej modlitwie, w zapominaniu o sobie samej, w pieśnie uwielbienia. W fizycznym, nadprzyrodzonym odświeżeniu, w uchyleniu rąbka tajemnicy Jego planów, w pociesze Ducha. Przez wszystko mówił: "Ja działam. Dziś jesteś już w innym miejscu. Dziś wasza grupka jest w innym miejscu. Dziś przełom jest bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Noc się ma ku końcowi a przybliżył się dzień."
*
Popatrzcie jakim pięknym Słowem Pan mnie dziś obdarzył:
*
Psalm 68:5-6.9-10.19
Tłumaczenie bezpośrednio z New Living Translation:
*
Ojcem dla pozbawionych ojca i obrońcą dla wdów
Oto kim jest Bóg, który zamieszkuje miejsce święte
Bóg daje samotnym zamieszkać w rodzinach
Uwalnia jeńców i daje im radość.
Zesłałeś obfity deszcz, Boże
Aby orzeźwić zmęczoną Ziemię Obiecaną.
Tam Twój lud wreszcie mógł się osiedlić
A ty przez obfite zbiory, o Boże
Dałeś zaopatrzenie tym, którzy byli potrzebujący.
Chwalcie Pana; chwalcie Boga, naszego zbawcę!
Bo On każdego dnia niesie nas w swoich ramionach.
*
To Słowo do każdego, kto wie, że mu czegoś brakuje, że jest w jakimś ucisku. Każdemu, kto nie jest samowystarczalny czy samozadowolony niesie pewność ratunku. To Słowo mi osobiście niesie pewności ratunku.
*
Jestem samotna - więc wiem na pewno, że Pan da mi zamieszkać w rodzinie.
Jestem znużona - więc wiem na pewno, że On ześle obfity deszcz, żeby mnie orzeźwić.
Jestem potrzebująca - więc wiem napewno, że zaspokoi obficie moje potrzeby.
Nalezę do Niego - więc wiem na pewno, że bierze mnie w swoje ramiona i przenosi przez każdy dzień.
*
I w Jego ramionach znajduję wytchnienie.
W Jego ramionach znajduję pociechę.
Jego ręce to mój dom.
*
A w Jego domu jest mieszkań wiele. Wejdź, jeśli jesteś potrzebujący. Wejdź - drzwi są otwarte, a na świezo zasłanym, wygodnym łóżku, które całe pachnie wypoczynkiem, leży miłosny liścik z Twoim imieniem. Wejdź i zamieszkaj. Wejdź.

niedziela, 13 stycznia 2008

A nadzieja zawieść nie może!!!

Witam was niedzielnie. Niedziela to czas żeby złapać oddech pośrodku bardzo dziko zajętego tygodnia. Testy, raporty, koniec semestru. Jeszcze do czwartku będzie szaleństwo i moim prostym marzeniem jest kończyć sprawy pracowe najpóźniej o 22.00, żeby móc się dobrze wyspać do 5.00 następnego dnia... I tak w kółko... ale to tylko do czwartku.
*
Tak jak wcześniej byłam zadziwiona tym, że po rozmowie z moim sąsiadem (tym od zalania) był we mnie pokój, tak teraz nie mogę się nadziwić, że nie ma we mnie przerażenia natłokiem spraw, wręcz przeciwnie, pokój i radość. Nie z zalatania, oczywiście, ale z tego, że Pan jest ze mną zawsze w swoim Duchu i że w każdej porze pozwala mi rozkoszować się Jego obecnością i wydawać owoc. No i cieszę się, że już niedługo potem ferie :) ha ha ha.
*
Może wam się to wyda trywialne, takie rzeczy - nie przejmowanie się kwestiami finansowymi, nie poddawanie się presji czasu. Ale dla mnie to były kwestie, które zatruwały mi życie długimi latami i kiedy tak mijał rok, dwa lata, dziesięć lat i nie było zmiany, zaczynałam tracić nadzieję. A jednak. Bóg przychodzi. Bóg wyzwala.
*
Nie wiem, czy mogłam sama coś zrobić, żeby zmiana przyszła wcześniej. Pewnie tak. Nie bać się wyjść z łodzi. Zapomnieć o sobie. Więcej rozkoszować się Nim. Być bardziej szczera przed sobą i przed Nim na temat tego, co się we mnie dzieje. Bardziej traktować Go jako Ojca, który zawsze jest po mojej stronie, niż zleceniodawcę, który oczekuje, że spełnię pewne wymagania i wykonam pewne zadania. Bardziej żyć przed Nim niż przed ludźmi... Inwestować więcej w poznawanie Go niż w generowanie wymiernych dowodów, że robię coś dla Niego. Pewnie tak, pewnie sama opóźniłam Boże odpowiedzi. Ale i to Pan wykorzysta dla dobra i odkupi. Wykorzysta moje doświadczenie i to, czego się nauczyłam i co sprawiło, że jednak wytrwałam i jestem tu dziś. Pewnie też trochę to opóźnienie zależy od nadejścia konkretnej "pełni czasu" dla każdej z tych spraw.
*
Cokolwiek by nie było - to co wydawało się, że nie nadejdzie już nigdy, nadeszło. Jest tutaj w tej chwili kiedy piszę. Uśmiecha się do was razem ze mną :)
*
Jezus powiedział, że przyszedł aby dać nam obfite życie. Jeśli położyliśmy w Nim naszą ufność, a jednak nie doświadczamy Jego obfitości - nie gódźmy się z tym kochani. Szukajmy, tupmy, dobijamy się pytajmy Pana o co chodzi. I nie popuśćmy, aż to na co mamy nadzieję nadejdzie. Ale dobijajmy się Prawdziwej Obfitości, a nie naszego obecnego wyobrażenia o niej. Wylewajmy serce i słuchajmy Bożych odpowiedzi. Spędzajmy z Nim czas, szukajmy Go i nie traćmy nadziei aż - być może - zmienią się okoliczności, a jeszcze pewniej - aż zmienimy się my.
*
Kochani, życzę wam świeżej, soczystej nadziei na obfite życie, które przecież Jezus nabył dla każdego z nas imiennie swoją drogocenną krwią. I do usłyszenia wkrótce... mam nadzieję :)

poniedziałek, 7 stycznia 2008

Namaszczasz mi głowę olejkiem

Poniedziałki i środy są dla mnie ogromnym wyzwaniem jeśli chodzi zarówno o ilość, jaki i trudność przeprowadzanych lekcji. Szczególnie karkołomne jest pełne różnego asortymentu grup dziecięcych popołudnie. Nie ukrywam, że dziś, pierwszy po świątecznej przerwie poniedziałek napawał mnie sporym przerażeniem. I choć cały dzień chodziłam i ogłaszałam nad sobą pokój i odpoczynek w Chrystusie, to stres falami powracał.
***
Aż. Aż coś co wpadło mi w ucho nagle uświadomiło mi, że ja potrzebuję na te lekcje mieć namaszczenie od Pana! Nie wiem jak wy, ale ja to jakoś tak jak się nie zastanowię głębiej, to o namaszczeniu myślę tylko w kontekście jakiejś konkretnej, uduchowionej, takiej wielkiej i poważnej Służby, oczywiście przez duże S. Że namaszczony to może być nauczyciel Słowa, lider uwielbienia, wstawiennik. No oczywiście namaszczenia potrzebuje ten co ma dar uzdrawiania, rozeznawania duchów i wskrzeszania zmarłych. Ale nauczyciel angielskiego? Ktoby kiedykolwiek modlił się o to, żeby być namaszczonym nauczycielem angielskiego?
***
Ale owo coś co usłyszałam dziś uświadomiło mi nagle, że my mamy chodzić w namaszczeniu cały czas. Mamy być ludem namaszczonym, żyć nadprzyrodzonym życiem, być pełni owoców Ducha i funkcjonować w Jego darach na ulicy, w sklepie, w szkole, w pracy. Chodzić w pokoju tam gdzie świat ma stresa, rozlewać miłość, tam gdzie niemożliwe jest kochać, mówić słowa pełne namaszczonej pociechy, zachęty, słowa pełnej mocy Ewangelii, słowa poznania i wiedzy. Wszyscy potrzebujemy namaszczenia do Wielkiej Służby jednania ludzi z Bogiem i kochania tych, których On umiłował. Jak sobie to uświadomiłam to aż oczy mi się zrobiły jak dwa spodeczki. To jest dokładnie to czego potrzebuję na te cztery lekcje. Potrzebuję namaszczenia. Potrzebuję być namaszczoną nauczycielką angielskiego. I zaczęłam wołać do Pana o Jego namaszczenie, nie dlatego że mam posługiwać na jakiejś konfie, ale dlatego że mam po prostu być sługą i światłem i solą wszędzie gdzie idę. I to było namaszczone popołudnie. Nadprzyrodzone.
***
Tak że nie czekaj, aż przyjdzie okazja do Wielkiej Służby, żeby modlić się o Boże namaszczenie. Bądź namaszczonym nauczycielem, namaszczonym studentem, namaszczonym współpracownikiem, namaszczonym szefem, namaszczonym sąsiadem, namaszczoną mamą, namaszczonym tatą. Bądź człowiekiem z nieba. Żyj życiem nadprzyrodzonym już dziś.
***
Proś a dam ci. Mówi Pan. - Jeśli więc wy, którzy jesteście źli, umiecie dobre dary dawać dzieciom swoim, o ileż bardziej Ojciec niebieski da Ducha Świętego tym, którzy go proszą. - Łk 11:13
***
Proście.

niedziela, 6 stycznia 2008

Happy New Year!

Witam was wszystkich serdecznie w Nowym Roku 2008! Mam nadzieję, że będzie to dla nas wszystkich rok wielkich radości, wzrostu, postępu, uwolnienia.
***
Nie wiem jak wy, ale ja bardzo lubię Nowe Roki ;) Nie jestem ortodoksyjnie przywiązana do Sylwestrów i nie czuję wewnętrznego przymusu, żeby co roku doczekiwać 12-ej, ale Nowe Roki to zawsze lubię. Bardzo lubię szczególnie nowe kalendarze. A najszczególniej takie, które nosi się w torebce i zapisuje urodziny, wydarzenia i to co się dzieje. Zawsze ale to zawsze napełniają mnie one optymizmem, wyzwalają wyobraźnię, motywują do zrobienia porządku w życiu, wywalenia zajęć, które tylko zajmują miejsce (tzw. martwych uczynków) i znalezienia miejsca na rzeczy, które mają znaczenie w wieczności. Prowokują, żeby siąść przed Panem Bogiem i odbyć szczerą rozmowę na temat "musi jeszcze być coś więcej". A Pan co roku przychodzi i mówi "Nie ciało i nie krew ci to objawiły". No może nie dokładnie tymi słowami, ale takie jest przesłanie. I co roku okazuje się, że rzeczywiście tak jest. Jest więcej. Więcej pokoju, radości, więcej wolności, więcej umierania starej natury i więcej życia w obfitości Bożego przeznaczenia. Jest więcej dla każdego z nas. I nie ma znaczenia jacy jesteśmy i co sobą na dziś dzień reprezentujemy. Bo to "coś więcej" czeka na nas nie ze względu na to jacy my jesteśmy, ale ze względu na to jaki jest nasz Ojciec w niebie i ze względu na to, co dla nas zrobił Jezus.
***
Pozdrawiam was dzisiaj serdecznie i noworocznie z panującej w moim domku pełnej odpoczynku i pociechy, słodkiej, miękkiej, przesyconej zapachem wanilii i migoczącej ciepłym blaskiem świec ciszy. Ciszy w której mieszka Jego obecność i w której słychać Jego szept. Niech na tę świętą ciszę znajdzie się w tym roku chwila także w waszym życiu, na tyle długa byście mogli odtechnąć z ulgą, znaleźć pociechę, wiarę i umocnienie i abyście mogli usłyszeć budzące do życia i radości słowa: "Jest więcej. To jeszcze nie koniec Twojej historii".